Stefano Lavarini został wybrany trenerem siatkarskiej reprezentacji kobiet. Włoski szkoleniowiec w rozmowie ze Stefą Siatkówki zdradził, co właściwie przyciągnęło go do kobiecej siatkówki oraz jaki ma plan na pracę swojego sztabu. – Bardziej przeraża mnie to, co będę myślał ja i jak będę się czuł, jeśli nie wykonam swojej pracy na maksa. Daję z siebie wszystko. W sporcie trzeba mieć świadomość, że możesz odnieść sukces, a może ci się przytrafić porażka. Przede wszystkim muszę być pewien, że zrobiłem wszystko, co dało się zrobić. To jedyna presja, którą odczuwam bardzo wyraźnie. Zdaję sobie sprawę, że w Polsce ludzie śledzą siatkówkę i uważają ją za bardzo ważny sport. Dlatego wiem, że oczekiwania będą duże – przyznał.
Jestem ciekawa, co właściwie przyciągnęło pana do siatkówki? Wcześniej nie był pan zawodnikiem. Co sprawiło, że wybrał pan siatkówkę kobiet?
Stefano Lavarini: – Przyznam szczerze, że nigdy nie grałem, ale w moim mieście był trener, który założył drużynę siatkówki. Sam wcześniej grał, więc chciał podejść do tematu na poważnie. Ten klub odnosił w moim mieście sukcesy i składał się z młodych zawodniczek. Pochodzę z małego miasta (Omegna – przyp. aut) i w tamtych czasach klub był kluczowy w naszym mieście. Wszyscy przychodzili oglądać siatkówkę, wszyscy śledzili dziewczyny i im kibicowali. Dlatego, że było to coś nowego, a one radziły sobie dobrze. Ja sam nie byłem uzdolniony sportowo i nie byłem w stanie trenować żadnego sportu na wysokim poziomie. Przez to właśnie zbliżyłem się do siatkówki kobiecej. Trochę też dlatego, że dziewczyny z tej drużyny były moimi koleżankami z klasy w szkole, moimi sąsiadkami i tak dalej. Właśnie dlatego zaczęła się moja przygoda z siatkówką kobiet.
Pana byłe siatkarki powtarzają, że ma pan znakomity kontakt z kobietami. Skąd to się bierze? Ma pan jakieś dodatkowe wykształcenie psychologiczne?
– Absolutnie nie (śmiech). Szczerze mówiąc, to trochę mnie zaskakuje to, że dziewczyny tak mówią. Mogę tylko powiedzieć, że od kiedy miałem 17 lat, to wykonuję tę pracę. Odkąd miałem 17 lat, praktycznie mieszkam w hali i jestem otoczony siatkarkami. Może właśnie to, że wychowałem się w tym środowisku, tak mi pomogło w budowaniu relacji z siatkarkami i w ogóle z kobietami.
Zdaje pan sobie sprawę z presji, która łączy się z tą pracą i z tego, że ostatnie lata były dla naszej kadry ciężkie? Poprzedni trener nie był zbyt ceniony i teraz sporo ludzi oczekuje od pana magicznego dotyku – tego, że kadra praktycznie od razu zacznie wygrywać.
– Myślę, że mam to szczęście, że nie odczuwam za bardzo presji pochodzącej z zewnątrz. Inwestowałem w tę pracę od zawsze praktycznie wszystko i poświęciłem jej ponad pół swojego życia. Dawałem z siebie maksimum. Między innymi z tego powodu tutaj jestem i rozmawiamy. Większą presję nakładam sam na siebie. Dlatego właśnie nie przeraża mnie ta perspektywa i to, co mogą myśleć inni. Bardziej przeraża mnie to, co będę myślał ja i jak będę się czuł, jeśli nie wykonam swojej pracy na maksa. Daję z siebie wszystko. W sporcie trzeba mieć świadomość, że możesz odnieść sukces, a może ci się przytrafić porażka. Przede wszystkim muszę być pewien, że zrobiłem wszystko, co dało się zrobić. To jedyna presja, którą odczuwam bardzo wyraźnie. Zdaję sobie sprawę, że w Polsce ludzie śledzą siatkówkę i uważają ją za bardzo ważny sport. Dlatego wiem, że oczekiwania będą duże. Miałem już do czynienia z taką sytuacją, bo na przykład w Brazylii pracowałem w klubie z wielkimi tradycjami. Kiedy tam przyjechałem, ludzie się martwili i też nakładali na mnie presję. Kiedy dotarłem do pracy w Korei, a wiesz, że byłem pierwszym zagranicznym trenerem ich kadry, to była bardzo stresująca sytuacja, także dla tych, którzy mnie wybrali. Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność za tak niestandardową decyzję. Widziałem w oczach oficjeli koreańskiej federacji, że bardzo się martwią. Prawdę mówiąc jestem tego świadom, ale skupiam się wyłącznie na tym, żeby pracować dobrze. Cieszę się, że mogę zmierzyć się zawodowo z takim wyzwaniem. To dla mnie bardziej dodatkowa motywacja niż zmartwienie.
Jaki ma pan plan, jeśli chodzi o kontakt z kibicami? Bardziej otworzyć się na kibiców czy jednak dać swoim siatkarkom czas na spokojne trenowanie i pokazywać kibicom tylko to, co dzieje się na boisku?
– Chciałbym zrównoważyć te dwie rzeczy. To znaczy, że jestem i zawsze byłem otwarty na kontakt z kibicami. Widziałem w Brazylii, że jest kultura takiej dużej otwartości. Siatkarki mają dobry kontakt z kibicami także poza halą. Podoba mi się więc bardzo taka dyspozycyjność, otwartość i niestawianie zbyt dużych granic pomiędzy siatkarkami, trenerem i sztabem. Fajnie jest czuć bliskość z kibicami. Są jednak pewne rzeczy, które muszą pozostać pomiędzy drużyną a sztabem. Nie dlatego, że jestem zazdrosny albo martwi mnie perspektywa pokazania innym tego, jak pracuję. Po prostu dlatego, że wierzę że tak łatwiej jest zbudować relację drużynową i jakość gry. Są po prostu pewne chwile, które pomagają w budowaniu drużyny.
Dowiedzieliśmy się, że poprosił pan o możliwość pracy ze swoim asystentem i statystykiem po to, by nauczyć polski sztab tego, jak pan pracuje. Czy wybrał pan już współpracowników?
– Szczerze mówiąc, to na tę chwilę nie wybrałem jeszcze nawet swoich włoskich współpracowników. Tak więc tym bardziej nie wybrałem Polaków. Stając się trenerem reprezentacji Polski to dla mnie ważne, żebym przekazał swój sposób pracy polskim współpracownikom. Pracując z polską kadrą to jasne, żebym pracował z jak największą liczbą Polaków. Pierwsza najważniejsza rzecz, widząc że sezon kadrowy zacznie się od razu od ważnego grania, to to, żebyśmy od początku byli w stanie pracować na wysokim poziomie. Każdy ma własną metodologię pracy, a po to, żeby nauczyć pracować ze sobą kogoś, kto tego wcześniej nie robił, potrzebny jest czas. Chcę mieć asystenta i statystyka, bo w ten sposób od początku łatwiej będzie pokazać to, w jaki sposób chcę pracować. Pojawię się w Polsce i bardzo szybko będziemy już grać mecze w Siatkarskiej Lidze Narodów. Trzeba więc będzie bardzo szybko przygotować się na przeciwników z taktycznego punktu widzenia. To logiczne, że chcę, żeby pomiędzy moim asystentem, trenerem przygotowania fizycznego i ewentualnym polskim statystykiem wytworzył się pewien rodzaj więzi i zdolność pracy razem. Nie wybrałem jeszcze współpracowników, bo nie chciałem tego robić, nie wiedząc, czy zostanę trenerem polskiej reprezentacji. Nie wiedziałbym, czego mogę się spodziewać i o co ich prosić we współpracy. Moi wcześniejsi współpracownicy, czyli ci, z którymi współpracowałem z reprezentacją Korei, byli najlepszym sztabem, jaki miałem w historii swojej pracy. Każdy z nich jednak już robi co innego. Mój asystent stał się pierwszym trenerem koreańskiej reprezentacji. Mój trener przygotowania fizycznego pracuje od wielu lat z Lube. Mój statystyk znalazł pracę w USA jako inżynier i nie miałby czasu latać ze mną po świecie. Ma ważniejsze rzeczy do roboty. Muszę więc postarać się, zbudować sztab tak świetnych współpracowników.
Czyli zostawia pan Koreę w dobrych rękach.
– Jasne, że tak. Ja w Korei przeżyłem piękne chwile. Były też trudne momenty, bo jednak różnica kulturowa jest duża. To były trudne chwile, także w pozytywnym sensie. Myślę, że dużo mnie nauczyły. Ten czas rozwinął mnie również jako człowieka. Jestem bardzo zadowolony z tego, że mój następca będzie mógł kontynuować tę świetną przygodę i sam się rozwijać. On napisze nowe rozdziały tej pięknej historii, a ja jestem gotowy, żeby pisać moje rozdziały w polskiej historii.
Sporo polskich dziennikarzy mówi, że mamy problem z pozycją środkowej. Podziela pan tą opinię?
– Przede wszystkim nie chcę twardo oceniać czegoś, czego nie znam dobrze. Nie miałem jeszcze okazji pracować z polskimi siatkarkami. Najważniejsze dla nas i tak będzie przyjęcie. Przyjęcie piłki w pierwszej akcji i stabilność w tym elemencie. Potem dopiero przyjdzie praca nad innymi aspektami gry. Systemem blok – obrona, zagrywką, blokiem. Gra zaczyna się od przyjęcia i właśnie ten element jest tym, któremu na początku będę poświęcał najwięcej uwagi.
źródło: inf. własna