Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Poznaj mistrza – Jan Firlej: Od początku nastawiałem się na zawodowstwo

Poznaj mistrza – Jan Firlej: Od początku nastawiałem się na zawodowstwo

fot. PressFocus

Sport ma w genach i choć próbował różnych dyscyplin, jego serce zdobyła siatkówka. Od pierwszych zajęć nie wyobrażał sobie gry na innej pozycji i wiedział, że w przyszłości zostanie zawodowym siatkarzem. Jak na rozgrywającego bardzo szybko przebił się do pierwszego składu, ale wciąż oczekuje od siebie więcej. Najbardziej ceni w sobie pracowitość, a jako słabość uznaje brak cierpliwości w prywatnym życiu. Co lubi robić w wolnych chwilach? Co było dla niego czarną magią? Zarówno o tym, jak i o wielu innych aspektach swojego życia opowiedział Jan Firlej.

Kim jest twoja siostra i jaką macie relację?

Jan Firlej:Łączy mnie bardzo silna więź z siostrą. Ona całkiem niedawno skończyła kurs przewodnika i aktualnie oprowadza po Warszawie. Stara się łączyć pracę z byciem mamą, bo w maju powitała na świecie swoje pierwsze dziecko.

WUJEK JANEK

W takim razie gratuluję. Jak się czujesz jako wujek?

– Dziękuję. Jest to coś zupełnie nowego, ale czuję się z tym bardzo dobrze. Młoda rośnie jak na drożdżach. Wszystko się naprawdę błyskawicznie zmienia. Moja siostra też nie narzeka, więc fajnie, że się wszystko układa.

Dobrze mieć siostrę obok siebie, w Warszawie. Dużo czasu spędzacie razem?

– Niestety nie mamy zbyt wiele wolnego czasu w sezonie, a jak jest to też nie zawsze możemy się spotkać, bo siostra lubi wyjeżdżać z Warszawy na weekendy. Więcej możemy pobyć z sobą, jak zjeżdżamy się do domu rodzinnego do Radomia.

SPORT W GENACH

Rodzice od zawsze zachęcali cię do siatkówki?

– Moi rodzice zachęcali mnie nie tyle do samej siatkówki, co po prostu do sportu. Nie było żadnego pchania nigdzie na siłę. Co prawda, nikt w mojej rodzinie wcześniej nie uprawiał zawodowo sportu, ale my ogólnie bardzo lubimy ruch. Moi rodzice są po AWF-ie. Tata uprawiał windsurfing i narciarstwo, a mama za czasów studenckich grała w szczypiorniaka. Poza tym zawsze jeździła na rowerze. Podsumowując, zawsze w naszym domu funkcjonował sport. Ja próbowałem swoich sił w różnych dyscyplinach, a zaczynałem od tenisa ziemnego, w który grałem przez trzy lata. Potem trenowałem piłkę nożną przez kolejne dwa. W międzyczasie jako uczeń szkoły podstawowej uczęszczałem na zajęcia z pływania i tańca. Rekreacyjnie uprawiałem też jeździectwo. Moi rodzice jeździli, więc od małego mnie do tego zachęcali, co wspominam bardzo dobrze. Po przygodzie z piłką nożną skupiłem się już wyłącznie na siatkówce. Dużo tego było, ale zawsze miałem wolną rękę w kwestii wyboru dyscypliny.

Wspomniałeś różne sporty, w tym też te dość niebezpieczne, jak narciarstwo. W trakcie kariery jeżdżenie na nartach jest chyba wykluczone?

– Tak, choć nawet jakby można było, albo nawet jakby ktoś chciał, to i tak nie ma czasu. Sezon klubowy jest też zimą, a przy tak napiętym kalendarzu jest to nie do pogodzenia. Ponadto, faktycznie narty są kontuzjogenne – bardzo łatwo o uraz, nawet nie ze swojej winy – może to być zderzenie na stoku czy po prostu przeciążenie. Niemniej obecnie jest to niemożliwe. Miałem szczęście, że zdążyłem się najeździć na nartach za dzieciaka w podstawówce podczas ferii zimowych. Od trzeciej gimnazjum zaangażowałem się na poważnie w siatkówkę i treningi siatkarskie, więc te wypady na narty się skończyły.

„NAUKI ŚCISŁE TO BYŁA CZARNA MAGIA”

Jakim byłeś uczniem?

– W szkole bardzo lubiłem przedmioty humanistyczne, językowe – język polski, język angielski. Troszkę za późno zdałem sobie sprawę, że przydałby mi się język niemiecki. W tamtych czasach drugi język obcy nie liczył się do średniej końcowej. Był w zasadzie tylko na zaliczenie. Lekcje niemieckiego pobierałem od trzeciej klasy podstawówki do końca liceum. Teraz z perspektywy czasu myślę, że mogłem się więcej skupić na nauce niemieckiego. Znam podstawy, ale nie jest to wystarczające, żeby z kimś swobodnie porozmawiać. Wiadomo, podejście za dzieciaka było takie, że skoro przedmiot de facto nie liczy się, to można do niego podejść na luzie, a sam angielski starczy. A w sumie języki obce zawsze się przydają. Oczywiście na naukę języków nigdy nie jest za późno, ale przez dziewięć lat codziennej nauki mogłem z tego więcej wyciągnąć. Nigdy nie lubiłem przedmiotów ścisłych, bo nie miałem do tego głowy. Matematyka, fizyka, chemia były dla mnie przez całą edukację czarną magią.

Skończyłeś studia?

– Zaocznie studiowałem w Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji w Opolu, gdzie ukończyłem studia na kierunku Zarządzanie w Sporcie i Turystyce. Na ten moment mogę się pochwalić obronionym licencjatem. Być może w przyszłości bliższej lub dalszej zdecyduję się na studia magisterskie.

Przejdźmy teraz do bardziej siatkarskich pytań. Czemu nie uczyłeś się w SMS w Spale?

– Do Spały nie trafiłem z tego względu, że nikt mnie tam nie zaprosił, więc nie miałem nad czym się zastanawiać. Przy wyborze liceum został mi tylko Radom.

„ZAWSZE WIEDZIAŁEM, ŻE BĘDĘ SIATKARZEM”

Kiedy pojawiła się myśl o zawodowej siatkówce?

– Odkąd w gimnazjum zacząłem trenować siatkówkę, nastawiałem się na zawodowstwo. Dużo poświęciłem na to energii i wolnego czasu, bo już same dojazdy autobusami spod Radomia, dokąd przeprowadziłem się z rodziną, pochłaniały masę czasu. Gdy znajomi wychodzili na swoje pierwsze imprezy, ja nie mogłem, gdyż z treningu musiałem jeszcze dojechać do domu, a kursy były ograniczone. Ostatni autobus odjeżdżał o 22:00. Swoje pierwsze kroki stawiałem w klubie już na wystawie, grając w minisiatkówkę. Zaczynałem od trójek i następnie przeszedłem wszystkie etapy szkoleniowe. Nie miałem planu, jak uda mi się osiągnąć cel, jakim była zawodowa siatkówka, gdzie będę grał albo w którym momencie muszę się wybić. Po prostu powiedziałem sobie, że to zrobię, co oczywiście popierałem pracą i zaangażowaniem. Moi trenerzy pracowali jako wuefiści zarówno w gimnazjum, jak i liceum, do których uczęszczałem. Dlatego WF to były dodatkowe jednostki treningowe. Poranne lekcje WF były zajęciami indywidualnymi. Sam też czasami prosiłem trenera, żebyśmy wspólnie popracowali nad techniką. Już wtedy osobiście bardzo wierzyłem w to, że będę grał zawodowo.

A jakie wyniki osiągałeś w „kinderkach”?

– Do finału mistrzostw Polski awansowaliśmy w czwórkach, jednakże nie zwojowaliśmy za wiele, a później walczyliśmy w finałach w kadetach i w juniorach. Nie pamiętam, jakie miejsce zajęliśmy w kadetach, ale turniej odbywał się w Krakowie. W ostatnim turnieju juniorskim zajęliśmy piąte miejsce. W tych rozgrywkach zabrakło nam niestety medalu.

