Srećko Lisinac jest siatkarzem, który przez wiele lat stanowił o sile swojego zespołu, a w jakim klubie nie grał, dawał zawsze wiele od siebie. Pewnie nadal by tak było gdyby nie problemy zdrowotne, które wciąż wracają jak bumerang. A wszystko z powodu opóźnionej decyzji lekarza, jak stwierdził środkowy w rozmowie z Sarą Kalisz dla TVP Sport.
Dla polskich kibiców serbski środkowy zawsze będzie ważną częścią PlusLigi. Przez wiele lat występował w barwach PGE Skry Bełchatów, miał też roczny kontrakt w klubie Wkręt-met AZS Częstochowa. Z drużyną z województwa łódzkiego święcił największe sukcesy – zdobywał mistrzostwo i wicemistrzostwo kraju, Puchar Polski i dwa Superpuchary Polski. Grał w Bełchatowie gdy tamtejsza Skra była na fali. Nic więc dziwnego, że jego ponowny transfer po sześciu latach do polskiej ligi był jednym z najgłośniejszych.
„NIC ODE MNIE NIE ZALEŻY”
Niestety, plany ułożyły się zupełnie nie po jego myśli. Do Projektu Warszawa dołączył jeszcze z problemami ale nie udało się ich pozbyć przez cały sezon i Serb spędził rok za bandami. – Nie było łatwo. Kiedy można trenować, a obostrzenia występują w kwestii samego uczestnictwa w meczach, na pewno przeżywa się to inaczej. Jestem w sytuacji, w której nic ode mnie nie zależy. Razem ze sztabem szkoleniowym Projektu Warszawa przez ostatni sezon robiliśmy wszystko, byśmy razem z Piotrkiem Nowakowskim mogli wystąpić w jakimkolwiek meczu poprzednich rozgrywek. Nic z tego. Walka z kontuzjami nerwów opiera się na tym, że potrzebne jest bardzo dużo czasu, by się odbudować. Jest też szansa, że do tego nigdy nie dojdzie. Pracuję jednak dużo i mam nadzieję, że w przyszłości wszystko wróci do normalnego stanu – mówił rozgoryczony siatkarz w rozmowie z dziennikarką TVP Sport.
NIEPOTRZEBNA ZWŁOKA
Problemy z nerwami pojawiły się u środkowego w momencie urazu odcinka lędźwiowego kręgosłupa, która wymagała operacji. Kontuzja pojawiła się w maju 2023 roku podczas pierwszego meczu fazy play-off mistrzostw Włoch. – Kiedy poczułem ból nie zatrzymałem się i nie poprosiłem o zmianę. To był błąd, który popełniłem. Kolejnego dnia dostałem zastrzyk w plecy, a on nie powinien mieć miejsca od razu po wystąpieniu mojego problemu. To wszystko spowodowało, że moja regeneracja trwała tak długo. Tak naprawdę poddać się operacji powinienem dzień po meczu, w którym wystąpił ból. My czekaliśmy z zabiegiem dziewięć dni. Nie powinienem był tyle czekać. Kiedy występuje tak duży ucisk na nerwy, trzeba działać od razu – mówił mądrzejszy o doświadczenie Lisinac.
CZAS NA REGENERACJĘ, BEZ PRESJI NA KONTRAKCIE
Tak poważny uraz, który ciągnie się miesiącami dla zawodników często może przywodzić myśli o zakończeniu zawodowej kariery. Nic z tych rzeczy, jeśli chodzi o serbskiego środkowego. – Obecnie gram na piasku w siatkówkę. Nie jestem jeszcze gotowy, by występować na najwyższym poziomie, ale powoli wracam. Mam nadzieję, że postęp będzie cały czas. Dopóki on jest, pracuję dalej. Jeśli stanie w miejscu, może zastanowię się nad alternatywami. Na razie jednak nie biorę ich pod uwagę.
Klub z Warszawy udzielił środkowemu ogromnego wsparcia. Rok czekania to jednak za długo dla zespołu, który chce walczyć o najwyższe cele i potrzebuje w pełni gotowego do gry składu. Srećko Lisinac rozstał się ze stołeczną drużyną, co ogłoszono pod koniec lipca. Na razie jednak pozostaje wolnym strzelcem – nie chce wiązać się kontraktem z innym zespołem, nie mając możliwości wyjścia na boisko.
Zobacz również:
źródło: inf. własna, TVP Sport