Biało-czerwony koncert na imprezie czterolecia w Paryżu był niezapomniany. Niezapomniane są też emocje, które towarzyszyły kibicom nie tylko przy spotkaniach Polaków – wiele działo się w głowach Japończyków i Amerykanów, a niesamowita atmosfera we Francji tylko dodawała animuszu. O wszystkim w obszernym wywiadzie dla Przeglądu Sportowego opowiedział Radosław Panas, były siatkarz i obecnie komentator TVP Sport.
„SREBRO WYGRALIŚMY CHARAKTEREM I WOLĄ WALKI”
O sukcesie podopiecznych Nikoli Grbicia można mówić długo. W końcu udało się pokonać granicę ćwierćfinału, ale i pierwsze mecze na tym turnieju wymagały naprawdę dużej koncentracji. – Powiedzmy sobie szczerze, z wyjątkiem Egiptu, to mieliśmy na tych igrzyskach samych trudnych rywali. Brazylia, Włosi, później Słowenia, która przez lata była dla nas bardzo niewygodnym rywalem, później Amerykanie. Przecież my mogliśmy nie wejść do finału, gdyby oni nas docisnęli. Grali genialnie i przegrana 1:3 była bardzo blisko. Wówczas kto wie, czy nie skończylibyśmy z czwartym miejscem, bo spotkalibyśmy się z Włochami i też bylibyśmy przetrzebieni kontuzjami. Chłopaki w finale byli wycieńczeni. Grali na środkach przeciwbólowych, zastrzykach itd. Dlatego ja ten medal bardzo szanuję. Szczególnie że my go nie wygraliśmy umiejętnościami, tylko charakterem i wolą walki – zauważył komentator i dodał: – Siatkówka jest bardzo brutalna. To nie jest piłka nożna, gdzie strzelisz gola, możesz się zamurować i jest duże prawdopodobieństwo, że wygrasz. W siatkówce musisz ten ostatni punkt zdobyć sam. Nikt ci go nie wyłoży na tacy.
Mecz półfinałowy igrzysk olimpijskich będzie wspominany przez kolejne lata, może i nawet dziesięciolecia. Pierwszy od niemal pół wieku taki mecz polskich siatkarzy, a na dodatek niezwykle ofiarny i pokazujący niesamowitą wolę walki. Wzór do pokazywania kolejnym pokoleniom, co znaczy serce do siatkówki. – Amerykanie przez dwa i pół seta mieli 70 proc. skuteczności w ataku i 100 proc. w kontrataku. Z takimi cyframi nie da się przegrać. Znam to z własnego doświadczenia. Oni podświadomie już pewnie wiedzieli, że my się nie podniesiemy, a później widziałem trenera Johna Sperawa, który po meczu szedł wzdłuż boiska i nie wierzył w to, co się wydarzyło – wspominał ten dzień Radosław Panas.
ŁZY JAPOŃCZYKÓW DOPIERO PO CZASIE
Polacy później cieszyli się z tego awansu, a ogromne emocje przeżywali Amerykanie. Jeszcze trudniej porażkę znieśli Japończycy, bo oni z kolei ulegli Włochom w ćwierćfinale, mimo prowadzenia 2:0 i 24:21 w trzeciej partii. – Widziałem, jak Japończycy stali po porażce z Włochami i oni dopiero po 10 minutach się rozpłakali. Do nich dopiero wtedy dotarło to, co się stało. Już byli praktycznie w „czwórce” i mogli mieć medal. Po meczu wszyscy stanęli w kółku, przyszedł trener Philipp Blain, który się z nimi pożegnał i dopiero wtedy zrozumieli, że byli o włos od awansu.
Zobacz również:
Micah Christenson wskazał najlepszych kibiców na świecie
DZIECIĘCE WSPOMNIENIA WRÓCIŁY
Były siatkarz, który teraz spełnia się w roli komentatora był małym chłopcem gdy Polacy po raz pierwszy w historii zdobywali medal olimpijski. Jak sam zauważył, wtedy jeszcze nie rozumiał, jak ogromny był to sukces dla polskiej siatkówki. – Miałem sześć lat i pamiętam to jak przez mgłę. Nie pamiętam tego przez pryzmat wielkiej radości czy sukcesu, ale przez fakt, że jako mały chłopiec, który na drugi dzień musiał iść do przedszkola, nie mógł się wyspać. Od trzeciej do szóstej rano trwał mecz i cała kamienica to oglądała. Wszyscy się darli, nie można było spać. I tak mi to utkwiło w głowie. Dopiero później, jak już zacząłem trenować siatkówkę, to sobie zdałem sprawę, jaki to był sukces.
CO BY BYŁO GDYBY…
Nie wszystkie decyzje Nikoli Grbicia były jasne i zrozumiałe. Srebrny medal igrzysk olimpijskich niepodważalnie go broni, ale w nieskończoność można gdybać, jak wyglądałby scenariusz finału, gdyby podjął wtedy inne decyzje. Jak wyjawił Radosław Panas, nawet byli reprezentanci kraju obecni na trybunach w pewnym momencie nie rozumieli pomysłów Serba. – Ja się spotkałem z kilkoma chłopakami po meczu finałowym. Z Michałem Kubiakiem, Damianem Wojtaszkiem i Piotrkiem Nowakowskim. Oni byli mocno tacy, też nie powiem, wkurzeni, ale tacy zdenerwowani, że trener wcześniej nie reagował, że może Śliwka powinien wejść za Zatorskiego, a Bołądź wcześniej wejść za Kurka. Za późno pojawił się też Grzegorz Łomacz za Marcina Janusza. Oni też widzieli, że chłopcy nie są w 100 proc. zdrowi, a jednak trener zostawił ich na boisku prawie do samego końca – opowiedział były trener Norwida Częstochowy, jednocześnie tłumacząc decyzje trenera. – Ci zawodnicy mu wcześniej wiele wygrali. Śliwka, Kaczmarek, Janusz, więc ja go doskonale rozumiem, że ciężko mu było ich odstawić. Bartek Bednorz był w lepszej dyspozycji niż Olek, a Bołądź niż Kaczmarek, ale on postawił na tych, z którymi grał od lat. To jest moje odczucie. Też uważam, że nie pojechali najlepsi. Patrząc tylko na statystyki i mecze Ligi Narodów, to w składzie powinni się znaleźć Bołądź i Bednorz. I znak zapytania przy Popiwczaku w miejsce Zatorskiego. Trener ma swoich „żołnierzy”. Obronił go wynik. Srebrny medal przy takiej dyspozycji Francuzów to maksimum, jakie mogliśmy osiągnąć.
ORGANIZACJA IGRZYSK NA PLUS, GORZEJ Z DECYZJAMI W SIATKÓWCE
Temat większej liczby zawodników na igrzyskach wałkowany jest od kilku dobrych lat. I choć są to głosy z całego świata, wciąż władze FIVB i MKOl nie poczyniły żadnych kroków w tym kierunku. Jedynie „joker medyczny” dał trochę oddechu reprezentacjom. – Jestem przekonany, że poszczególne związki chętnie pokryłyby koszty kolejnych dwóch zawodników. Dobrze byłoby, gdyby można było zabrać 14 zawodników na igrzyska. To jest jedyny turniej, gdy mamy taką obsadę. Jak można by było zabrać 14 zawodników, to można zabrać dodatkowego libero i kolejnego przyjmującego, czy atakującego. Wtedy nie byłoby dyskusji dotyczących selekcji. Trener mógłby swobodnie żonglować składem, a dodatkowa dwójka zawodników do dyspozycji to bardzo dużo. To pokazał ten turniej. Przy urazie Zatorskiego spokojnie do gry wchodzi Popiwczak, a po kontuzji Fornala szansę otrzymuje dodatkowy przyjmujący – zauważył komentator.
Organizacyjnie igrzyska w Paryżu według wielu zakończyły się jednak sukcesem, choć obaw przed ich startem było mnóstwo. Sam Radosław Panas przyznaje, że ciężko byłoby szukać powodów do narzekań. – W Paryżu dostaliśmy karneciki, a sieć połączeń była tak przygotowana, że grzechem byłoby narzekać. Mieliśmy tramwaje, kolejki i metro do dyspozycji. Spotkaliśmy takie polsko-francuskie małżeństwo, wspólnie jechaliśmy tramwajem na mecz. Francuzi zorganizowali więcej taboru i obsługi z całego kraju i poprosili mieszkańców i pracodawców, by na dwa tygodnie zorganizowana została praca zdalna. Liczba wolontariuszy również była ogromna. Do tego to byli bardzo otwarci ludzie. Poza tym umiejscowienie samych obiektów w tych atrakcyjnych miejscach w Paryżu było genialnym rozwiązaniem – opowiedział, dodając także swoją opinię na temat bezpieczeństwa. – Dochodziły do nas informacje, że przed Paryżem podpalono TGV, ale przyznam, że na miejscu czułem się bardzo komfortowo i bezpiecznie. Na ulicach było dużo umundurowanego wojska z karabinami. Robiło to wrażenie. Na każdym kroku była policja piesza, czy zmotoryzowana. Sportowo i organizacyjnie wszystko było zorganizowane perfekcyjnie.
Zobacz również:
źródło: inf, inf. własna, Przegląd Sportowy