– Oczekiwania i marzenia były dużo większe. Chcieliśmy zdobyć medal, więc trudno tu mówić o sukcesie. Jednocześnie nie można powiedzieć, że ten sezon powinien być skreślony i jest przegrany – mówi o sezonie w wykonaniu PGE Skry Bełchatów prezes klubu Konrad Piechocki. – Na sezon należy spojrzeć całościowo. Patrząc na suchy wynik i to, do czego PGE Skra Bełchatów przyzwyczaiła, niedosyt jest. Choć oczekiwania były wysokie, to realia gry jednak się zmieniły. Rozgrywki były trudne, o czym przekonała się nawet tak mocna i stabilna ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która gra w finale Ligi Mistrzów, a nie zdobyła mistrzostwa. Za nami były takie teamy, jak Asseco Resovia Rzeszów czy Trefl Gdańsk.
Czwarte miejsce w PlusLidze, ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Czy jest pan zadowolony z sezonu w wykonaniu PGE Skry Bełchatów?
Konrad Piechocki: – Na sezon należy spojrzeć całościowo. Patrząc na suchy wynik i to, do czego PGE Skra Bełchatów przyzwyczaiła, niedosyt jest. Choć oczekiwania były wysokie, to realia gry jednak się zmieniły. Rozgrywki były trudne, o czym przekonała się nawet tak mocna i stabilna ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która gra w finale Ligi Mistrzów, a nie zdobyła mistrzostwa. Za nami były takie teamy, jak Asseco Resovia Rzeszów czy Trefl Gdańsk. To też wiele mówi o lidze. Najgorszym scenariuszem dla sportowca jest bycie czwartym. Nie chcę usprawiedliwiać wyniku, ale mieliśmy ogromnego pecha. Na początku wiązał się on z problemami zdrowotnymi Taylora Sandera, które wynikały z sezonu reprezentacyjnego. Później przytrafiło mu się kolejne nieszczęście i losowa kontuzja związana ze skręceniem stawu skokowego. To nie ułatwiło nam gry. Kiedy to wszystko zbierze się w całość, widać, że było nam piekielnie trudno. Oczekiwania i marzenia były dużo większe. Chcieliśmy zdobyć medal, więc trudno tu mówić o sukcesie. Jednocześnie nie można powiedzieć, że ten sezon powinien być skreślony i jest przegrany. Symptomatyczne jest to, że liga bardzo się wyrównała. Działo się bardzo dużo i wiele sytuacji było bardzo trudnych. Choćby to, że w jednym tygodniu z powodu kontuzji ze składu wyleciało dwóch przyjmujących i końcówkę play-off graliśmy z mniej doświadczonym Mikołajem Sawickim. Dał z siebie wszystko, co mógł, było widać, jak mu zależy, jesteśmy mu za to wdzięczni. Nie zmienia faktu, że ten splot wydarzeń spowodował, że skończyliśmy sezon na miejscu, na którym finalnie się znaleźliśmy.
Jeśli miałby pan wiedzę, którą ma teraz, co był pan zmienił względem początku sezonu?
– Trudno powiedzieć. Było dużo wątpliwości, z czego ich duża część związana była z okresem pandemicznym. Poprzedniego sezonu nie dokończyliśmy, co również przełożyło się na naszą sytuację. Odbyliśmy wiele rozmów ze sponsorem, który wykazał się wobec nas wielką życzliwością. Ogromnie jestem mu za to wdzięczny i szanuję jego wiarę w polską, klubową siatkówkę. Budżet był jednak mniejszy o około dwadzieścia procent. To też był element rzeczywistości, z którym musieliśmy sobie poradzić.
Czy z tym budżetem w pana ocenie skład mógłby być skonstruowany inaczej?
– Na pewno byłoby to trudne. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje.
Jak dużym sprawdzianem był dla was ten rok w kontekście zatrudnienie sezon wcześniej młodego, polskiego trenera, Michała Mieszko Gogola? Podobnego zaufania dla polskiej myśli szkoleniowej w czołówce ligi nie było w ostatnim czasie zbyt wiele.
– Jako jedyny z czołówki zaufałem młodemu, polskiemu trenerowi. Na wynik złożył się jednak cały splot wydarzeń. W grze byliśmy do samego końca ligi. Stoczyliśmy trzy mecze z kędzierzynianami i trzy z VERVĄ Warszawa. Nie powiem złego słowa na Michała Gogola. Myślę, że naszej drużynie dał wszystko, co miał.
* więcej w serwisie sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl