– W Łodzi poznałam mnóstwo wartościowych ludzi, których będę wspominać z łezką w oku. Głęboko wierzę, że uda się jeszcze zobaczyć gdzieś na drugim końcu Polski – mówi Kamila Witkowska, która grała w barwach ŁKS Commercecon Łódź przez trzy sezony, zdobywając w tym czasie dwa medale mistrzostw Polski.
TRZY SEONY Z SUKCESAMI
Trzy sezony i dwa medale – w tym ten najcenniejszy. Jak będziesz wspominać trzy lata spędzone w Łodzi?
Kamila Witkowska: – Łezka mi się w oku kręci, jak pomyślę, że nasza wspólna trzyletnia przygoda siatkarska dobiega końca. Przychodziłam do ŁKS-u pełna obaw i w sumie miał to być mój ostatni sezon siatkarski, a okazało się, że moja pasja i miłość do siatkówki na nowo zaczęły się rozwijać i to dzięki ludziom, którzy są „łódzkimi wariatami siatkarskimi” tak jak ja.
Gdybyś miała wybrać trzy najważniejsze momenty z gry w ŁKS Commercecon Łódź, co by to było?
– To nie będzie trudne. Pierwszy to mecz o brązowy medal przy boku trenera śp. Michała Cichego. Sezon pełen wzlotów i upadków, ale zakończony medalem. Drugi to oczywiście zdobycie mistrzostwa Polski i wywalczenie go po trudnym bardzo przewrotnym, a szczególnie pod względem zdrowotnym, sezonie. A trzeci to mecz LM w Stuttgarcie, gdzie mimo przegranej 2:3, nasi kibice wypełnili trybunę i ich doping, zresztą jak w innych meczach, pomagał nam często wstać z kolan. Pokazaliśmy się wtedy z dobrej strony i siatkarsko, i dopingiem na skalę mistrzowską.
JUBILEUSZOWY SEZON BEZ MEDALU
Sezon 2023/2024 był dla Ciebie jubileuszowy, bo był to Twój 10. sezon w ekstraklasie. Czujesz niedosyt, że zakończył się bez medalu?
– Oczywiście. Zastanawiam się, co mogłam zrobić lepiej, żeby wynik był dla nas korzystniejszy. Nie ukrywam, że długo po ostatnim meczu nie mogłam dojść do siebie. Towarzyszyło mi mnóstwo emocji, których nie umiałam uspokoić. Pewnie wielu znawców siatkarskich powie, że takim składem nie powinnyśmy być bez medalu, ale to jest sport, różne rzeczy mogą się zdarzyć, a na niektóre nie mamy wpływu.
10 lat w najwyższej klasie rozgrywkowej to piękny czas. Jak zmieniła się przez ten czas Kamila Witkowska?
– To już 10 lat? Kiedy to zleciało? Mam wrażenie, że dopiero co wyjechałam z Kościana. Chciałabym mieć to doświadczenie życiowe, jakie mam teraz, na początku swojej przygody siatkarskiej. Na pewno nie kłócę się już z sędziami, jak kiedyś, teraz cieszę się, że to kibice robili tę robotę za nas (śmiech).
Ale też wiele się nie zmieniło. Nadal mam bardzo dużą ambicję, mimo bólu i choroby wciąż jestem gotowa do treningów lub meczu, a każdy punkt, set i mecz są dla mnie równie ważne. Zawsze daje z siebie maksa, bo na początku swojej przygody musiałam wywalczyć sobie miejsce na boisku, a teraz wciąż daję z siebie maksa, żeby tę pozycję utrzymać.
Inaczej patrzy się na siatkówkę, gdy jest się na początku kariery, a inaczej, gdy ma się już doświadczenie?
– To na pewno. Chociaż, jak wspomniałam wcześniej, nie potrafię swojej pracy traktować po macoszemu. Jeśli ktoś mi to zarzuca, to na pewno mnie nie zna. Też na pewno inaczej traktują nas koleżanki z drużyny i trenerzy. Wiadomo, że na bardziej doświadczonej często spoczywa więcej odpowiedzialności. Więc umiejętność radzenia sobie z presją jest na pewno czymś, co trzeba sobie przez lata wypracować.
ZNAJOMOŚCI I PASJE
Siatkówka to nie tylko sport i wyniki, ale też relacje międzyludzkie. Łatwo jest je zbudować, gdy jesteś ciągle w rozjazdach?
– Prawda, że w naszym sportowym życiu często pojawiają się nowe znajomości i trwają one tak długo, jak długo ze sobą gramy. Często gdy zmieniamy klub, te relacje się wygaszają, ale to normalna kolej rzeczy. Na pewno też jest kilka takich osób, z którymi relacje się pielęgnuje, w całym tym naszym biegu życia. Nie jest to łatwe, ale warto.
Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś się pojawił w naszym życiu nawet na pięć minut, to był w tym jakiś ukryty cel. W Łodzi poznałam mnóstwo wartościowych ludzi, których będę wspominać z łezką w oku. Głęboko wierzę, że uda się jeszcze zobaczyć gdzieś na drugim końcu Polski.
Treningi, mecze, wyjazdy to jedno. Do tego dochodzi czas poświęcany na regenerację. Czy cukiernictwo, które jest Twoją pasją, to jedynie odskocznia od codzienności czy kiedyś będziemy stali w kolejce do wojej własnej kawiarni?
– Różnie to bywa z wolnym czasem. Kiedy jest dużo treningów i meczów, to wolny czas poświęcam na rehabilitację, terapię i czas spędzony z najbliższymi. Ale faktycznie moją drugą pasją są wypieki. Czasami późnym wieczorem wpadnie mi do głowy pomysł, że coś upiekę i go realizuję mimo zmęczenia. Jest coś w pieczeniu, co mnie relaksuje. Odrywa moją głowę od codziennego siatkarskiego życia. Tym bardziej to lubię, kiedy dziewczyny z chęcią jadły moje wypieki w szatni. Może kiedyś pójdę w tym kierunku, ale nie ukrywam boję się, że porywam się z motyką na słońce (śmiech).
Zobacz również:
Karuzela transferowa w TAURON Lidze
źródło: ŁKS Łódź - inf. prasowa