– Wiem, że Sulęcin jest najmniejszym ośrodkiem w pierwszej lidze, ale dla mnie nie ma to żadnego negatywnego znaczenia – mówi Rafał Prokopczuk, rozgrywający siatkarzy Olimpii. – Po sobotniej wygranej z Mickiewiczem Kluczbork jesteśmy trochę bliżej play-off, choć z drugiej strony wciąż dosyć daleko. Zależy, jak na to patrzeć. Nadal myślimy i walczymy o jak najwyższe cele. A co z tego wyjdzie, zobaczymy – dodaje.
Dziwnie ułożył się panu ten sezon. Najpierw grał pan przeciwko Olimpii w Warszawie, potem przeciwko Legii w Sulęcinie. Co spowodowało, że trafił pan do lubuskiego klubu?
Rafał Prokopczuk: – Takie sytuacje zdarzają się w życiu. Olimpia miała problem po kontuzji pierwszego rozgrywającego Bartosza Zrajkowskiego. Przyszła oferta dla mnie, którą dość długo rozważałem. Zdecydowałem się ją przyjąć i nie żałuję tego.
Mówiło się, że odszedł pan do Sulęcina, bo Legia wpadła w tarapaty finansowe i musiała pana sprzedać, by ratować swój budżet…
– To pytanie nie do mnie. O szczegóły proszę się zwrócić do kierownictwa Legii.
Z Olimpią związał się pan kontraktem do końca bieżącego sezonu. Zastanawiał się pan, co będzie później?
– Na razie nie. Liga jeszcze trwa. My, po sobotniej wygranej z Mickiewiczem Kluczbork jesteśmy trochę bliżej play-off, choć z drugiej strony wciąż dosyć daleko. Zależy, jak na to patrzeć. Nadal myślimy i walczymy o jak najwyższe cele. A co z tego wyjdzie, zobaczymy.
Optymista z pana. W sobotę działacze Olimpii cieszyli się z dwóch punktów mówiąc, że utrzymanie mają już raczej pewne. Pan woli patrzeć w górę tabeli?
– Z natury jestem optymistą. Zawsze interesowały mnie maksymalne, nigdy minimalne cele. Wtedy człowiek ma motywację do pracy i rywalizacji.
Pochodzi pan z Warszawy, jest wychowankiem słynnego MOS Wola, ale od 2018 roku, gdy wszedł pan na seniorski poziom, każdy sezon spędzał w innym klubie. Czy to znaczy, że wciąż szuka pan swego siatkarskiego miejsca na ziemi?
– Mam 24 lata, w moim wieku to normalne. Szuka się klubu, odpowiedniego środowiska. W Warszawie nie miałem dziesięciu klubów do wyboru, więc trafiałem kolejno do: Tauronu AZS Częstochowa, niemieckiego Heitec Volleys Eltmann, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, Mickiewicza Kluczbork, Legii i teraz Olimpii. Nie zawsze wszędzie mnie chcą, czasem ja nie chcę gdzieś przechodzić.
Ciekawie było w Bundeslidze?
– Liga jest fajna, ale rywalizuje tam mniej drużyn niż w Polsce. Tak naprawdę mocne są tylko ekipy z Berlina i Friedrichshafen. Reszta prezentuje poziom, powiedzmy, czołówki naszej pierwszej ligi i końcówki Plus Ligi.
Ma pan w swoim sportowym życiorysie także triumf z ZAKSA Kędzierzyn-Koźle w Lidze Mistrzów oraz zwycięstwa z tą drużyną we wszystkich krajowych rozgrywkach. Czuje się pan pełnoprawnym uczestnikiem tych sukcesów?
– Miałem podwójne szczęście: po pierwsze, że byłem członkiem tego świetnego zespołu, a po drugie, że moim trenerem był Nikola Grbić. Często mnie wpuszczał na boisko, dawał mi szansę na zdobycie doświadczenia. Tak, te sukcesy są też moje.
W Olimpii zadebiutował pan w grudniowym meczu przeciwko Viśle Proline Bydgoszcz. I od razu odmienił pan, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, oblicze sulęcińskiej drużyny.
– Drużyna też mnie odmieniła. To zawsze idzie w dwie strony. Nie mnie to oceniać. Liczy się opinia trenera, zarządu klubu, kibiców.
Co to znaczy, że drużyna też pana odmieniła?
– Trafiłem do innego środowiska, innej miejscowości, w otoczenie innych ludzi. Są tutaj trochę inne zachowania, inne przyzwyczajenia. Wiem, że Sulęcin jest najmniejszym ośrodkiem w pierwszej lidze, ale dla mnie nie ma to żadnego negatywnego znaczenia. Liczy się zespół i dobra praca, którą tutaj wykonujemy.
Rozmawiał Robert Gorbat – Gazeta Lubuska
źródło: Gazeta Lubuska