– Jeżeli chodzi o profesjonalizm w zespole i ogólne podejście do pracy, to wydaje mi się, że tego na tak wysokim poziomie brakuje czasami w Polsce. Jeżeli chodzi o atmosferę, to była ona dobra. Był jednak w drużynie bardzo duży rygor – powiedział w rozmowie ze Strefą Siatkówki świeżo upieczony wicemistrz Rumunii, Dawid Woch.
Sezon w Rumunii zakończyliście ze srebrnym medalem, jest to wynik, którego mogę ci gratulować czy nie? Jakie emocje towarzyszą ci, gdy myślisz o sezonie?
Dawid Woch: – Myślę, że w tym momencie niestety nie gratulować, ponieważ ta drużyna została stworzona po to, aby wygrywać. Co prawda dużym osiągnięciem w historii klubu był awans do Ligi Mistrzów, który jednak miał być tylko dodatkiem do tego wszystkiego, co mamy osiągnąć. W Pucharze Rumunii odpadliśmy w półfinale, na początku sezonu wygraliśmy Superpuchar, oczekiwania wobec nas były takie, aby wygrać ligę. Niestety nie udało się „dojechać” z formą na te ostatnie mecze w sezonie. Myślę, że trochę dała nam się we znaki Liga Mistrzów, gdzie była masa wyjazdów począwszy już od kwalifikacji do fazy grupowej tych rozgrywek. U mnie i zapewne też u chłopaków w drużynie dominuje uczucie rozczarowania.
Co zaważyło twoim zdaniem na takim, a nie innym wyniku?
– Wydaje mi się, że już od jakiegoś miesiąca nie wyglądaliśmy tak, jak daliśmy się poznać wcześniej. Przez cały sezon nie przegraliśmy wcześniej żadnego spotkania u siebie, czuliśmy się pewnie w naszej hali, a tutaj przegraliśmy pierwszy mecz finałowy 2:3. Dało się we znaki już zmęczenie i fizycznie i mentalne.
A pod względem zdrowotnym było wszystko dobrze?
– Myślę, że tutaj w ogóle nie ma co zwalać na sprawy zdrowotne. Na pewno każdy z nas miał swoje problemy,na pewno jednak nie zaważyło to na finalnym wyniku.
Jak oceniasz ogólnie poziom ligi rumuńskiej?
– Szczerze mówiąc, zaskoczyłem się z jednej strony tym, że drużyny z topu mogą grać tak dobrze, a z drugiej zdziwiłem się, że zespoły z dołu tabeli grają aż tak słabo. Ostatnie dwie, trzy ekipy prezentują poziom, można powiedzieć, amatorski. Pierwsze sześć, siedem zespołów to naprawdę fajne drużyny, choć poziom oczywiście jest nieco niższy niż w naszej PlusLidze. Nam było dane spotkać się z Lube, gdzie udało nam się wygrać 3:2. Moim zdaniem liga rumuńska jest trochę niedoceniana, choć do topu trochę jej jeszcze brakuje.
Co możesz powiedzieć o atmosferze na trybunach, o kibicach?
– W naszej hali praktycznie co mecz mieliśmy ok 3000 ludzi, więc to zainteresowanie było spore. Na meczu finałowym w Braszowie także atmosfera była niesamowita. Nie pamiętam, czy grając w Polsce byłem na meczu, gdzie było aż tak głośno w hali. Ogólnie to zależało od zespołu, były trzy, cztery ekipy, które miały fajną frekwencję, ale graliśmy też w hali, gdzie było pusto.
Przed sezonem mówiłeś mi, że twoim celem jest aby rozwijać się jako zawodnik. Na ile ci ten wyjazd pomógł tobie w tym, aby robić postępy? Czy indywidualnie z siebie jesteś zadowolony.
– Jestem bardzo zadowolony. Cieszy mnie, że patrząc na to ile spotkań graliśmy i jak ciężko trenowaliśmy, wytrzymałem to zdrowotnie, przez cały sezon nie opuściłem nawet pół treningu. Na pewno nie był to łatwy okres mentalnie, patrząc na to, że byłem w Rumunii sam, zderzyłem się z inną kulturą. Sportowo cieszę się, że miałem dużo okazji grać o coś, bo już na początku był mecz o Superpuchar, więc presja była duża, potem od razu przeszliśmy do kwalifikacji Ligi Mistrzów, gdzie znów była kolejna presja, że musimy awansować. Zrobiłem na pewno duży progres, jeżeli chodzi o radzenie sobie z emocjami w takich momentach.
A co możesz powiedzieć o relacjach z kolegami z zespołu, z trenerem? Jak ogólnie czułeś się w zespole?
– Jeżeli chodzi o profesjonalizm w zespole i ogólne podejście do pracy, to wydaje mi się, że tego na tak wysokim poziomie brakuje czasami w Polsce. Jeżeli chodzi o atmosferę, to była ona dobra. Był jednak w drużynie bardzo duży rygor. Nie było momentu, żeby się cieszyć tym, co się robi. Trochę to zabijało te wszystkie chęci, bo radość z gry jest bardzo ważna. Nie da się być jak robot przez 10 miesięcy, dwa razy po 2,5 godziny na treningu i tylko praca i praca. Tutaj już od momentu rozgrzewki był zakaz rozmów ze sobą, na treningach byliśmy karani czy to finansowo, czy jakimiś dodatkowymi ćwiczeniami lub zostawaniem po zajęciach, były krzyki. Ja lubię rygor na treningu, gdzie każdy wie, co ma robić i wszystko jest poukładane. Tego jednak tutaj było za dużo, a czasem odrobina luzu, uśmiechu jest podczas zajęć potrzebna, a tutaj na to nie było pozwolenia. To na pewno odbijało się na formie psychicznej. To jest jednak doświadczenie, które mi się na pewno przyda. Ja bym to porównał do starej szkoły polskich trenerów, gdzie stawiało się tylko na pracę i wiarę w to, że im więcej pracujesz tym lepiej grasz.
Coś w stylu Huberta Wagnera…
– Nie wiem do końca jak to wyglądało u śp. trenera Wagnera, ale jak się słyszy opowieści z tamtych czasów, to można trochę tak to porównać.
Gdybyś miał porównać pobyty, wcześniej we Francji czy teraz w Rumunii, które miejsce jest lepsze do rozwoju?
– Trudno to powiedzieć, bo tak naprawdę wyjeżdżałem w różnych momentach swojej kariery. Do Francji jechałem będąc na początku i w tamtym momencie był to super wybór, bo dostałem okazję od razu grania w pierwszej szóstce na wysokim poziomie. Nie było jednak wielkich oczekiwań. Teraz w Rumunii była presja, że muszę być postacią, której się ufa, która pomoże zdobyć te wszystkie trofea. Liga francuska wydaje się trudniejszą ligą, nie ma spotkań, w których można nieco odpuścić, dać odpocząć podstawowym graczom, a i tak ten mecz się wygra. Oba doświadczenia były mi potrzebne, ale trudno je do siebie porównać.
W przyszłym roku zobaczymy cię w Polsce, czy dalej liga zagraniczna?
– Już w tym sezonie miałem być w Polsce, a na koniec ułożyło się jak ułożyło. Na ten moment wygląda jednak na to, że zostanę w Polsce.
źródło: inf. własna