– Nie musiałem motywować graczy w żaden sposób, bo wszyscy byliśmy mocno rozczarowani, ale mieliśmy tez pełną świadomość, że nasz przeciwnik zagrał bardzo, bardzo, bardzo dobrze w walce o złoto ligowe w Polsce. A my nie. Po krótkim odpoczynku wróciliśmy do sali treningowej. Można mówić, że to aż 10 dni między finałami, ale tak naprawdę to niewiele. Musieliśmy więc wybrać pewne elementy, nad którymi pracowaliśmy – mówi przed finałem Ligi Mistrzów trener ZAKSY, Tuomas Sammelvuo.
Co było największym problemem ZAKSY w finale PlusLigi?
Tuomas Sammelvuo: – Nasza gra w ataku nie była na poziomie, który mógł zagrozić Jastrzębiu. Podobnie zagrywka i gra w systemie blok–obrona. Wiem, że to brzmi dość ogólnie, ale tak faktycznie było. Musimy się skoncentrować na nas, a nie na tym, co robi rywal.
Znalazł pan przyczynę, dla której akurat w najważniejszych meczach sezonu w Polsce to się wam przytrafiło?
– Graliśmy wymagające mecze, takie jak przeciwko Perugii, Projektowi czy Resovii i do finału nie dotarliśmy w podobnej dyspozycji jak Jastrzębie. Te dwa zespoły walczyły ostatnio w PlusLidze o tytuł regularnie, a co za tym idzie, jeśli jakiś klub notuje dużo sukcesów, to oczekiwania, zwłaszcza z zewnątrz, są coraz wyższe. I gdy wydarzy się coś nieoczekiwanego, ludzie wokół ze zdziwieniem w głosie pytają: Ojej, co to się stało? Tymczasem takie jest życie, taki jest sport. Teraz najważniejsze jest to, co my z tym zrobimy i jak się możemy poprawić na parkiecie, po tej przerwie jaką mieliśmy do spotkania w Turynie. Jestem przekonany i mocno wierzę, że w sobotę zobaczymy to na boisku Pala Alpitour.
Można usłyszeć i taką teorię, że byliście w finale zmęczeni nie fizycznie, lecz mentalnie i że to był wasz problem.
– A ja się pytam, co to znaczy „problem mentalny”? Łatwo operować słowami-wytrychami. Co to jednak w praktyce oznacza, no proszę mi powiedzieć. Kiedy ktoś mnie o to pyta, ja zawsze odbijam piłeczkę. Bo wielokrotnie kiedy zespół przegrywa, sięga się po to wytłumaczenie. „Problem mentalny” i wszystko jasne… Czy to oznacza, że byliśmy nieprzygotowani pod względem psychicznym? Zbyt łatwo się rzuca takimi określeniami. Tak, nie byliśmy w optymalnej formie. To było wyraźnie widać na boisku. Poza tym Jastrzębie było bardzo głodne sukcesu. My też, ale po nich to było znać w każdej pojedynczej akcji. Nie będę też mówił o zmęczeniu, bo to kolejna łatwa wymówka. Grając na tym poziomie, ma się w kalendarzu mnóstwo spotkań. Jastrzębianie zagrali tylko o kilka mniej niż my. Ja uważam, że trzeba się skupić wyłącznie na siatkówce, jaką się prezentuje na parkiecie. I to jest rzecz, którą musimy dobrze zrozumieć wewnątrz teamu, Bo to, że na zewnątrz powstaną rozmaite teorie na nasz temat, jest zupełnie normalne. Szczególnie w Polsce, gdzie uwaga kibiców i mediów jest niebywała. Nie powiem więc, że mamy jakiś kłopot z „mentalem”, bo można tu wejść w wiele różnych aspektów.
Przez mentalne zmęczenie można rozumieć to, że musieliście przygotowywać wiele szczytów formy na kolejnych trudnych rywali, Itas, Perugię, Projekt, czy Resovię i wyszliście z tego zwycięsko. Jednak zostawiło to ślad i zabrakło tej mocy w głowie na ostatnim etapie PlusLigi.
– To rzeczywiście jest jeden z elementów specyficznych dla przygotowania mentalnego. Tu się zgadzam. Po Perugii i naszym dużym zwycięstwie musieliśmy niemal z marszu grać ćwierćfinał z Projektem Warszawa, potem był półfinał. Nad wszystkim ważyła też czwarta pozycja po sezonie zasadniczym, która ustawiała nas na określonej pozycji w drabince. To są rzeczy, z którymi musieliśmy się pogodzić, natomiast to teraz historia. Przeanalizowaliśmy to już na wszelkie sposoby i zrobiliśmy wszystko, by na finał Ligi Mistrzów dotrzeć w optymalnej dyspozycji. Na parkiecie zostawimy serce i duszę.
Rozmawiał Marek Żochowski – więcej w Super Expressie
źródło: se.pl