– Regularnie myślę o tym, jak mógłbym urozmaicić swoją grę i staram się do niej wprowadzać nowe rzeczy. Siatkówka to dla mnie wspaniała dyscyplina, bo pozostawia duże pole do improwizacji. Przede wszystkim staram się jednak wykonywać takie zagrania, które pomagają drużynie, a nie są tylko sztuką dla sztuki- powiedział Aleksander Śliwka, przyjmujący Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle.
Czy rok 2021 uważasz za udany?
Aleksander Śliwka: – Generalnie zapisuję go na plus, szczególnie sezon klubowy. Reprezentacyjny również osobiście przyniósł mi bardzo dużo doświadczeń. Brałem udział w igrzyskach olimpijskich, razem z kolegami zdobyliśmy medal Ligi Narodów i mistrzostw Europy, więc w sumie oceniam ten rok pozytywnie. Tym bardziej, że był i nadal jest on bardzo wymagający zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przy tak dużej dawce grania, z jaką mamy do czynienia właściwie od stycznia, forma nie zawsze jest najwyższa. Zdarzają się wzloty i upadki, ale taka już specyfika zawodowego sportu.
Zdążyłeś się w ogóle porządnie nacieszyć największym sukcesem odniesionym w ostatnich miesiącach, czyli triumfem w Lidze Mistrzów?
– O wielkim świętowaniu nie było mowy, bo już trzy dni później musiałem się stawić na zgrupowaniu reprezentacji i rozpocząć bardzo zaciętą rywalizację o miejsce w składzie na igrzyska. Właściwie od razu musiałem więc skupić się na nowych celach. Tak to już w sporcie wygląda, że trzeba szybko zapomnieć zarówno o sukcesach, jak i o porażkach. Oczywiście, zawsze miło powspominać emocje, jakie towarzyszyły nam podczas kluczowych spotkań w Lidze Mistrzów czy też przypomnieć sobie ich fragmenty, ale tak naprawdę w pełni nie ma się kiedy nacieszyć tamtym sukcesem. Tym bardziej, że niedawno zaczął się nowy sezon klubowy i to on jest teraz najważniejszy.
Pod skrzydłami Nikoli Grbica, architekta waszego sukcesu w Europie, bardziej rozwinęliście się sportowo czy mentalnie?
– Myślę, że podobnie i pod jednym, i pod drugim względem. Nikola wdrożył określony system gry. Dwa lata pracy pod jego wodzą dały naprawdę duży skok jakościowy, bo trzeba przecież pamiętać również o sezonie niedokończonym z powodu pandemii. Nikola wlał w nas wiarę, że dzięki ciężkiej pracy możemy rywalizować na równi z najlepszymi klubami Europy, z najlepszymi zawodnikami na świecie. My mu uwierzyliśmy i to przyniosło znakomite efekty.
Zaszczepiając w was wspomnianą wiarę powoływał się na przełomowe mecze, które samemu rozegrał kiedyś jako zawodnik?
– Oczywiście, jako legenda siatkarskich parkietów i zdobywca bardzo dużej liczby trofeów, na czele z mistrzostwem olimpijskim, opowiadał nam pewne historie z czasów swojej kariery zawodniczej. Dzielił się też refleksjami z wcześniejszej pracy w roli trenera, a my zawsze uważnie go słuchaliśmy. Nie dość, że Nikola sam „zjadł zęby na siatkówce”, to swoją wiedzę potrafił przekazać w taki sposób, że umieliśmy ją przyswoić i dzięki temu staliśmy się lepszym zespołem.
Czy jako zawodnik, szykujesz jakieś nowinki dla swoich rywali?
– Mam parę pomysłów, ale najpierw będę musiał je przetestować na treningach (uśmiech). Siatkówka to dla mnie wspaniała dyscyplina, bo pozostawia duże pole do improwizacji. Ja się w tym aspekcie dobrze odnajduję i lubię się do niego odwoływać. Nie wszystko jest jednak jeszcze gotowe do pokazania w czasie meczu.
Na ile sztuczki techniczne można wyćwiczyć, a na ile są one zagraniami instynktownymi?
– Regularnie myślę o tym, jak mógłbym urozmaicić swoją grę i staram się do niej wprowadzać nowe rzeczy. Najpierw pomysły rodzą się w głowie, potem są testowane na treningach. Jeżeli tam okazują się trafione, później ewentualnie zaczynam stosować je w meczach. Przede wszystkim staram się robić takie rzeczy, które pomagają drużynie, a nie są tylko sztuką dla sztuki. Zdaję sobie też sprawę, że niektóre moje zagrania są na pograniczu przepisów. Próbuję więc wyczuć, na ile w danym spotkaniu pozwalają sędziowie. Czasami podpytuję ich, które akcje były w porządku, a których lepiej unikać. Generalnie nie robiłbym wokół mojego technicznego grania jakieś legendy, bo niezależnie od sposobu zakończenia akcji, zawsze zdobywa się za to tylko jeden punkt. Poza wypracowanymi rzeczami, zdarzają się natomiast również i takie, które przychodzą mi instynktownie, albo po prostu szczęśliwie.
Zdarzało ci się usłyszeć kiedyś głosy niezadowolenia z powodu twojego stylu gry?
– Oczywiście, były takie sytuacje. Jeżeli proporcja zagrań była zaburzona w kierunku tego, że zbyt często wybierałem miękkie rozwiązania, to po meczach odbywałem z trenerami rozmowy w celu unormowania tej kwestii. Wiem, że jak poniesienie mnie fantazja, to pewne zagrania nie przynoszą drużynie pozytywów. Po reakcjach szkoleniowców również widywałem, kiedy akurat nie był dobry moment na kombinowanie. Wraz ze zbieraniem doświadczenia staram się jednak coraz częściej dobierać odpowiednie momenty do wykonywania niekonwencjonalnych zagrań i stosować je z odpowiednią częstotliwością, by rywale do końca nie wiedzieli, jak mają zareagować.
Cały wywiad Wiktora Gumińskiego w: nto.pl
źródło: nto.pl