Gimpaolo Medei przed startem sezonu 2022/2023 objął stanowisko trenera w Asseco Resovii Rzeszów. Jego drużyna jest wiceliderem tabeli, w długiej rozmowie z serii „Portrety” Przeglądu Sportowego Włoch opowiedział o swoim początku kariery trenerskiej.
Kiedy nabrał pan przekonania, że praca trenera może być sposobem na życie?
Giampaolo Medei: – Profesjonalną drogę zacząłem w 1999 roku i po prostu chciałem wykonywać pracę, która daje satysfakcję. Lepiej zarabiać i zdobywać sukcesy zacząłem później. Bywało, że pracowałem z zawodnikami starszymi od siebie, będąc w sztabach trenerskich legend jak Raul Lozano, którego asystentem byłem w Maceracie czy ikony włoskiej myśli szkoleniowej Silvano Prandiego albo Ferdinando De Giorgiego. W zespołach, gdzie pracowałem też grały prawdziwe gwiazdy – od mojego rodaka Lorenzo Bernardiego przez Serba Ivana Miljkovicia po brazylijskiego mistrza Nalberta. Jednak w wieku 35 lat poczułem, że czas iść na swoje i chciałem zacząć pracować jako pierwszy trener.
W tej roli w klubie pracuje pan nieprzerwanie od dziesięciu lat, gdy zaczął pan swoją pięcioletnią przygodę z ligą francuską. Po powrocie do kraju objął pan zespół Cucine Lube Civitanova, który w sezonie 2017/18 wywalczył srebro klubowych mistrzostw świata czy wicemistrzostwo kraju.
– I to było niewystarczająco, bo w takich włoskich klubach jak Lube czy Perugia, srebro nie jest sukcesem. Liczą się tylko triumfy.
Tam nie ma miejsca na błąd i chwilę słabości?
– Trzeba być pierwszym i kropka. Choć za wielki przywilej uważam możliwość pracy w takim miejscu. Choć trener w takim miejscu nie może pozwolić sobie na błąd, czego najlepszym dowodem są De Giorgi czy Vital Heynen, którzy brak wyników przepłacili posadami.
A jak okiełznać charaktery wielkich gwiazd, które prowadzi się w takich klubach? Cwetan Sokołow czy Osmany Juantorena to ikoniczne postaci i pana byli gracze z Cucine Lube.
– W pracy trenera istotne jest to, by nie zmieniać się i swojego podejścia tylko dlatego, że trenuje się kogoś takiego jak np. Juantorena. Inna kwestia to różnice między zawodnikami. Kluczowe są dwie kwestie. Jedna to technikalia – Juantorena różni umiejętnościami od większości zawodników i wystąpi w 99% spotkań, więc będzie bardziej zapracowany niż czwarty przyjmujący. Druga różnica to wysokość kontraktu. Cała reszta nie powinna być podstawą do traktowania takiego zawodnika inaczej niż kogoś z rezerwowych. Jeśli spytacie mnie, czy łatwo jest do każdego podchodzić w ten sam sposób, bez wahania odpowiem, że nie. I sam nie wiem, czy zawsze mi to wychodziło, bo jestem tylko człowiekiem, ale mam pewność, że radzę sobie coraz lepiej.
Po przerwie wrócił pan, przyjmując ofertę Asseco Resovii. Jak postrzegał pan PlusLigę, zanim tutaj trafił i czy któraś z tych opinii ma odzwierciedlenie w rzeczywistości?
– W tym sezonie w oczy rzuca się powiększenie ligi do 16 drużyn. Rozumiem różne powody, które doprowadziły do tej decyzji, lecz byłoby lepiej zawęzić ligę, a zwiększyć poziom zmagań. Choć muszę przyznać, że we Włoszech nie dałoby się pewnie stworzyć składów 16 zespołów, bo nie ma tylu rodzimych zawodników mogących rywalizować w ekstraklasie. Jeśli mowa o naszej drużynie, to potrzebujemy jeszcze takiego stempla, kolejnego kroku. Może zaczęliśmy dobrze sezon, ale nie byliśmy w łatwej sytuacji. Trzy dni po powrocie z kadry, Torey DeFalco miał problemy z barkiem, Maciej Muzaj wypadł nam po dwóch meczach, a w jednym tygodniu przyplątała się infekcja. Musieliśmy jakoś utrzymać balans w drużynie wobec tych kłopotów. Poziom, jaki obecnie prezentujemy, pozwala nam wygrywać, ale trzeba zrobić kolejny krok, by nie dać się wyprzedzić rywalom, bo konkurencja nie śpi. Czasu też nie ma przesadnie dużo.
Cała rozmowa Edyty Kowalczyk i Jakuba Radomskiego w Przeglądzie Sportowym
źródło: Przegląd Sportowy