Strona główna » Od odrzucenia w Spale do gry w reprezentacji Polski. Kewin Sasak: Nie zamierzałem się obrażać

Od odrzucenia w Spale do gry w reprezentacji Polski. Kewin Sasak: Nie zamierzałem się obrażać

sport.tvp.pl

fot. Klaudia Piwowarczyk

Kewin Sasak, najlepszy atakujący Ligi Narodów, jeszcze kilka lat temu usłyszał, że jest „za słaby” na grę w PlusLidze. Wyjechał do Czech, by ratować karierę, a dziś z powodzeniem gra w reprezentacji Polski regularnie wychodząc w pierwszym składzie. O trudnych początkach, wytrwałości i powrotach do miejsc, które wcześniej go skreśliły, Kewin Sasak opowiedział w rozmowie z Sarą Kalisz z redakcji TVP Sport. – Wolałem się cofnąć i grać, niż stać w miejscu – przyznał zawodnik.

Początki kariery sportowej

Kewin Sasak to kolejne tegoroczne odkrycie Nikoli Grbicia. Po zdobyciu złotego z Bogdanką LUK Lublin i pod nieobecność Bartosza Kurka stał się pierwszym atakującym kadry. W Lidze Narodów grał koncertowo. Był ważnym ogniwem reprezentacji Polski w turnieju finałowym w Ningbo. Dzięki swojej świetnej postawie został wybrany najlepszym atakującym tej imprezy. Ma też duże szanse, aby polecieć na mistrzostwa świata na Filipiny.

Jednak droga polskiego atakującego do siatkarskiej elity zaczęła się stosunkowo późno. Przed rozpoczęciem nauki w liceum, trenował jedynie dwa razy w tygodniu w UKS Sparta. Kiedy w trzeciej klasie dostał powołanie do szerokiej kadry w Spale, spędził tam zaledwie kilka dni. – Pierwsze doświadczenie ze Spałą to trzecia klasa liceum. Dostałem wtedy powołanie do szerokiej kadry i tam spotkałem wszystkich chłopaków z rocznika 1997/1998. Byłem na zgrupowaniu chyba trzy albo cztery dni i mi podziękowano. (…) W tamtym momencie chłopaki bili mnie na głowę i fizycznością, i techniką, i ograniem – przyznał w wywiadzie z Sarą Kalisz.

Pierwsze kluby i konieczność trudnych decyzji

Zamiast szkolenia w SMS-ie musiał codziennie dojeżdżać na treningi, co – jak dziś wspomina – dało mu „klasyczne społeczne obycie”. – Ja okres liceum wspominam dobrze, ale pamiętam, jak bardzo było ono czasami męczące. Wstawałem o 7:00, dojeżdżałem godzinę do szkoły, później lekcje, po lekcjach przejazd do Warszawy na trening, powrót do domu, jedzenie i odrabianie pracy domowej o 21:00. Byłem wykończony – wyznał w rozmowie. Pierwszymi seniorskimi przystankami były BAS Białystok i Ślepsk Suwałki. – Kiedy wybierałem swój pierwszy klub po juniorze – BAS Białystok – raczej nie pytali się o to, czy byłem w Spale, czy nie. Myślę, że przynajmniej w mojej karierze ten czynnik nie odegrał dominującej roli – tłumaczył, że wybory z młodych lat nie wpływały znacząco na jego rozwój kariery.

Potem trafił do Trefla Gdańsk, gdzie po czterech sezonach bry w barwach tego klubu usłyszał, że nie widzą go w składzie. – Nie zamierzałem się z nikim kłócić albo zostawać w klubie, choć teoretycznie miałem ważną umowę. Nie chciałem marnować roku. Wiedziałem, że w tym momencie najważniejsze jest dla mnie granie i ogrywanie się. Na rynku plusligowym było jednak dość późno. Miałem propozycje, ale na drugiego atakującego, a na to nie chciałem się zgodzić. Uznałem więc, że lepiej się cofnąć i grać, niż stać w miejscu kolejny rok – tłumaczył decyzję o wyjeździe do Czech.

Nieoczywisty powrót do PlusLigi

Gra w Czechach dała mu nie tylko minuty na boisku, ale też doświadczenie z europejskich pucharów. Choć finansowo liga była słabsza od polskiej, stabilność i regularna gra okazały się bezcenne. – W Czechach graliśmy w Lidze Mistrzów, później w Pucharze CEV. To była odskocznia od czeskiej ligi, w której poza pięcioma, sześcioma drużynami reszta nie była fenomenalna. Mimo to poziom zmagań zaskoczył mnie pozytywnie. Nie zmienia to faktu, że zauważałem różnicę – przyznał Kewin Sasak.

Po roku wrócił do Gdańska, mimo że wcześniej klub z niego zrezygnował. – Powrót do Trefla nie był oczywisty. Dostałem telefon, że jest poszukiwany polski atakujący. Nie zamierzałem się obrażać i dąsać. Nie paliłem też za sobą mostów. Nie będę ukrywał, że to była moja jedyna propozycja powrotu do PlusLigi w tamtym momencie. Nie wyobrażałem sobie jej odrzucać z powodu przeszłych zajść. Nie byłem pamiętliwy. – podkreślił atakujący, który chciał w tamtym momencie wrócić do Polski.

PressFocus

Marzenie o kadrze i jego realizacja

O reprezentacji marzył od dawna, ale powołanie pojawiło się dopiero po kilku latach ligowych doświadczeń. – To coś niesamowitego, że wytrzymują to zdrowotnie oraz psychicznie. Poświęcają swój czas prywatny na to, żeby grać z orzełkiem na piersi. To jest wyrzeczenie. Nie dziwię się jednak. Odnoszenie sukcesów uzależnia. Wielu chłopaków zrobiłoby wiele, by być na moim miejscu, znaleźć w tej grupie, w niej potrenować, a później grać – mówił z uznaniem o kolegach z drużyny narodowej, jednocześnie wskazując na swoje szczęście, że może być częścią te ekipy.

Bardzo dużo dały mu rozmowy i wsparcie od Mariusza Wlazłego. Dał mu kilka istotnych wskazówek, jak radzi sobie z presją i zmęczeniem. – Granie w kadrze niesie ze sobą komentarze i opinie. Pod względem psychicznym na pewno jest trudniej, ale z drugiej strony mam za sobą grę w PlusLidze, która przygotowuje do takich rzeczy. Nie jest więc tak, że jesteśmy bardzo przemęczeni i w ogóle nie dajemy sobie rady, bo chcemy grać dla kraju. Przyjemność i wyższy cel przysłaniają zmęczenie, obciążenie mentalne i przesyt siatkówki – dodał Kewin Sasak.

Rodzina i wsparcie żony

Choć rodzice nie byli związani ze sportem, od początku wspierali go w każdej decyzji. Największym kibicem od lat jest jednak żona, z którą konsultuje każdy krok w karierze. – Wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie – podkreślił Sasak. Dziś patrzy wstecz bez żalu, podkreślając, że w jego przypadku talent był tylko niewielką częścią sukcesu. Resztę wypracował codziennym wysiłkiem i konsekwencją. – Wychodzę z założenia, że talent to tylko mały procent, a reszta to ciężka praca i dyscyplina. Kiedy coś się udaje, człowiek zaczyna myśleć, że może faktycznie ma do tego smykałkę. Głównie jest to jednak pokłosie tego, że wykonało się dobrą, ciężką pracę na treningach – zakończył atakujący reprezentacji Polski.

PlusLiga