Marcin Janusz jest obecnie zawodnikiem, którego nie da się nie widzieć w składzie reprezentacji Polski. Jego doświadczenie powiększyło się po występach w strefie medalowej igrzysk olimpijskich, choć zapłacił za nie wysoką cenę. – Przyjąłem wtedy cztery zastrzyki – przyznał w rozmowie z „Faktem” rozgrywający.
Rozgrywający ZAKSY Kędzierzyn-Koźle od kilku lat sezonów jest pierwszym wyborem trenera Nikoli Grbicia, niezależnie od turnieju, w jakim występuje polska kadra. W tym najważniejszym, który odbywał się w sierpniu w stolicy Francji również nim był. Do czasu aż nie dopadła go kontuzja. Mimo ogromnego trudu, Marcin Janusz i tak zagrał w finale igrzysk olimpijskich.
NA SILNYCH LEKACH
Uraz zaczął doskwierać w meczu półfinałowym, który przez długi czas będzie wspominany jako ten najbardziej emocjonalny w historii polskiej siatkówki. Nie tylko rozgrywający musiał zejść wówczas z boiska, ale także Paweł Zatorski. Z problemami mierzył się też Bartosz Kurek. Za kreowanie gry odpowiadał wówczas Grzegorz Łomacz, który uratował sytuację Polaków i był głównym bohaterem spotkania.
Jak się okazało, przed meczem o złoty medal Janusz wcale nie trenował. Walczył z czasem, w ostatniej chwili postawiono go na nogi. – Tak naprawdę pierwszy raz się podniosłem i odbijałem piłkę na rozgrzewce przed finałem. Przyjąłem też masę leków przeciwbólowych – wspomina ten moment w rozmowie z „Faktem”.
Wiele go kosztowało wejście na boisko, by zagrać przeciwko Francuzom. Słowa samego zawodnika tym lepiej podkreślają, że złoty medal olimpijski dla Polaków był niezwykle ważny, ale przez kwestie zdrowotne niestety nieosiągalny. – Może i ból nie był duży, ale otumanienie tymi wszystkimi środkami, którymi mi podano, było spore. Niewiele z finału pamiętam. Tak szczerze, bo sporo tego wcześniej w moim życiu było, aż tylu przeciwzapalnych zastrzyków nie przyjąłem. To była dość końska dawka.
NIE CHCE PRZYWILEJÓW
Aktualnie rozgrywający ma się dobrze i stanowi o sile ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Jest także ambasadorem marki Asics. Jak sam podkreśla, jest to dla niego ważne wyróżnienie, bowiem może zaszczepić swoją pasję w młodszych pokoleniach. – Niedawno w sklepie Asics mogłem promować zdrowy tryb życia. Na spotkanie przyszło dużo dzieciaków. Miałem poczucie, że robię coś dobrego dla nich, że wielu z nich uda się zarazić sportem. Niekoniecznie profesjonalnym, ale może dzięki takim spotkaniom pójdą pobiegać, pograć w piłkę.
Polska siatkówka zdobywa na popularności, nie tylko w naszym kraju, ale również za granicą. Niedawno mecze zarówno PlusLigi, jak i TAURON Ligi zyskały nową platformę streamingową, co oznacza, że polskie kluby będą mogli śledzić kibice na całym świecie. Niemniej, promocja dyscypliny wciąż jest potrzebna. – Walczymy o to, żeby siatkówka była jak najbardziej rozpoznawalna, żeby liga była lepsza, pieniądze były większe i żeby to wszystko się rozwijało. A najlepszym sposobem promocji siatkówki jest zdobywanie jak najwięcej medali – mówił rozgrywający. Podkreślił także, że rozpoznawalność nie wiąże się dla nich z dodatkowymi przywilejami. – Nie chciałbym być traktowany na specjalnych zasadach. Oczywiście rozpoznawalność jest większa, bo igrzyska mają coś w sobie szczególnego, ale też nie jest aż tak duża, żeby mi to przeszkadzało, więc czuję się w miarę swobodnie. Jeśli ktoś podejdzie po zdjęcie, czy autograf, to jest mi bardzo miło.
Zobacz również:
Liderka kadry gra niewiele. Joanna Kaczor-Bednarska widzi cień szansy
źródło: fakt.pl, inf. własna