Za trenerem Michałem Mieszko Gogolem i JTEKT Stings faza zasadnicza V-League zakończona na ósmym miejscu. – W klubie panuje duży spokój i wszyscy patrzą bardzo realistycznie na ten sezon. Cały sezon byliśmy bez nominalnego atakującego – opowiada szkoleniowiec w rozmowie ze Strefą Siatkówki. Zapewnił także, że po sezonie skład mocno się zmieni.
JTEKT Stings zajęło ósme miejsce w ligowej tabeli. Czy jest to rezultat w pełni odpowiadający potencjałowi zespołu i jak ogólnie jest on w klubie odbierany?
Michał Mieszko Gogol: – W klubie panuje duży spokój i wszyscy patrzą bardzo realistycznie na ten sezon. Cały sezon byliśmy bez nominalnego atakującego i w grudniu zmieniliśmy system gry na 3 przyjmujących z Tine Urnautem grającym po przekątnej z rozgrywającym, co urozmaiciło nasz rozkład ataku i zaowocowało wygraniem 6 z 7 możliwych spotkań. Niestety pod koniec grudnia straciliśmy jednego z podstawowych przyjmujących Yuto Fujinakę który doznał kontuzji skręcenia stawu skokowego i musieliśmy od nowa rekonstruować ofensywę. Myślę, że dużym pozytywem jest fakt, że ograliśmy dużo młodych, utalentowanych zawodników japońskich, co zaowocowało 4 powołaniami do kadry Japonii. Młody 20 letni Keihan Takahashi który dołączył do nas w lutym zdobył dwie nagrody MVP, a rundę zasadniczą zakończyliśmy w dobrym stylu 7 wygranymi na 10 możliwych spotkań.
Jak scharakteryzowałby pan swój zespół, mam na myśli przede wszystkim te mocniejsze strony i to nad czym najbardziej musicie pracować?
– Zdecydowanie zabrakło nam siły ognia. Jeśli zestawić ranking efektywności ataku to on prawie jeden do jednego oddaje miejsce w tabeli i musieliśmy szukać wielu niestandardowych rozwiązań, żeby optymalizować ten element. Poprawiliśmy za to bardzo grę blokiem i tu postęp w stosunku do początku sezonu jest naprawdę widoczny.
Gogol: ogromne wrażenie zrobił na mnie Aaron Russell
Dla JTEKT jest to niejako sezon przejściowy, w drużynie doszło do sporych zmian. Doświadczenie zdobyte przez chłopaków na boisku zaprocentuje chociażby już w przyszłym sezonie?
– Jestem pewien, że usłyszymy w niedalekiej przyszłości o kilku młodych chłopakach, którzy dostali szansę grania w szerszym wymiarze w tym sezonie. Postawiliśmy na młodość i te powołania do kadry nie są przypadkiem. Nasza drużyna zmieni się za rok bardzo radykalnie i wierzę, że powalczymy o medale.
Co z perspektywy czasu może pan ogólnie powiedzieć o poziomie ligi japońskiej i na ile zapowiadane zmiany między innymi zwiększenie liczby obcokrajowców do dwóch w zespole może jeszcze wpłynąć na jakość rozgrywek?
– Liga japońska jest ligą techniczną. Zawodnicy bardzo dobrze przyjmują i bardzo dobrze bronią. Obrona jest tutaj bardzo ważnym czynnikiem. Czasem ciężko się dobić do boiska, a miękkie rozwiązania po prostu nie działają. Liczy się mocny atak lub nabicie na blok i ponowienie ataku. Sędziowie pozwalają na dużo, więc wszelkiego rodzaju pchnięcia i wypchnięcia bardzo rzadko klasyfikowane są jako błędy. Zawodnicy zagraniczni mają ogromny wpływ na swoje drużyny i kiedy wypadają z gry na dany okres zdarzają się nieoczywiste wyniki, które potem determinują tabelę. Oprócz Bartka Kurka i Muserskiego ogromne wrażenie zrobił na mnie Aaron Russell.
Jakimi ogólnie ludźmi są Japończycy?
– To bardzo honorowi ludzie, dobrze zorganizowani, zdyscyplinowani i podchodzą bardzo profesjonalnie do wszystkiego co robią. Są bardzo ambitni i zawsze dają z siebie 100%. Szanują się nawzajem niezależnie od okoliczności.
Codzienność w Japonii
Jak radzi sobie pan na chwilę obecną z językiem japońskim i ogólnie barierą językową w komunikacji zarówno z zespołem, jak i w życiu codziennym np. w sklepie?
– W klubie mam tłumacza, który pracuje już 9 lat i jest dla mnie niezastąpioną osobą. Co jest jeszcze istotniejsze rozumie siatkówkę i mogę śmiało z nim rozmawiać o każdym detalu w grze. W sklepach i restauracjach nauczyliśmy się wraz z żoną podstawowych zwrotów, dzięki czemu funkcjonujemy w miarę normalnie, a sami Japończycy często są też wyrozumiali i starają się pomóc mimo bariery językowej.
Czy macie kontakt z Bartkiem Kurkiem, który jak wiemy na co dzień także gra w Japonii, albo innymi Polakami mieszkającymi w tym kraju?
– Mamy kontakt choć ta liga pędzi jak szalona, więc nie ma czasu na jakieś regularne spotkania, ale udało nam się zorganizować w grudniu fantastyczną polską wigilię, a nasze żony przeszły same siebie. Mieliśmy pierogi, barszcz, krokiety, bigos. To nie takie oczywiste w Japonii. Znamy się z Bartkiem długo i bardzo mi pomógł w zrozumieniu wielu kwestii życia w japońskiej drużynie i mentalności japońskich zawodników.
Do Kraju Kwitnącej Wiśni przeprowadziliście się z całą rodziną. Czy już w pełni zaaklimatyzowaliście się w nowym kraju, nowej kulturze czy nadal są rzeczy, które zaskakują was nawet po kilkumiesięcznym już pobycie?
– Na początku wszystko było nowe i inne i obawialiśmy się trochę o dzieci, ale poradziły sobie fantastycznie i duma nas rozpiera kiedy rozmawiają ze swoimi rówieśnikami w innych językach. Najtrudniejszym momentem i trochę szokiem było trzęsienie ziemi 1 stycznia. Nie było to miłe doświadczenie, ale jesteśmy już bogatsi o wiedzę, co należy robić w takich sytuacjach. Najpierw przyszedł alert na telefon, a potem wszystko się trzęsło przez jakąś minutę. Japończycy odbierają to bardzo spokojnie, są do tego naprawdę przyzwyczajeni. Dla nas była to nowość i co by nie mówić strach.
Gogol: Jestem szczęśliwy z tego, co zbudowaliśmy na Łotwie
Na koniec zapytam jeszcze o reprezentację Łotwy? Czy wiadomo już jaka będzie pańska przyszłość jeżeli chodzi o dalszą pracę z tą drużyną?
– Rozmawiamy dużo z federacją i w najbliższych dniach zapadną pewnie decyzje. Jestem szczęśliwy z tego, co zbudowaliśmy na Łotwie i z faktu, że po 23 latach przerwy w Polsce gra czterech Łotyszy. W 2023 roku ta kadra zrobiła ogromny krok do przodu, a to nadal bardzo młoda reprezentacja i najlepsze ma przed sobą. Młody Renars Jansons zdobył ostatnio 46 punktów w fińskiej ekstraklasie i to chyba czas, żeby sprawdził się w bardziej wymagających warunkach, bo jego potencjał jest bardzo duży.
źródło: inf. własna