– W klubach powinna być częstsza weryfikacja zobowiązań, być może nawet comiesięczna. W prawie każdym klubie, przynajmniej w piłce siatkowej kobiet, kontrakt wchodzi w życie w sierpniu. Pierwsza wypłata jest we wrześniu, a później kolejna w październiku, listopadzie i grudniu. Biorąc pod uwagę przepisy licencyjne, klub może doprowadzić do tego, że przejdzie pozytywnie zimową weryfikację paroma pierwszymi wypłatami. Po zapłaceniu raty październikowej kolejnych ośmiu w zasadzie może nie płacić na bieżąco – powiedział prawnik Jan Łukomski.
Czy pan jako prawnik, osoba, która zna się z menedżerami, ale jest też zaznajomiona z sytuacją zawodników i zawodniczek w polskiej lidze, może powiedzieć, że to wcale nie jest niespotykane, że prowadzi się kluby, mając roczny dług u graczy, który spłaca się aktualnymi środkami?
Jan Łukomski: – Klubom siatkarskim jest trudniej pozyskiwać środki z własnej działalności operacyjnej, ponieważ głównie opierają swoje budżety o miasta i lokalnych sponsorów. Ponadto, przychody związane z kibicami za bardzo nie występują, wpływy z praw telewizyjnych są znacznie niższe. Rynku transferowego, odpłatnego, też w zasadzie nie ma. Zamiast tego mamy system ekwiwalentów, który też swoją drogą nie jest najlepszy, bo to system narzuconych z góry opłat przy zmianach barw klubowych młodych zawodniczek i zawodników, często bardzo wysokich, które nieraz blokują ich kariery. To jest coś jakościowo innego od wymiany transferowej pomiędzy klubami. Kontrakty podpisuje się prawie zawsze na rok i tak też w zasadzie wygląda funkcjonowanie klubów siatkarskich – z sezonu na sezon, od jednej decyzji o dotacji z miasta do kolejnej. Tym samym kluby z Tauron Ligi kobiet w dużej mierze są po prostu „na łasce” władz miasta i lokalnych sponsorów.
IŁ Capital Legionovia Legionowo to kolejny klub, który pada. Takich historii było wiele. Opierając się na wypowiedziach pana prezesa Ciejki, wydaje mi się, że zarządzanie klubem nie odbywało się według najlepszych wzorców, jeżeli jednym z jego założeń było to, żeby długi z całego sezonu spłacać po jego zakończeniu, prawda?
Czy powinna obowiązywać weryfikacja jest do trzech miesięcy wstecz?
– Dokładnie tak, zaległości licencyjne nie mogą przekraczać 60 dni – czyli a contrario mogą być dwumiesięczne. Reguła jest taka, że kontrakty są zawierane albo na jeden sezon, wtedy obowiązują dziesięć miesięcy, albo – znacznie rzadziej – na więcej sezonów. W tym pierwszym przypadku pierwsza rata prawie zawsze jest płatna we wrześniu, ostatnia rata prawie zawsze jest w czerwcu. I właśnie w związku z tym, o czym przed chwilą mówiliśmy, klub po zapłaceniu raty październikowej kolejnych ośmiu w zasadzie może nie płacić na bieżąco.
Oczywiście takim zachowaniem klub ryzykuje tym, że zawodniczka wypowie z nim kontrakt. Ile trwa jednak to ryzyko? Tylko do końca stycznia, ponieważ później zamykane jest okno transferowe i siatkarka nie ma możliwości znalezienia sobie nowego klubu. Przez kilka kolejnych miesięcy można więc bezkarnie nie płacić, aż w końcu przyjdzie lato i wtedy, jeżeli ma się pieniądze, można ją spłacić. Jeżeli się nie ma, można przekonać ją do zawarcia porozumienia. Podsumowując, kilkoma wypłatami na samym początku tak naprawdę można sobie załatwić cały sezon.
Siatkarki mają więc bardzo ograniczone możliwości. Mogą wcześniej wypowiedzieć kontrakt, ale to nie zawsze oznacza, że znajdą nowe kluby. Drużyny są budowane na wiele miesięcy przed startem sezonu i to wtedy tworzone są też budżety płacowe. Dwie jednomiesięczne wypłaty w przypadku zawodniczek to jedna piąta całego wynagrodzenia. W piłce nożnej kontrakty są natomiast co najmniej dwunastomiesięczne, choć z reguły są dwu-trzyletnie. Ryzyko związane z utratą zawodnika przez klub jest tym samym większe, że rośnie jednocześnie podstawa odszkodowania, obejmująca cały okres kontraktu. Zapłata dla siatkarki będzie relatywnie mniejsza, ponieważ do końca kontraktu może pozostawać tylko kilka miesięcy.
Co jeszcze można zrobić?
– Wspomniałem o częstszym raportowaniu. To jest oczywiście jedna metoda, ale nie sprawi ona, że znajdą się pieniądze. Ona może jedynie oznaczać, że pilnujemy, żeby sytuacja nagle się nie pogorszyła. Ważne jest to, żeby poza tym stworzyć fundusz gwarancyjny, z którego wynagrodzenia zawodniczek mogłyby być płacone w sytuacji, gdyby klub sobie z tym nie dawał rady. Możliwości są różne. Można by pomyśleć również o współtworzeniu funduszu solidarnościowego, do którego wpłaty na określonym poziomie dokonywałyby same kluby.
Nie mówię, że to musiałyby być bardzo duże sumy. Myślę, że jeżeli kilkanaście klubów zagwarantowałoby kwoty rzędu kilkunastu tysięcy złotych, to oznaczałoby, że ileś zawodniczek w jakiejś mierze byłoby zaspokojonych, gdyby doszło w klubie do sytuacji granicznej. Przy czym taki mechanizm oczywiście nie byłby uruchamiany w każdej sytuacji, kiedy powstają zaległości, a dopiero w momencie, kiedy klub upada. Myślę, że jakieś kwoty powinny być desygnowane również przez samą ligę. Przecież rozgrywki mają swoich sponsorów i są transmitowane w telewizji. Upadek klubu zaburza cały harmonogram rozgrywek i stanowi potężny cios wizerunkowy dla całej ligi.
Cały wywiad Sary Kalisz w: sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl