Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > I liga mężczyzn > Mateusz Biernat: Chcemy się bić o tytuł

Mateusz Biernat: Chcemy się bić o tytuł

fot. Gwardia Wrocław

– Myślę, że mamy super zespół, który będzie się ze sobą dogadywał zarówno na boisku, jak i poza nim. To bardzo ważne, by móc mówić o osiągnięciu wyznaczonego celu. Czuć w tej drużynie prawdziwy team spirit. Jest trener, który uwielbia ciężką pracę i jesteśmy my – zawodnicy, którzy nic nie musimy, ale wszystko możemy. I przede wszystkim chcemy, naprawdę bardzo chcemy  – powiedział w wywiadzie dla Słowa Sportowego Mateusz Biernat, nowy rozgrywający Gwardii Wrocław.

Podoba mi się też, że jesteśmy drużyną złożoną z siatkarzy w podobnym wieku. W Dukli miałem wielu kolegów, którzy jeszcze grali, ale wiekiem już byli na siatkarskiej emeryturze. Mimo że były to duże nazwiska (jak np. Jan Štokr), to czuło się różnicę wieku. W podejściu do życia, poglądach, zwykłej rozmowie. Tutaj tego nie ma i myślę, że to mocno zaplusuje – dodał siatkarz.

Mówicie głośno o celach na ten sezon? 

Mateusz Biernat: – Cel jest postawiony jasno: chcemy się bić o tytuł. Mam nadzieję, że nasz zespół w każdym meczu będzie zostawiał na boisku serducho. I wylewał krew, pot i łzy. A wtedy na koniec sezonu również będą łzy, ale tym razem łzy szczęścia. Teraz bierzemy medal w ciemno, ale wiadomo, że jak będziemy już w tej czwórce, to zawalczymy o najwyższe cele. Swoją ciężką i systematyczną pracą na treningach spróbujemy poprzebijać napompowane baloniki w innych klubach. A czy nam się to uda, zobaczymy.

Dwa lata temu mówiłeś, że liga czeska jest dużo lepszym wyborem niż I liga w Polsce. Zmieniłeś zdanie?

– Nadal tak uważam, choć może nie do końca. Sportowo w Czechach na pewno dużo zyskałem. Nie chcę nikogo oszukiwać (tym bardziej sam siebie), więc powiem, że gdyby nie koronawirus, to pewnie nie wróciłbym do Polski. Może nie zostałbym w Czechach, ale moim celem była Francja albo Niemcy. To oczywiście nie znaczy, że Gwardia była drugim czy trzecim wyborem. Sam projekt bardzo mi się podoba, w drużynie jest potencjał, a propozycja, którą otrzymałem, była bardzo kusząca. Teraz I liga mocno się zmieniła i stała się dużo bardziej atrakcyjna dla sponsorów. Ludzie chcą na nią przychodzić i oglądać mecze.

Co ostatecznie zadecydowało?

– Wróciłem ze względu na moją rodzinę. Chciałem im dać spokój i stabilizację, bo nie wiadomo, co się wydarzy. Już teraz widzę, że niekoniecznie dzieje się dobrze. Pandemia powraca, są wzrosty zakażeń. Gdyby, nie daj Boże, stało się tak, że znów sezon zostanie przerwany, to jestem w domu. Mogę zapakować rodzinę w samochód i bez problemu wrócić tam, skąd pochodzę.

W zeszłym sezonie miałeś problem, by wrócić do domu?

– Liberec nie leży daleko, problemem były pozamykane przejścia graniczne. Trzeba było przekraczać granicę w Szklarskiej Porębie, czyli nadrabiać sporo dodatkowych kilometrów. Zazwyczaj granicę przekraczałem w Bogatyni, gdzie de facto mam rodzinę. Największą trudność miałem jednak z zorganizowaniem przeprowadzki. Dopiero czwarta czy piąta firma zgodziła się przewieźć moje rzeczy przez granicę.

To pomówmy trochę o Czechach. Do Ostrawy przeniosłeś się w 2016 roku. Skąd wziął się pomysł na ten transfer?

– To był trochę przypadek, bo chciałem połączyć pewne rzeczy. Grając w Ostrawie, mieszkałem u swoich rodziców w Radlinie. Spodziewałem się, że w czeskiej lidze nie będzie jakoś bardzo ciężko. Że będzie jeden trening dziennie i tyle. Planowałem trochę mniej trenować, a więcej rzeczy robić dookoła i zająć się pracą. Tymczasem okazało się, że tam trenują 3 razy więcej niż ja wcześniej w pierwszej lidze. Byłem zaskoczony! A potem szło mi coraz lepiej, więc dostałem propozycje z trzech czołowych klubów: Czeskich Budziejowic, VK Karlovarsko i Dukli Liberec. Wybrałem Liberec. I… na tym zakończmy.

Rozumiem, że mam nie pytać, czy żałujesz wyboru.

– Człowiek zawsze żałuje pewnych decyzji, ale musi przyjąć życie takim, jakie jest. W pierwszym sezonie w Libercu zdobyliśmy wicemistrzostwo Czech. Tak naprawdę na ten medal spojrzałem z uśmiechem dopiero po wakacjach. Nie wyszło tak, jak miało wyjść. Czuliśmy, że mamy wielki potencjał i mogliśmy to wygrać. O fotel lidera cały czas biliśmy się z Budziejowicami. Dwie kolejki przed końcem przegraliśmy mecz, którego nie mogliśmy przegrać. Straciliśmy punkt z outsiderem rozgrywek i nasz odwieczny rywal wyszedł na prowadzenie. To dało im komfort grania u siebie ostatniego, decydującego meczu. Okazało się to kluczowe, bo oni nie wygrali u nas ani jednego spotkania przez cały sezon. Byliśmy na siebie okropnie źli, bo wykonaliśmy ogromną pracę, a właściwie jeden punkt zaważył o tym, że straciliśmy wszystko. Byliśmy sobie po prostu drudzy.

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że srebra się nie wygrywa, tylko przegrywa się złoto.

– Właśnie tak jest. Wkłada się ogrom pracy w treningi, poświęca wiele rzeczy, by osiągnąć ten cel, a gdy już jest na wyciągnięcie ręki, to ktoś ci go zabiera sprzed nosa. The winner takes it all. Zwycięzca bierze wszystko.

*Cały wywiad Aleksandry Mielczarek z Mateuszem Biernatem dostępny jest w portalu Słowo Sportowe

 

 

źródło: Słowo Sportowe

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, I liga mężczyzn

Tagi przypisane do artykułu:
, ,

Więcej artykułów z dnia :
2020-08-17

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved