Wojciech Winnik to ambasador suwalskiej siatkówki. Rodowity mieszkaniec miasta prezesuje od pięciu lat klubowi, przekonując do siły rodzinnych stron w PlusLidze. Pierwszy sezon to było spokojne utrzymanie i przecięcie wstęgi na otwarcie Areny Suwałki.
Ma pan nadal satysfakcję, że w rodzinnym mieście gości PlusLiga?
Wojciech Winnik: – Na pewno tak. Zaczynałem w uczniowskim klubie sportowym. To było poukładane miejsce, choć profesjonalizm 25 lat temu, a dzisiaj, to dwa różne bieguny. Sztab szkoleniowy to był… jeden trener. Tadeusz Jasiński robił za kilku, miał nawet rolę fizjoterapeuty. Mieliśmy jednak gdzie i z kim trenować, można nam było tylko pozazdrościć. Stworzyliśmy grupę, która kilkukrotnie była w finałach Młodzieżowych Mistrzostw Polski. Był to duży sukces miasta, w którym nie było tradycji siatkarskich. A młodzież zaliczała się do najlepszej ósemki w kraju.
W 2004 roku trzeba było jednak wyjechać z Suwałk.
– W mieście nie było choćby drugiej ligi. Takim zespołem w regionie mogła się pochwalić tylko Hajnówka. Wtedy to były strony wypłukane z siatkówki. Pamiętam, że przy wyjeździe zapytano mnie o sportowe marzenia… Wymieniłem wtedy trzy. Zagrać w PlusLidze, wrócić w barwach suwalskiego klubu na poziom zawodowej ligi i zaliczyć występ w seniorskiej reprezentacji Polski. Udało się zrealizować dwa z nich.
Przerwany sezon skończyliście na dziewiątym miejscu. Zadowalający wynik?
– Na koniec mieliśmy Katowice i Będzin, więc wcale nie było takie oczywiste, czy będziemy w play-off. To wszystko sprawia, że nie mam zamiaru narzekać. Dla nas rywalizacja na parkietach PlusLigi była dużą nagrodą, zarówno dla klubu, jak i całego regionu. Mieliśmy nawet kłopoty z pojemnością obiektu. Dopasowaliśmy układ miejsc na tyle, że w hali mieści się teraz dwa i pół tysiąca kibiców. Dodatkowo mobilizuje nagroda Polskiej Ligi Siatkówki, przyznana już po sezonie. Zajęliśmy trzecie miejsce pod względem atrakcyjności widowisk w rankingu.
Klubowa kasa blisko dna przez COVID-19?
– Mieliśmy trochę szczęścia. Możemy się pochwalić grupą 84 partnerów. W myśl zasady, że jemy małą łyżeczką, ale regularnie. Renegocjowaliśmy wiele umów, negocjowaliśmy… Każdy zaciska pasa, ale prawie wszyscy zostają dalej z nami. Uważam, że klub powinien się składać z dwóch drużyn. Pierwsza to ta na boisku, walcząca o punkty w lidze. Druga, to ci dookoła parkietu. Kibice, partnerzy, będąc razem bardzo ważnym elementem klubu. Oni nie odpuszczają po jednym sezonie, chcą więcej.
Artur Szalpuk wybrał Warszawę. Prezes już to przetrawił?
– Dotykamy marzeń. W poprzednim sezonie Bartek Bołądź był na turnieju finałowym Ligi Narodów, zatem reprezentanta Polski mamy, ale nie mieliśmy u siebie mistrza świata. Rozmawialiśmy z Arturem, bardzo chcieliśmy, ale okazało się, że to jeszcze nie ten moment. Dwa lata temu Artur Szalpuk i wielu innych pewnie nawet nie wiedziało, co to jest Ślepsk Suwałki… Chyba, że oglądają pogodę, bo tam często mówią o krainie, gdzie jest najchłodniej w Polsce. Lata jednak mijają a my zaczynamy rozmawiać o sprowadzeniu najlepszych Polaków z ligi. Z Szalpukiem się nie udało, ale kto wie, co będzie za rok?
Andrzej Kowal to najbardziej niedoceniony trener w PlusLidze. Prawda czy fałsz?
– Nie chcę zachwalać trenera, ale liczę, że udowodni gotowość do poprowadzenia reprezentacji Polski po odejściu Vitala Heynena, kiedy ten zakończy misję igrzysk w Tokio. Związek powinien pochylić się nad jego kandydaturą, bo Andrzej Kowal jest najbardziej utytułowanym polskim trenerem ostatnich 15 lat. Cieszyłbym się, gdyby sukcesy w Suwałkach były dla niego trampoliną do reprezentacji.
A miało nie być przechwalania… A skąd Kowal w Suwałkach?
– Wszystkie dobre i złe umowy podpisuje mój długopis, wyjątkiem nie jest trener Kowal. Szukaliśmy tożsamości. Pięć sezonów pokazało, że mamy kapitał, regularnie kończyliśmy w najlepszej czwórce. Na końcu je nawet wygrywając. To był dobry moment, że usiąść i rozpisać wszystko, po swojemu. Gdzie i czego potrzebujemy, jakie mamy rezerwy i jak możemy je zagospodarować. Chciałem, żeby nowy szkoleniowiec wciągnął na wyższy poziom grupę siatkarzy i trenerów, którzy awansowali ze Ślepskiem do PlusLigi. Nie zawiodłem się. Andrzej wykazał się fachowością w pracy oraz miał wizję rozwoju każdego zawodnika. Tego nie da się wyuczyć. Grupa osób, która awansowała do PlusLigi, w większości została i potrafiła odnaleźć się w nowych realiach. Oni nie trafili do Ślepska przez przypadek. Dwa-trzy lata temu zaufaliśmy tym, którzy przeszli selekcję po awansie do PlusLigi i udowodnili, że wybraliśmy słusznie.
Jak w Suwałkach znosi się porównania do drużyny z Zawiercia?
– Nie obrażamy się, to nobilitacja. Jestem jednak zdania, że pomimo dobrych relacji z prezesem Kryspinem Baranem, obraliśmy nieco inną drogę niż jego klub.
Nadal uczycie się PlusLigi?
– Mieliśmy na siebie pomysł. Zachowując szkolne realia, siedzimy z Kryspinem w jednej ławce, choć prezes Baran jest już starszakiem, a ja siebie nazwałbym uczniem początkującym. Ważne jest to, że z Kryspinem najgłośniej domagaliśmy się awansu sportowego do PlusLigi. Widzieliśmy, jakie możliwości były na pierwszoligowym poziomie w naszych miastach. Rozgrywki, w których braliśmy udział po prostu nas dusiły. Partnerzy i samorządy pytająco spoglądały na nasze działanie. Normalnie, skoro wygrywasz, powinieneś awansować do wyższej ligi.
Ślepsk Malow ma wiernych kibiców?
– Myślę, że tak. Chciałbym, żeby synergia między kibicem a zawodnikiem była niezależna od wyniku sportowego. Powinno być tak, że Ślepsk Malow Suwałki jest marką, drużyną na którą się przychodzi. Nie chcę mieć też wrażenia, że którykolwiek z siatkarzy chce prześlizgnąć się przez nasz klub. Bez refleksji gdzie jest, co to miejsce znaczy dla regionu i jak pracowaliśmy na to, co obecnie mamy. Wzajemny szacunek do pracy to podstawa.
*cały wywiad Macieja Piaseckiego w sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl