Siatkarskie Ośrodki Szkolne wkroczyły właśnie w dziesiąty rok działalności. Popularne SOS-y są fundamentem w procesie siatkarskiej edukacji. Od początku istnienia SOS-ów kieruje nimi Waldemar Wspaniały, który kilka dni temu trafił do Alei Gwiazd Siatkówki położnej nieopodal mekki Polskiej Siatkówki – katowickiego Spodka.
pzps.pl: Aleja Gwiazd Siatkówki, to rodzaj uhonorowania za wielorakie zasługi dla Polskiej Siatkówki: zawodnika, trenera, prezesa, selekcjonera, współtwórcy największego w Europie programu promocji i upowszechniania siatkówki. Który z tych etapów był dla pana najważniejszym? W której roli czuł się pan najlepiej?
Waldemar Wspaniały: W każdym z etapów mojego zawodowego życia miałem ogromne szczęście. Uważam, że w każdym z nich się spełniłem i sprawdziłem. Najmniej powiodła mi się w roli selekcjonera. Oczywistym celem pracy jako trener reprezentacji jest zdobywanie medali. I tego niestety z kadrą Polski nie udało mi się osiągnąć. Na mistrzostwach Europy zajęliśmy dwukrotnie piąte miejsce, które traktowałem jako nieudane występy, a później okazało się że moim zagranicznym następcom zdarzało się osiągać jeszcze gorsze rezultaty na tych imprezach. Po latach uważam, że każdy z nas trenerów włożył swój wkład w obecne sukcesy polskiej siatkówki. My na przykład z bardzo młodym i niedoświadczonym składem wygrywaliśmy mecze z bezkonkurencyjną wówczas Brazylią. Nie byliśmy jeszcze gotowi na przebicie się do strefy medalowej, ale na pewno za mojej kadencji zawodnicy zebrali doświadczenie, które później gdy dołączyli Mariusz Wlazły i Michał Winiarski zaowocowało pod wodzą Raula Lozano medalem mistrzostw świata w Japonii. I ten konglomerat złożony z siatkarzy z mojej epoki: Piotra Gruszki, Sebastiana Świderskiego, Pawła Zagumnego i wielu innych wraz z siatkarzami kolejnych generacji stał się czołową siłą w europejskiej i światowej siatkówce. Uważam też, że udało mi się nie tylko nauczyć ich gry w siatkówkę, ale także ukształtować ich i wychować na porządnych ludzi. Wracając do pytania, w pozostałych etapach mojego siatkarskiego życia miałem więcej szczęścia do medali. Zdobywałem je jako zawodnik, trener, działacz. Głównie dzięki ludziom z którymi współpracowałem. Miałem szczęście pracować ze wspaniałymi ludźmi dzięki którym doszedłem do tego co osiągnąłem w sporcie. Najprzyjemniej wspominam czasy gry jako zawodnik. Były to czasy naszej młodości, wolne od stresu i nerwów. Z dzisiejszej perspektywy ówczesne problemy wydają mi się śmieszne. Jak powiedział kiedyś trener Jerzy Wagner: „najpiękniej byłoby gdyby w tym wszystkim były tylko treningi, nie trzeba byłoby grać”. Ale mimo walki o wygraną w meczach był to najprzyjemniejszy czas mojego sportowego życia. Późniejsza praca jako trener lub działacz wiązała się z ogromnymi nerwami, stresem. Jestem człowiekiem spontanicznym, a nawet porywczym, ale zawsze szczerym i prawdomównym. I to doprowadzało wielokrotnie do trudnych momentów, które niestety odbiły się później na moim zdrowiu. Także na życiu prywatnym. Niestety koszty mojej pasji często ponosili moi najbliżsi. Ale mimo strat w życiu prywatnym niczego nie żałuję.
To miłe trafiać do Alei Gwiazd Siatkówki ze swoim wychowankiem, Sebastianem Świderskim.
– Z każdym z moich zawodników łączą mnie relacje niemal ojciec-syn. Mam z nimi do dzisiaj bardzo dobry kontakt. Mimo, że trenerzy zawsze starają się wszystkich traktować równo, też jak każdy miałem swoich ulubieńców. Sebastian jest jednym z nich. I to od samego początku, kiedy los nas połączył w Stilonie Gorzów. Pamiętam jak dzisiaj pierwszy trening, kiedy zobaczyłem wtedy siedemnastoletniego Sebastiana. Spytałem Marka Czubińskiego – kierownika zespołu, co to za chłopak? Powiedział, że to wychowanek klubu, który ze względu na odejście podstawowych zawodników zaczął trenować z pierwszym zespołem. Od początku wiedziałem, że to będzie wielki siatkarz. I sprawdziło się to w 100%. Od początku był podstawowym zawodnikiem, najpierw w Stilonie, później w Mostostalu i kadrze Polski.
W Sebastianie cenię to, że się nie zmienia. Był znakomitym, bardzo profesjonalnym i pracowitym siatkarzem. Próbował piekielnie trudnego trenerskiego chleba. Brałem udział, jako członek rady nadzorczej klubu w powoływaniu go na stanowisko prezesa ZAKSY. I to w sytuacji, gdzie po naszych wspólnych tłustych latach Mostostalu klub czekał 13 lat na medal mistrzostw Polski. Nie miałem wątpliwości, że Sebastian nie wymięknie i podoła zadaniu powrotu na szczyt. Szybko odnalazł się, jako prezes i to prezes, który mimo, że ZAKSA nie jest krezusem, to zdobył Puchar Europy. I to nas od maja łączy, bo ja ten puchar w 1978 roku zdobyłem jako zawodnik.
Szanuję Sebastiana za to, że ma swoje zdanie. Często się spieramy, a on mimo naszej przyjaźni i tak zrobi, jak uważa, nierzadko wbrew mojej opinii. On też taktownie, ale i stanowczo zwraca mi uwagę kiedy coś mu się nie podoba u mnie. Ja też często słucham jego rad. To ważne, by wysłuchać zdania innych, ale wyrobić sobie samodzielny pogląd. Byłoby zbyt pięknie, gdyby zawsze każdy z każdym by się zgadzał. Uważam, że obecnie Sebastian jest w najtrudniejszym momencie w swoim życiu. Widzę jak jest zmęczony psychicznie, staram się więc nie dorzucać mu problemów. Wie z czym się mierzy i o co walczy.
SOS-y były największym, najbardziej złożonym wyzwaniem, wprowadzanym w bardzo krótkim czasie.
– Jak już kiedyś powiedziałem Siatkarskie Ośrodki Szkolne, jako pomysł, projekt i jego realizację traktuję jako mój ostatni złoty medal. I ten medal jest również zasługą ludzi, z którymi pracowałem i pracuję. Projekt powstawał przy ogromnej pomocy ówczesnego wiceprezesa Artura Popki, bardzo duży wkład miał nieżyjący już niestety Marek Bykowski. Dziękuję bardzo moim najbliższym współpracownikom. W warszawskim biurze: Zbyszkowi Krzyżanowskiemu, Oldze Parzykowskiej, Jarkowi Karasińskiemu, poza biurem trenerom, koordynatorom regionalnym i wojewódzkim, dyrektorom szkół i wszystkim nauczycielom. Chciałbym podkreślić zaangażowanie i pomoc władz samorządowych z całego kraju. Zaczyna się dziesiąty rok szkolny projektu. Uważam, że od początku połknęliśmy bakcyla SOS i mimo, że nie było i nie jest łatwo uparcie pracujemy, ulepszamy i wspólnie widzimy efekty naszej pracy. Nie mogę nie wspomnieć o politykach, dzięki którym ten pomysł w ogóle wszedł w życie. Premier Waldemar Pawlak z uporem promował temat we wszystkich komisjach i głosowaniach. Pan minister Michał Strąk, który nie odpuszczał nawet kiedy nam brakowało już wiary w powodzenie planu. Bez nich nasze pomysły pozostałyby tylko pomysłami.
Uważam, że politycy mogą bardzo pomóc środowisku sportowemu, ale nie powinni pełnić funkcji w strukturach zarządczych związków. Politycy, którzy są życzliwi, czują sport potrafią pomóc organizacyjnie i finansowo, nie będąc we władzach związkowych. Tak było wcześniej. Dzisiaj obecny wiceprezes, kandydat na stanowisko prezesa wiele mówi i obiecuje, ale za tym nic nie idzie. W ostatnich pięciu latach obcinane są nam środki na działalność SOS-ów. Informujemy o tym komisję rewizyjną, więc członkowie zarządu o tym wiedzą. Niestety nie otrzymaliśmy żadnej pomocy od pana wiceprezesa. We wtorek w radiu wysłuchałem wywiadu z panem Ryszardem Czarneckim, w którym jako jeden z głównych punktów programu wyborczego wymienił rozbudowę SOS-ów. Ciekawe, że uważa nasz projekt za aż tak ważny w swojej kampanii wyborczej, a gdy mógł w ciszy nam pomóc – nic nie zrobił. Miło było usłyszeć, że kandydaci doceniają sukcesy siatkówki młodzieżowej, w której wiodącą rolę pełnią wychowankowie SOS-ów. W związku z tym nam nie chodzi o rozbudowę, a o rozwój jakościowy. Tę jakość utrzymujemy dzięki zaangażowaniu ludzi pracujących w SOS-ach. Ale tak dalej się nie da.
Mimo kłopotów rozwijamy się i dzisiaj widzimy konkretne efekty naszej pracy. Mamy listę ponad czterdziestu seniorskich reprezentantek i reprezentantów kraju, którzy przeszli przez system Siatkarskich Ośrodków Szkolnych. W tym roku Michał Bąkiewicz zdobył z kadrą U19 złoty medal mistrzostw świata. Wszyscy siatkarze są po SOS-ach. Ten ogromny sukces to plon selekcji z naboru przeprowadzonej pięć lat temu przez trenera Ariela Fijoła z Gdańska. On z tymi chłopcami od wieku młodzika wygrywał turniej EEVZA (mistrzostwa krajów Europy Wschodniej), zdobyli brązowe medale mistrzostw Europy U17. Michał Bąkiewicz po przejęciu grupy zdobył brąz mistrzostw Europy kadetów, a teraz złoto mistrzostw świata. Za tym rocznikiem idzie kolejny – Konrada Copa, który też już przywozi medale z najważniejszych imprez. To dowód na skuteczność naszego systemu i nagroda za ciężką pracę wszystkich zaangażowanych w projekt SOS. Bardzo silne ośrodki, niestety głównie wśród chłopców powstały w Gdańsku, Jastrzębiu i Warszawie. Dziewczęcy na razie tylko w Legionowie. Ale jest światełko w tunelu, bo bardzo dobrze radzi sobie grupa młodziczek trenera Artura Wójcika i wierzę, że z siatkówką dziewcząt będzie lepiej. Te ośrodki będą naturalną konkurencją dla SMS-ów w Spale i Szczyrku, co uważam za bardzo dobre, bo dla rozwoju nie ma nic lepszego niż silna konkurencja.
Jak będzie wyglądać przyszłość S.O.S. w drugiej dekadzie?
– Widać, że projekt, który początkowo miał na celu upowszechnianie kultury fizycznej poprzez sport obecnie zajmuje się systemowym wyszukiwaniem i szkoleniem przyszłych reprezentantów Polski. Wierzę, że mimo problemów projekt będzie kontynuował rozwój. Mam nadzieję, że tak jak było w przeszłości politycznie nikt niczego nie będzie chciał ugrać przy okazji SOS-ów. Ja podjąłem decyzję: jestem w SOS od początku, od konferencji premiera Waldemara Pawlaka w 2011 roku. Fizycznie ruszyliśmy w 2012 roku, więc latem przyszłego roku minie 10 lat. Marzę o tym, żeby popracować do lipca 2022. Chciałbym wtedy zakończyć tą wspaniałą przygodę. Nie mam żadnych ambicji rządzenia czymkolwiek. Jeżeli dane mi będzie popracować jeszcze te 10 miesięcy, to w lipcu będzie koniec mojej pracy. Taka jest moja decyzja i ona się nie zmieni.
*Rozmawiał Mariusz Szyszko
źródło: pzps.pl