Igrzyska olimpijskie w Tokio był czwarte dla legendarnego trenera Władimira Alekno. Wraz z reprezentacją Rosji zdobył brązowy medal w Pekinie w 2008 roku i poprowadził Sborną do historycznego triumfu w Londynie cztery lata później. Tym razem poprowadził reprezentację Iranu i nie zdołał z nią wyjść z grupy. – Teraz drużyna będzie prowadzona przez lokalnego trenera Behruza Ataya, który będzie dalej odmładzał zespół. To słuszna koncepcja, życzę mu wielu sukcesów. Ale ma przed sobą wiele pracy, zanim ambicje Irańczyków zostaną w końcu zaspokojone – powiedział Alekno.
Był taki moment, że żałowałeś przejęcia reprezentacji Iranu?
Władimir Alekno: – Po nieudanym turnieju i słabym wyników przyszła taka myśl. Turniej olimpijski był dla mnie rozczarowaniem, zresztą dla całego Iranu. Oczywiście wszyscy chcieliśmy czegoś innego. Uczciwie pracowałem, ale rezultatem była tylko obecność na czwartych moich igrzyskach olimpijskich. Prawdopodobnie to kolejny sygnał, że jest mi potrzebna przerwa w pracy. Oczywiście mogliśmy wyjść z grupy, ale Kanada nie dała nam żadnych szans, była tego dnia silniejsza. W ostatnim meczu z Japonią mogliśmy ten problem rozwiązać, ale to nie wyszło.
Trzeba przyznać, że dla reprezentacji Iranu ten wynik to tragedia.
– Szefowie federacji mieli wiele ambicji, mówili o medalach. Kibice również oczekiwali cudów. Siatkówka jest w Iranie drugim po piłce nożnej najpopularniejszym sportem. Jest ogromne zainteresowanie fanów i dziennikarzy, czułem tę ekscytację. Mniej lub bardziej obiecujący młodzi zawodnicy szybko stają się tam gwiazdami. Nie osiągnęli jeszcze niczego na poziomie międzynarodowym, a już są bardzo popularni w kraju.
Rozpoczęliście turniej od sensacyjnego zwycięstwa z Polską. Wydawało się, że ta drużyna pokona kolejnych rywali…
– To zwycięstwo faktycznie było zachęcające. Mieliśmy jednak zbyt wiele podstawowych problemów, których nie byliśmy w stanie naprawić w tak krótkim okresie kilku miesięcy. Odbyliśmy wiele indywidualnych rozmów z zawodnikami, poświęcaliśmy temu całe treningi, ale podczas meczów znów pojawiała się niepewność i w efekcie sporo błędów. Na poziomie olimpijskim ciężko jest coś osiągnąć bez przyjęcia zagrywki. Oprócz Ebadipoura wszyscy gracze grali w rozgrywkach krajowych, nie mają tam do czynienia z zagrywkami na poziomie Leona, Michajłowa, Kliuki czy Ngapetha. W krytycznych momentach to wszystko wyszło. Więcej oczekiwałem też od doświadczonych graczy, niż oni dali drużynie.
Chciałbyś cofnąć czas i to naprawić?
– Myślę, że na samym początku popełniliśmy błąd w podejściu do procesu szkoleniowego. W federacji proszono nas, byśmy obejrzeli jak największą liczbę graczy, przez dziesięć dni w hali było 30 osób. To był nie proces szkoleniowy, ale selekcja. Zawodnicy z rozgrywek krajowych mają te same plusy i te same minusy, trudno było więc zdecydować, którego wybrać. Spędziliśmy nad tym sporo czasu. Być może warto było bardziej polegać na analizie statystyk i informacjach, które już mieliśmy, a jednocześnie prowadzić bardziej ukierunkowane szkolenie. Przed igrzyskami sytuacja była podobna. Na osiem treningów przed Tokio mieliśmy na siłowni 16 osób, próbowaliśmy znaleźć wzmocnienie. Było mi żal niektórych graczy, chciałem im dać jeszcze jedną szansę, odłożyć moment rezygnacji z nich. To bardzo trudna chwila dla trenera, mój tłumacz mówił: „Może sam im to powiesz?”, nie chciał w tym uczestniczyć. Irańczycy są impulsywnymi, dumnymi ludźmi.
Po raz pierwszy w swojej karierze pracowałeś z tłumaczem, jak ci się podobało to doświadczenie?
– Przekonałem się jeszcze bardziej do tego, że kadry narodowej nie powinien prowadzić obcokrajowiec. Miałem świetnego tłumacza, miał dobry kontakt z zespołem, ale przekaz płynący z serca nie zawsze docierał do adresata w oryginale. W trakcie treningów było więcej problemów z niuansami technicznymi.
Jak wpłynęła na ciebie i zespół historia z Farhadem Ghaemim?
– Atmosfera była bardzo napięta, w Iranie wybuchł skandal, gdyż jest on uważany w kraju za gwiazdę. Problem polegał na tym, że prezes federacji bez konsultacji z nami obiecał zawodnikowi miejsce w składzie. W Iranie jest wielu ekspertów, podobno ktoś doradził Ghaemiego jako zawodnika, który wzmocni nasze przyjęcie. Jednocześnie sam siatkarz oficjalnie zakończył wiosną karierę w reprezentacji, powiedziano mi, że doznał poważnej kontuzji. A potem on przychodzi z plaży i już po pierwszym treningu stało się jasne, że nie jest przygotowany i w żaden sposób nie może nam pomóc. Powiedziałem mu o tym, podaliśmy sobie rękę i rozstaliśmy się normalnie. Potem on w telewizji powiedział kilka nieprzyjemnych rzeczy o prezydencie federacji i o mnie, nazwał mnie marionetką. Gdybym niż był, to właśnie zabrałbym go na igrzyska na prośbę działaczy, odstawiając jednego z chłopaków, który na to zasługiwał. To jednak nie są moje zasady i metody. Nieporozumienie wniknęło prawdopodobniej z tego, że zawodnikowi powiedziano, że to ja zaprosiłem go na treningi – tak jednak nie było, ja zgodziłem się tylko go zobaczyć i ocenić. To był jedyny negatywny epizod w trakcie mojej pracy w Iranie. Stworzono mi bardzo dobre warunki, miałem dobre relacje z działaczami federacji. Nikt nie przeszkadzał, nikt nie próbował narzucać swojego zdania.
Uważasz, że pomogłeś reprezentacji Iranu?
– Przed moim przybyciem do Iranu ta reprezentacja grała w tym samym składzie od dziesięciu lat, młodzi zawodnicy nie dołączali do niej. Sprowadziliśmy młodych chłopaków, niektórzy z nich poczynili ogromne postępy w trakcie tych kilku miesięcy. Meisam Salehi może zostać bardzo dobrym zawodnikiem, ma ogromny potencjał.
Marouf zapowiedział koniec reprezentacyjnej kariery. Bez niego to już nie będzie ten sam zespół…
– Tak, o ile dobrze zrozumiałem kilku doświadczonych zawodników nie otrzymało powołania na Igrzyska Azjatyckie. Teraz drużyna będzie prowadzona przez lokalnego trenera Behruza Ataya, który będzie dalej odmładzał zespół. To słuszna koncepcja, życzę mu wielu sukcesów. Ale ma przed sobą wiele pracy, zanim ambicje Irańczyków zostaną w końcu zaspokojone.
źródło: inf. własna, sport.business-gazeta.ru