– Powodów do zadowolenia nie mamy zbyt wielu. Myślę, że prawdziwe będzie stwierdzenie, że ten sezon przegraliśmy w rundzie zasadniczej, w której graliśmy w kratkę i straciliśmy za dużo punktów – powiedział w rozmowie z naszym serwisem rozgrywający Visły Proline Bydgoszcz, Grzegorz Jacznik.
Postawili się faworytowi
W ćwierćfinałach I ligi sypnęło niespodziankami. Wam nie udało się jej sprawić, ale solidnie postawiliście się faworytowi z Chełma. Chyba można powiedzieć, że sezon mimo wszystko zakończyliście z podniesioną głową?
Grzegorz Jacznik: – Tak, ale to tylko potwierdza, jak wyrównana była liga. Nam nie udało się przeskoczyć lidera, ale postawiliśmy mu ciężkie warunki. Co do sezonu w naszym wykonaniu, mam mieszane odczucia. Z jednej strony po przegranej z zespołem z Chełma, ale w takim stylu na pewno nie możemy zwiesić głów w dół, ale z drugiej każdy z nas liczył na więcej. Niestety, sami zapracowaliśmy sobie na to grą w fazie zasadniczej, że już na początku rywalizacji w play-off trafiliśmy na lidera. Uważam, że mogliśmy i powinniśmy ugrać więcej w tym sezonie, ale dla nas on już się zakończył i pozostało nam tylko gdybanie.
Po raz pierwszy od kilku sezonów Visła nie znajdzie się na podium I ligi. Sami w tym sezonie liczyliście na więcej? W sumie niuanse zadecydowały o tym, że nie uniknęliście w play-off lidera rundy zasadniczej.
– Jak powiedziałem, poza stylem gry w ostatnich meczach powodów do zadowolenia nie mamy zbyt wielu. Myślę, że prawdziwe będzie stwierdzenie, że ten sezon przegraliśmy w rundzie zasadniczej, w której graliśmy w kratkę i straciliśmy za dużo punktów.
Dobrze zaczęli
Wygrana w pierwszym meczu z CHKS-em pewnie spowodowała, że wasz apetyt na sukces wzrósł. Wtedy uwierzyliście, że nie taki chełmski zespół straszny jak go malują?
– Przed pierwszym meczem wiedzieliśmy, że da się z nimi wygrać. Wiadomo, że mieliśmy respekt do rywala, ale także go nie przecenialiśmy. Do końca tej rywalizacji wszystko mogło się wydarzyć.
Spotkanie w Bydgoszczy przeszło do historii. Na długo zapadnie ono panu w pamięci? Rzadko zdarza się, aby mecz siatkarski trwał prawie 3 godziny.
– Było to kolejne spotkanie pełne walki. Jego smaczkiem był pobity rekord, ale gdyby nie on, to prawdopodobnie zapamiętałbym ten mecz jak jeden z wielu.
Byliście wtedy o seta od wyeliminowania faworyta. W tie-breaku zabrakło wam już trochę sił?
– Moim zdaniem ten mecz nie rozegrał się na płaszczyźnie fizycznej. Owszem, byliśmy zmęczeni, ale przeciwnik po drugiej stronie siatki także odczuwał trudy tego spotkania. Wygrał z nami sportowo. Niewiele nam zabrakło. O wyniku zadecydowały pojedyncze akcje, w których lepsi byli siatkarze z Chełma.
Zgaśli w kluczowym momencie
W decydującym starciu wygrany drugi set dawał wam nadzieję na korzystny wynik. Skończyło się porażką 1:3. W kluczowym momencie dało o sobie znać większe doświadczenie gospodarzy? A może w czymś innym upatrywałby pan porażki w tym meczu?
– Kiedy gra nam się kleiła, to szliśmy do przodu po swoje. Natomiast kiedy CHKS poprawiał swoją grę, to działało to na niego bardzo korzystnie mentalnie, a nam trochę podcinało skrzydła. Chełmianie się nakręcali, my zaczynaliśmy gasnąć. To był kolejny dobry mecz na wysokim poziomie. Po prostu wygrała go drużyna, która lepiej tego dnia grała w siatkówkę.
Co najbardziej zapamięta pan z tego sezonu?
– To, że stworzyliśmy fajną drużynę, ale z pewnością także duży niedosyt.
Zobacz również:
Padł rekord wszech czasów. Tak długiego seta jeszcze nie było