– Organizacja finałów to gwarant długiej gry. Nie ukrywam jednak, że czynnikiem kluczowym był aspekt podróżowania po świecie. Jeśli wcześniej wiedzielibyśmy, że nasi zawodnicy będą musieli lecieć do Japonii, wrócić do Europy, a następnie udać się na Filipiny, wydaje mi się, że obstawalibyśmy przy organizacji grupy, by zredukować liczbę przelotów – mówi o organizacji finału Ligi Narodów w Polsce Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej.
Przede wszystkim gratulacje z powodu organizacji finałów Ligi Narodów w Polsce, bo wiem, że dopięcie szczegółów z Volleyball World bywa wyzwaniem. Kiedy pojawił się pomysł? Trudno było sprawić, że stanie się rzeczywistością?
Sebastian Świderski: – Dla naszych kibiców zawsze chcemy organizować największe imprezy. W tym roku gościliśmy u siebie grupę Ligi Narodów, a także mistrzostwa świata w siatkówce kobiet i mężczyzn. W kolejnym postanowiliśmy ponownie zgłosić się do organizacji grupy VNL. Sytuacja jednak się odwróciła, bo właściwie to Volleyball World zaproponowało nam organizację finału imprezy. Długo nie trzeba było nas do tego namawiać. Za nami proces analizy kosztów i wyboru gospodarza. Udało się to wszystko „spiąć”, dlatego zobaczymy się w Gdańsku.
Trudno było organizować obiekty, jeśli chodzi o mistrzostwa świata mężczyzn. Czy w przypadku finałów Ligi Narodów było łatwiej, bo i czas do imprezy jest dłuższy?
– Tak, zdecydowanie. Kwestią kluczową był tu czas – do imprezy zostało jeszcze wiele miesięcy. Tym samym mogliśmy szukać wśród kilku lokalizacji. Wybraliśmy Gdańsk, ponieważ w tym roku wzorowo sprawdził się jako organizator imprezy siatkarskiej. Postanowiliśmy ponownie nawiązać współpracę, mając na celu przede wszystkim dobro i komfort naszych kibiców.
Przed turniejem kwalifikacyjnym do igrzysk opłaca się grać w jak największej liczbie meczów, dochodząc do ostatnich faz turniejów. Czy korzyści z organizacji finałów Ligi Narodów przemówiły do Polskiego Związku Piłki Siatkowej również pod tym względem?
– Organizacja finałów to gwarant długiej gry. Nie ukrywam jednak, że czynnikiem kluczowym był aspekt podróżowania po świecie. Jeśli wcześniej wiedzielibyśmy, że nasi zawodnicy będą musieli lecieć do Japonii, wrócić do Europy, a następnie udać się na Filipiny, wydaje mi się, że obstawalibyśmy przy organizacji grupy, by zredukować liczbę przelotów. O tym dowiedzieliśmy się jednak dopiero po oficjalnym ogłoszeniu, więc nie było możliwości interwencji. Fakt, że zawodnicy latają sporo po świecie, spowodował, że chcieliśmy, by mogli spokojnie przygotować się do turnieju finałowego. Tym samym trener będzie miał większą możliwość manewru, jeśli chodzi o skład, i spokój z tyłu głowy, że finał odbędzie się w Polsce.
A jak jest z turniejami kwalifikacyjnymi do igrzysk? Wyrażał pan zainteresowanie organizacją. Japonia została wybrana pierwszym z gospodarzy. Coś więcej wiadomo?
– Zgłosiliśmy chęć organizacji dwóch turniejów – męskiego i żeńskiego. Warunki w jednym i drugim przypadku były troszeczkę inne. Cały czas proces trwa i tak naprawdę nie wiemy, kiedy zapadnie ostateczna decyzja. Japonia została ogłoszona jednym z gospodarzy. My czekamy i nie ma chyba deadline’u tego oczekiwania. Nie ukrywam, że to trochę nas martwi. W momencie, w którym będziemy wiedzieć, że mamy imprezę, będziemy zmuszeni bardzo szybko porozumieć się w kwestii lokalizacji. Nie wiedząc, czy mamy ten turniej czy nie, nie chcemy tego robić.
Cały wywiad Sary Kalisz w serwisie sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl