– Demokracja, równe traktowanie wszystkich i promowanie siatkówki powinny odbywać się na poziomie Pucharu CEV i Challenge, a w Lidze Mistrzów powinny spotykać się duże marki, po to, żeby każdy mecz był dużym sportowym wydarzeniem – powiedział w rozmowie z naszym serwisem prezes Aluron CMC Warty Zawiercie, Kryspin Baran.
Przez Challenge Cup i Puchar CEV do elity
W ciągu ostatnich lat Aluron CMC Warta grała we wszystkich z europejskich pucharów, ma pan więc porównanie. Czy rywalizacja na europejskiej arenie siatkarskiej jest obecnie prestiżem?
Kryspin Baran: – Przez kilka lat polskie kluby rezygnowały z gry w pucharach niższej kategorii, a my stwierdziliśmy, że Puchar Challenge czy CEV mają sens dla takich klubów jak nasz, które chcą poznawać europejskie puchary i walczyć z innymi klubami, które też nie są jeszcze na najwyższym poziomie. Dlatego wbrew trendowi związanemu z rezygnowaniem z gry w Challenge Cup przystąpiliśmy do niego i byliśmy zadowoleni z udziału w nim. Uważam, że nie powinniśmy do końca patrzeć na koszty czy prestiż, ale jednak uczestniczyć w europejskich pucharach, bo polskie kluby mogą je wygrywać. Chociaż oczywiście w pucharach niższej rangi trudno oczekiwać wielkiego splendoru i rywalizacji z wielkimi gwiazdami. Puchar CEV i Challenge mógłby być drogą na duże salony. Na poziomie Ligi Mistrzów chcielibyśmy ich oczekiwać, a trafiamy w niej na kluby, które wygrały swoje ligi, ale w krajach słabszych siatkarsko. W zestawieniu z drugimi czy trzecimi zespołami w najmocniejszych ligach wypadają blado i ujmują prestiżu Lidze Mistrzów. Stąd też reforma rozgrywek, do której przymierza się CEV, powinna wziąć pod uwagę, że demokracja, równe traktowanie wszystkich i promowanie siatkówki powinno odbywać się na poziomie Pucharu CEV i Challenge, a w Lidze Mistrzów powinny spotykać się duże marki, po to, żeby każdy mecz był dużym sportowym wydarzeniem.
Czyli optuje pan za tym, aby w Lidze Mistrzów grało więcej polskich, włoskich czy tureckich drużyn, a mistrzowie Austrii, Bułgarii czy Portugalii powinni zostać zepchnięci do pucharów niższej rangi?
– Tak. To oczywiście nie oznaczałoby zabrania miejsca danemu krajowi, ale wiązałoby się z przesunięciem go w ramach europejskich pucharów. W ten sposób ligi pretendujące miałyby więcej miejsc w Pucharze CEV i Challenge, ale nie miałyby miejsca w Lidze Mistrzów, jeśli z rankingów wynikałoby, że nawet mistrz danego kraju nie reprezentuje takiego poziomu, żeby rywalizować w najmocniejszym z europejskich pucharów. Powinniśmy dążyć do tego, aby Liga Mistrzów opierała się na poziomie klubów, a nie demokratycznie rozdawała miejsca wszystkim federacjom. W piłce nożnej było to możliwe, więc uważam, że w siatkówce też da się to zrobić.
Potrzebne zmiany
Ale w piłce nożnej są też dużo większe pieniądze, a w siatkarskich pucharach ich brakuje. Często pojawiają się głosy, że kluby muszą dokładać do tego „interesu”.
– Jest to rzeczywistość już wielokrotnie opisywana. Myślę jednak, że niewiele trzeba, aby ją poprawić. Gdybyśmy zliczyli wszystkie koszty ponoszone przez 20 uczestników Ligi Mistrzów, to trzeba byłoby 2-3 miliony euro, aby zbilansować te rozgrywki – żeby ci z ostatnich miejsc nie dokładali do nich, a czołowe drużyny miały bilans na plus. Obecnie jesteśmy niezbilansowani i jest to deprymujące.
A czy według pana przy nowym zarządzie CEV jest szansa na to, aby pieniądze szerszym strumieniem popłynęły do klubów z europejskich pucharów?
– Zawsze po zmianie władzy należy dać tej nowej szansę. Warto być optymistą, chociaż fakt, że mocne federacje nie znalazły się ani w zarządzie, ani w istotnych strukturach CEV, daje do myślenia i może oznaczać, że stawianie na mocne ligi oraz na wysoki poziom sportowy może być utrudnione, kiedy decydentami są przedstawiciele krajów, w których siatkówka ligowa jest słaba albo w ogóle nie istnieje. Jednak ci decydenci też mają swój rozum. Ich kadencja też kiedyś się skończy, więc będą chcieli pozostawić po sobie jakieś dokonania. Wcześniej czy później dojdą do tych przemyśleń, o których rozmawiamy. Na razie nie słyszałem pomysłów na to, jak zwiększyć budżet. Świat jednak podąża w stronę marketingu sportowego i budowania wielkich emocji. Siatkówka jest do tego idealnie stworzona, jest bardzo atrakcyjna dla sponsorów. Jeśli nowe władze CEV wykażą aktywność w tym kierunku, to znajdą się sponsorzy rozgrywek, a z tego miejsca będzie już blisko do zwiększenia budżetu i sprawienia, żeby finansowo zyskali uczestnicy Ligi Mistrzów.
Liga Mistrzów czy Euroliga?
Pojawił się pomysł utworzenia siatkarskiej Euroligi. Czy lepiej jest dokonywać zmiany w europejskich pucharach, czy lepiej stworzyć coś nowego?
– Naszym marzeniem jest to, aby Liga Mistrzów była prestiżowym produktem. Natomiast umniejszanie jej prestiżu może doprowadzić do zniechęcenia się tych, którzy ciężko pracują, aby reprezentować wysoki poziom siatkarski. Tworzenie czegoś w rodzaju Superligi mogłoby być rozwiązaniem ratunkowym, gdyby okazało się, że Liga Mistrzów nie budzi emocji i nie ma w niej wysokiego poziomu. Na razie wszyscy cierpliwie czekają na rozwój sytuacji w Lidze Mistrzów. Ma ona swoją nośność marketingową. Poza tym dużo łatwiej jest dokonać reformy już istniejących rozgrywek niż stworzyć nową, niezależną strukturę. Myślę jednak, że nie jest to fantastyka. Gdyby Liga Mistrzów nadal „rozwadniała się”, to jest to bardzo realny plan, który można byłoby wcielić w życie.
No właśnie, na etapie fazy grupowej Ligi Mistrzów brakuje wyrównanych meczów jak chociażby te Warty z Allianzem Mediolan.
– Akurat ten sezon jest specyficzny, bo w trójce włoskich zespołów jest Vero Volley Monza, która broni się przed spadkiem w krajowych rozgrywkach i na pewno nie daje takiej jakości sportowej oraz nośności marketingowej, jaką mogłyby dać inne kluby z Italii. Tureckie kluby też trochę zawiodły. Ale tak czasami się zdarza. To też jest piękno sportu. Problemem jest właśnie to, że zagwarantowane miejsce w Lidze Mistrzów mają kraje, które na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat nie prezentowały takiego poziomu sportowego, jaki chcielibyśmy widzieć w Lidze Mistrzów. To jest do zmiany.
Apetyt na sukces
Wygranie fazy grupowej Ligi Mistrzów sprawiło, że Warta zwiększyła swój apetyt na sukces w tym sezonie w Lidze Mistrzów?
