Nie milkną echa niedzielnego meczu play-off pomiędzy Allianz Milano a Sir Safety Perugia. W jednej z ról głównych wystąpił szkoleniowiec mediolańczyków Roberto Piazza, który został wykluczony za protesty w sprawie przegranej akcji.
– Myślę, że wszyscy to widzieli, nie ma nic złego w stwierdzeniu, że nie był to punkt zdobyty przez Perugię, a przez sędziów. Poważny błąd arbitrów, podwójny błąd, bo kiedy jest technologia, trzeba z niej skorzystać i od razu wyprostować pomyłkę. Ale to już przeszłość, więc teraz resetujemy się i jedziemy dalej – powiedział włoskim mediom 53-letni trener.
– Protesty na meczu są, ale niezależnie od ich charakteru sędziów muszą zrozumieć, że jeżeli coś takiego się dzieje, to najprawdopodobniej popełnili błąd. Czasami nie chcą tego zrozumieć i nie wynika to ani z arogancji, ani z braku możliwości. W niedzielę sprawa była tak oczywista, że nie mogła pozostać niezauważona. Niestety, kiedy jakiś punkt jest ci odbierany w tak ważnym momencie, masz dwie możliwości – nie protestujesz i tracisz punkt, wtedy wiesz, że to twój stracony punkt. Inna droga to protesty, bardziej lub mniej porywcze, ale bez obrażania, po prostu wskazując, jak się sprawy potoczyły. W taki sposób lubię protestować. Teraz jednak najważniejsze jest to, że w niedzielę gramy trzecią mecz, a jutro finał Challenge Cup – dodał Piazza.
Włoski trener odniósł się również do swojej przyszłości w Mediolanie. – Zdecydowanie chcę zostać. Nie można sądzić, że Roberto Piazza mógłby opuścić Mediolan. Początek tej przygody był dziwny. W szczególnym momencie, dzięki temu, że Giangio chciał jechać do Modeny, ławka Mediolanu została zwolniona. Prezes klubu zadzwonił do mnie. Byłem wtedy w reprezentacji Holandii i tam narodziła się ta współpraca, która moim zdaniem może być bardzo istotna.
źródło: inf. własna, ivolleymagazine.it