– Przed nami jeszcze sporo pracy, żeby grać na takich wskaźnikach, jakich bym chciał. Cały czas pracujemy nad naszą grą. Ona idzie do przodu. Jestem zadowolony, że mimo wygrywania poprawiamy z treningu na trening rzeczy, które nam szwankują – powiedział w rozmowie ze Strefą Siatkówki Piotr Olenderek, trener KSG Warszawa.
KSG Warszawa pokonał w 7. kolejce I ligi kobiet Hospel Płomień Sosnowiec 3:0.
Dla stołecznych było to szóste zwycięstwo z rzędu. Są niepokonane i piastują fotel lidera.
Piotr Olenderek, trener KSG w rozmowie ze Strefą Siatkówki podsumował nie tylko spotkanie i grę, ale także sytuację siatkówki na Mazowszu.
Nie zabrakło omówienia ambitnych planów drużyny i klubu z Warszawy.
SZÓSTY RAZ Z RZĘDU, BEZ PORAŻKI, LIDER
Krzysztof Sarna (Strefa Siatkówki): W starciu z Płomieniem byliśmy świadkami pokazu waszej mocy, czy wykorzystania bolączek sosnowiczanek?
Piotr Olenderek: – Generalnie to nie był łatwy mecz. Było to stosunkowo trudne spotkanie dla nas. Wynik może tego nie oddaje, ale ciężko gra się w sosnowieckiej hali. Nasz system grania przystosowany pod wystawy na wysoką piłkę. Wymagającą rzeczą jest robienie tego. Widzieliśmy w liczbach, że spadliśmy na tym poziomie. Na pewno dobrze zagrywaliśmy. To był nasz fajny i pozytywny element.
W trzecim secie, kiedy zdobyliście 14. punkt i prowadziliście 14:11, zacisnął pan pięść. To swego rodzaju symbol, że spotkanie jest już pod kontrolą?
– Nie. Nie czułem całkowicie tego spotkania pod kontrolą. Po prostu wykonaliśmy dobrą akcję, zagraliśmy to, co mamy w naszym systemie grania i o czym mówiliśmy sobie na czasach. Oczywiście odskoczyliśmy, ale specyfika hali w Sosnowcu i niski sufit sprawiają, że wystarczy zaatakować trzy razy mocniej i piłka ląduje w suficie. To nie był jeszcze gest triumfu.
Jak daleko jesteście jeszcze od swojej upragnionej gry?
– To, że wygrywamy to jedno, a to, jak chcielibyśmy grać to drugie. Przed nami jeszcze sporo pracy, żeby grać na takich wskaźnikach, jakich bym chciał. Cały czas pracujemy nad naszą grą. Ona idzie do przodu. Jestem zadowolony, że mimo wygrywania poprawiamy z treningu na trening rzeczy, które nam szwankują. Muszę pochwalić cały zespół za świetną pracę.
To pana trzeci sezon w drużynie z Warszawy. Po siedmiu kolejkach i sześciu rozegranych spotkaniach jesteście liderem tabeli, nie przegraliście meczu. Czy spodziewalibyście się przed startem sezonu takiego obrotu spraw?
– To mój trzeci sezon w KSG. Budujemy w Warszawie klub z prawdziwego zdarzenia. Co roku wykonujemy awans. Pod koniec tego sezonu również chcielibyśmy się liczyć w tej stawce. Naszym celem jest pierwsza czwórka, może finał. Nie mamy jednak presji na awans. Wiemy, że w Warszawie brakuje żeńskiej siatkówki na najwyższym poziomie. Nasz zespół był budowany po to, żeby wygrywać. Wygrywamy i cieszymy się z tego.
ŻEŃSKA SIATKÓWKA W WARSZAWIE – SZYKUJE SIĘ COŚ WIELKIEGO?
Czy czujecie, że jesteście w stanie stworzyć coś wielkiego w Warszawie, jeśli chodzi o żeńską siatkówkę?
– Tak. Na pewno mamy do tego podstawy. Mamy solidne fundamenty finansowe i organizacyjne. Wspieramy już grupy młodzieżowe w MOS-ie Wola Warszawa i Atenie Warszawa. To nasze kluby młodzieżowe. Do tego współpracujemy z II-ligowym AZS-em Warszawa, który reprezentują dziewczyny grające w KSG w ubiegłym sezonie. Budujemy fajnie od podstaw.
Żeby to miało ręce i nogi, potrzebujemy przede wszystkim większej hali. Mała halka na ulicy Niegocińskiej na pewno wystarczy na I ligę. Jeśli jednak chcielibyśmy myśleć o czymś więcej, potrzebujemy większego obiektu, żeby grać w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Czy w Warszawie trudno jest o pozyskanie kibica żeńskiej siatkówki?
– Myślę, że jest nisza. Warszawa jest specyficznym miejscem, ponieważ to stolica i ogromne miasto. Jednak I liga to już poziom centralny, ale podejrzewam, że w innych dyscyplinach sprzedają się produkty premium. Dążymy do tego, żeby być takim produktem. Jeśli uda nam się to stworzyć, to na pewno przyciągniemy kibiców.
ZWIĄZANY Z MAZOWSZEM
Przeglądając pana CV, jest pan praktycznie przez całe życie związany z siatkówką na Mazowszu, a zwłaszcza w Warszawie. Czym to jest spowodowane?
– Mieszkam pod Warszawą. Tak naprawdę można powiedzieć, że Warszawa jest moim rodzinnym domem. Grałem w młodzieżową siatkówkę w Metrze Warszawa z kolegami. Niektórzy zakończyli kariery, a niektórzy jeszcze grają. Kiedyś pojawiła się opcja Legionovii Legionowo na dość długo. Był także klub z Sopotu. Myślę, że swego rodzaju trzy miejsca, to na pewno mój rodzinny Międzyborów. To podwarszawska miejscowość, gdzie jest super przestrzeń do grania w minisiatkówke. To także Warszawa i Legionowo, ale także trochę Sopot i Szczyrk, gdzie spędziłem bardzo dużo czasu.
Jacy to koledzy z Metra jeszcze grają?
– Na pewno Andrzej Wrona, który zresztą jest jednym z naszych udziałowców klubu, który budujemy. Piotr Nowakowski już nie gra, ale to także Karol Kłos i Janek Król. Kilku chłopaków odbijało piłkę.
Jaka była pana reakcja, gdy dowiedział się, że Legia Warszawa, której asystentem był pan ponad dekadę temu, nie przystąpi do rozgrywek I ligi?
– To na pewno smutek. My też trochę wskoczyliśmy do hali w miejsce Legii. Akurat Legia grała w tym samym obiekcie. Na pewno szkoda, bo potrzebne jest na Mazowszu miejsce, gdzie młodzi panowie mogliby się ogrywać na poziomie I ligi. Aczkolwiek dookoła jest grono II-ligowych klubów na świetnym poziomie. Mają gdzie grać, ale Warszawa to Warszawa.
SIATKARSKA BRAĆ
Ogląda pan mecze swojego brata w PlusLidze, jeśli pozwala na to czas?
– Tak, oczywiście. Śledzę i kibicuje. Jestem teraz fanem MKS-u Będzin. Brat teraz awansował do elity, więc śledzę i oglądam spotkania dość intensywnie. Przypatrywałem się także rywalizacji w I lidze wtedy, kiedy starcia były transmitowane.
Udziela pan może rad Maciejowi?
– Nie. Raczej trochę się zawsze sprzeczamy na pewne siatkarskie niuanse. Myślę, że Maciek wie, jak grać. Ma dobrych trenerów, tak więc idzie do przodu.
Zobacz również:
I liga kobiet. Pierwsza taka przeprowadzka w życiu. Atakująca o wyzwaniu i życiu w stolicy
źródło: inf. własna