– Byliśmy mocno zdeterminowani, żeby wygrać grupę, chcąc uniknąć baraży, w których w naszej poprzedniej rywalizacji w Lidze Mistrzów zostaliśmy wyeliminowani przez ZAKSĘ. Nie chcieliśmy tego powtórzyć. Awans do ćwierćfinału jest naszym najlepszym wynikiem w historii w europejskich pucharach. Już więc jesteśmy wygrani, ale naszym marzeniem jest udział w Final Four. Cieszymy się, że ta formuła powróciła, bo da bardzo dużo emocji i przekazu marketingowego.
A jeszcze większym marzeniem są 3 polskie kluby w Final Four?
– Jest to takie polskie, ambicjonalne podejście. Łatwo o to nie będzie. Gdyby tak się jednak stało, to pokazywałoby to miejsce naszej ligi w Europie. Już po podsumowaniu rozgrywek grupowych wynika, że najlepszym zespołem fazy grupowej był Projekt Warszawa. Na podium znalazły się jeszcze Aluron CMC Warta Zawiercie i Jastrzębski Węgiel, a drużyna z Perugii dopiero na czwartym miejscu. Gdyby tak się stało, że wszystkie nasze zespoły zagrałyby w Final Four, to dodałoby to prestiżu naszym rozgrywkom i potwierdziłoby to, która liga jest najmocniejsza w Europie.
Siatkarskie okienko transferowe
To na koniec zapytam jeszcze o polską propozycję związaną z utworzeniem siatkarskiego okienka transferowego. To uporządkowałoby rynek transferowy?
– Jeśli kwestii transferowych nie wstawimy w jakieś ramy, to bez końca będziemy światkami takiego festiwalu, z jakim mamy do czynienia obecnie. Nie krytykuję tych, którzy chcą uprzedzać swoich konkurentów, bo jest to naturalne, ale jeśli ustalimy zasady i daty, to ci, którzy mogliby żyć w obawie o to, czy nie zostaną uprzedzeni, spokojnie będą zajmowali się swoją pracą i czekali na czas, w którym otworzy się okienko. Nikt nie będzie czuł się odsunięty. Da nam to więcej spokoju, bo nie będziemy żyli kupczeniem i dyskusjami transferowymi w trakcie rozgrywek, tylko będziemy mogli skupić się na komentowaniu tego, co się rzeczywiście odbywa na boisku. Zbyt dużo mamy obecnie dyskusji o transferach na kolejny sezon. Mamy czwartą czy piątą kolejkę, a już pojawiają się zestawienia dotyczące tego, kto gdzie zagra w kolejnym sezonie. To jest wariactwo. Musimy to obsadzić w konkretnych ramach. Jakie one będą? To jest do dyskusji. Ważne, żeby one dotyczyły wszystkich najważniejszych lig, czyli polskiej, włoskiej, tureckiej, japońskiej, brazylijskiej, może niemieckiej czy francuskiej. Mam nadzieję, że się dogadamy.
Ale to wariactwo da się zatrzymać, czy jednak jest zbyt dużo konfliktów interesów, aby udało się wypracować wspólny kompromis?
– To da się zatrzymać. Nie widzę nikogo, kto miałby logiczne argumenty i był przeciwko takim regulacjom.
A menedżerowie?
– Przyzwyczailiśmy się do tego, że menedżerowie są obecni, kiedy dochodzi do transferów. A przecież menedżer jest nie tylko od tego, żeby odebrać telefon i licytować kontrakt za zawodnika, ale też od tego, aby opiekować się jego zdrowiem, jego rozwojem, życiem finansowym i prywatnym. W związku z tym uważam, że gdybyśmy element negocjacyjny zamknęli w konkretnych ramach czasowych, to menedżerowie przez pozostały czas mieliby co robić na rzecz swoich klientów, a nie „wisieliby” przez cały rok na telefonie, negocjując kontrakty dla niektórych jeszcze na sezon, który już się zaczął, a dla innych już na kolejny.
Zobacz również:
Pary ćwierćfinałowe Ligi Mistrzów