Kamil Semeniuk wraz ze swoją drużyną Sir Sicoma Monini Perugia dopisał kolejną wygraną w Lidze Mistrzów. Tak bardzo wyczekiwane trofeum jest pierwszym w historii klubu.
Pomimo walki Aluron CMC Warta Zawiercie przegrał mecz 2:3 i to włoska drużyna triumfowała, a jedynym z zawodników, który wcześniej znał smak wygranej w najważniejszych europejskich rozgrywkach był polski przyjmujący, Kamil Semeniuk.
Bezcenne zaangażowanie sztabu medycznego
Kolejne cenne trofeum w waszych rękach, ale ty nie mogłeś w pełni brać udziału w turnieju. Jak się czujesz?
– Nabawiłem się kontuzji niedługo przed wylotem do Łodzi. Chciałem więc bardzo podziękować całemu sztabowi medycznemu w klubie. Zrobiliśmy coś wielkiego. Mogłem na szczęście wejść na boisko w finale i poczuć te wszystkie emocje. Tutaj w Polsce wygrywanie przeciwko polskim zespołom to coś niesamowitego. Na ten moment nie jestem w stanie tego nawet dobrze opisać.
Zrobili wszystko
Pomimo słabszej końcówki ligi udało się wam zrobić coś wielkiego.
– Jak wiadomo, nie osiągnęliśmy w tym sezonie wszystkich założonych celów, ale wygraliśmy Ligę Mistrzów. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy pomiędzy drużyną, a klubem. Zrobiliśmy razem wszystko, co mogliśmy, żeby przyjechać do Łodzi i pokazać się z jak najlepszej strony.
Trzeba docenić rywala
Szykowałeś się na scenariusz z polskiego półfinału? Wtedy też prowadzona przez Michała Winiarskiego drużyna wróciła ze stanu 0:2.
– Warta to bardzo dobry zespół. Udowodnili to i w finale i w półfinale przeciwko JSW Jastrzębskiemu Węglowi. Oba spotkania wydawały się trochę podobne, bo też przegrywali z nami i też zaczęli grać lepiej. Dla nich wieczór nie skończył się tak, jakby chcieli. Mimo wszystko chciałbym im pogratulować, bo walczyli do samego końca. Na szczęście mieliśmy wszystko w swoich rękach, a teraz możemy cieszyć się ze swojego sukcesu. Wiem, że nie pokazaliśmy naszej najlepszej siatkówki, bo nie wszyscy byliśmy w stanie tak zagrać. Nie ma co rozpamiętywać, chcemy świętować.
Pomagał także poza boiskiem
Rozmawiałam krótką chwilę temu z Simone Gianellim, który mi powiedział, że kiedy przegrywaliście patrzył na ciebie i to pomagało mu mentalnie.
– Starałem się zrobić wszystko, żeby móc wrócić i wziąć udział w którymś z dwóch spotkań. Trochę ryzykowaliśmy, ale tutaj w finale mogłem wykonywać już wszystkie elementy siatkarskiego rzemiosła i czuć się dobrze. Jest lepiej, ale nie jestem zdrowy w 100%. Sezon klubowy się skończył, a ja mam chwilę na to, żeby w spokoju dojść do siebie.
Nie będzie niczego oglądał
Rozegraliście w sezonie około 50 spotkań. Po takiej dawce siatkówki potrzebujesz odpoczynku?
– Przez kilka następnych dni nie będę oglądał absolutnie żadnych meczów. Dlatego, że ich po prostu nie będzie.