Reprezentacja Polski siatkarek szykuje się do ćwierćfinału Ligi Narodów. Polki zagrają z Chinkami, które już zdążyły poznać. Jednym z ważnych ogniw zespołu Stefano Lavariniego w tym sezonie jest przyjmująca, Martyna Czyrniańska. Ten sezon kadrowy jest dla niej znacznie bardziej udany, ponieważ nie dręczą ją urazy.
Ćwierćfinał z Chinami. Zaczynamy granie na poważnie.
Martyna Czyrniańska: – Mam nadzieję, że odlecimy z kibicami w hali. Ten ćwierćfinał to tak naprawdę pierwszy mecz o stawkę w sezonie. Miałyśmy zapewniony awans i po prostu kolejny turniej do zagrania. Jesteśmy gotowe, bo gra przed własną publicznością dodaje powera.
Czysta karta
Macie za sobą dwie wygrane, ale wydaje się, że Chinki, póki co „trzymają karty przy orderach”. Co trzeba zrobić, żeby nie dać się zaskoczyć?
– Myślę, że jeżeli zagramy zespołowo i każdy da od siebie jak najwięcej, da od siebie 100%, to powinnyśmy wygrać. Musimy walczyć i na pewno będzie ciężko. Chinki grają kombinacyjnie i mają totalnie nowy zespół. Można powiedzieć, że grałyśmy przeciwko „świeżakom”. To nie jest jeszcze bardzo zgrana ekipa. Są nowe nazwiska, ale my nie możemy myśleć, że dwa mecze już z nimi wygrałyśmy. Zaczynamy od 0:0 i musimy doprowadzić wygraną do końca.
Z punktu widzenia zawodniczki na boisku, gra przeciwko takim azjatyckim zespołu jak Chiny bywa irytująca, czy można się do tego przyzwyczaić?
– Co prawda Chiny to nie Japonia, ale mimo wszystko te akcje są wydłużone. Chinki często grają w Azji przeciwko takim zespołom. Są przyzwyczajone do grania długich akcji. Nie jest to łatwe i bywa irytujące. Jeżeli będziemy cierpliwe to zapowiada się ciekawe widowisko
Już nie ma się o co martwić
Jak ty się zdrowotnie czujesz w tej chwili? Wyglądało na to, że wszystko było dobrze, ale ostatnio widzieliśmy cię w tejpach (specjalne plastry, które pomagają przy różnych urazach – przyp. aut.).
– Wszystko jest w porządku. Pojawiły się małe problemy, ale mikrourazy są tak naprawdę nieodłączną częścią tego sportu. Mały problem był, ale zaleczyliśmy go i jestem 100% gotowa na turniej finałowy. Mam nadzieję, że zagram jak najlepiej i drużynie jak najwięcej.
Od jakiegoś czasu widzimy cię z pierścionkiem na ręku. Wyjaśnisz nam, o co chodzi?
– Nazywa się to ouraring. Pokazuje wszystko, sen, wysiłek, przygotowanie do wysiłku, gotowość i inne potrzebne parametry.
Niektóre z was już grały w Atlas Arenie. Sporo siatkarek nie przepada za tą halą. Czujecie ją, czy znów trzeba się będzie do niej przyzwyczaić?
– Myślę, że czujemy halę. Na pewno uwielbiamy grać przed naszymi kibicami i pokazałyśmy to w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich. Mam nadzieję, że pokażemy to też teraz i zajdziemy jak najdalej.
Według ciebie, który mecz do tej pory był najtrudniejszy dla zespołu?
– Myślę, że pojedynek z Brazylią był najtrudniejszy. Gra z nimi nie jest łatwa. Często akcje są długie i jest dużo obron. Mają kompletny skład, mimo tego, że Ana Cristina przed naszym meczem doznała kontuzji, to one pokazały swój mental. Wypadnięcie jednej zawodniczki ich nie osłabia.
Rozumieją się coraz lepiej
Jak z twojej perspektywy po tych trzech tygodniach razem zespół się rozwinął?
– Myślę, że gramy coraz pewniej i coraz lepiej rozumiemy się na boisku. W pierwszym tygodniu było dużo takich sytuacji, gdzie brakowało komunikacji, gdzie ta piłka wpadała naprawdę w bardzo łatwych sytuacjach. Teraz jesteśmy już coraz lepiej zgranym zespołem. Za nami masa treningów. To zgranie się pojawiło i brak komunikacji już raczej nie występują.
Jak to jest, kiedy do kadry wchodzą zawodniczki, które nie są dużo młodsze od ciebie, a mimo wszystko tego doświadczenia mają dużo mniej?
– Na pewno, jeżeli ja gdzieś zagram więcej, to staram się te dziewczyny wspierać. Staram się dać jak najwięcej rad i podpowiedzi, jeżeli coś widzę. Żadna z nich nie potrzebuje ich wiele. Potrzebuje to wszystko poczuć. Zagrać swoje i poczuć pewniej. Zagrać jedną, dwie, trzy akcje i wejść po prostu w swój rytm.
Zobacz również:
Atakująca podkreśla jeszcze raz: Nikt nie jest robotem