OD WYSTAWIACZA DO ROZGRYWACZA

Mówiłeś, że od zawsze byłeś rozgrywającym. Sam wybrałeś grę na tej pozycji?

– Szczerze mówiąc nie pamiętam, jak to było na samym początku, ale rozegranie spodobało mi się od razu. Nie wiem, kto podjął taką decyzję – ja czy trener, ale inne pozycje mnie tak nie interesowały. Na etapie trójek bardziej wystawiałem niż rozgrywałem, bo najczęściej piłka szła po prostu do tego, który najlepiej kończył. Z czasem się to zmieniło. W czwórkach można już było się pobawić.

Czy w juniorach czuć było tę słynną radomską szatnię, o której wielu starszych graczy wspomina? Czy te czasy cię ominęły?

– Wydaje mi się, że to dotyczyło tylko seniorskiej szatni. Ja reprezentowałem Radom tylko w kategoriach młodzieżowych – w trójkach, czwórkach, młodzikach, kadetach i juniorach. Występowałem również w Młodej Lidze. Pojawiłem się na kilku treningach seniorskiej drużyny na zastępstwo za Michała Kędzierskiego, który był powołany do szerokiej kadry, ale nigdy nie było mi dane zagrać oficjalnego meczu. Nie miałem kontraktu, ale możliwe, że gdybym został zaproszony do pierwszego zespołu, doświadczyłbym tej radomskiej szatni. Faktycznie sporo się słyszało o tej szatni. Chociażby Paweł Zagumny wspomina, że po latach jest wdzięczny za tę szkołę siatkówki w Radomiu, bo ukształtowała jego charakter. Zresztą później sam w wywiadach niejednokrotnie opowiadał, że miała wpływ na jego późniejsze zachowania na boisku.

Od zawsze nastawiałeś się wyłącznie na siatkówkę halową? Z tego, co wiem, lubisz grać też w plażową odmianę?

– Tak, bardzo lubię plażówkę. Powiedziałbym nawet, że w mojej hierarchii halówka jest na równi z plażówką. Mi się ta odmiana też podobała i często w nią grałem. Wystartowałem w mistrzostwach Polski kadetów i juniorów. Nie odniosłem medalowych sukcesów, ale na finały się łapaliśmy, więc było fajnie.

POLSKA PODBIŁA SIATKARSKĄ EUROPĘ

Przedłużyłeś swój kontrakt z warszawskim klubem. Za co cenisz PlusLigę? A jeślibyś miał się kiedyś udać za granicę, to dokąd chciałbyś się udać grać?

– Obecnie zostaję w Polsce. Od początku mojej zawodowej kariery, czyli już dziesięciu sezonów, mam wielką przyjemność bycia świadkiem obserwowania zmian i rozwoju polskiej siatkówki. Wystarczy spojrzeć, jak mocna i wyrównana stała się PlusLiga. Ponadto nasze zespoły od lat regularnie odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej. W minionym sezonie niewiele zabrakło, by nasze drużyny zdominowały europejskie rozgrywki. Gdyby Jastrzębski Węgiel pokonał Itas Trentino w finale, polskie zespoły wygrałyby w każdym z europejskich pucharów. I tak uważam, że dwa puchary dla Polski i finał Ligi Mistrzów z naprawdę mocnym zespołem włoskim, to wspaniały wynik. Ogólnie rywalizacja z włoskimi ekipami zakończyła się na naszą korzyść. To pokazuje jak po prostu nasza polska liga jest mocna. Powiedziałbym, że jeśli chodzi o całokształt PlusLiga jest w tej chwili najmocniejsza na świecie, jeśli chodzi o ilość drużyn, które mogą sprawić niespodziankę i bić się o zwycięstwo. Minęły te czasy, gdy mieliśmy tylko trzy bądź cztery silne drużyny i potem długo nic. Transfery też pokazują siłę naszej ligi. Wielu wybitnych obcokrajowców chce występować w Polsce, też w swoim prime time, czyli najlepszym okresie sportowym. Widać, że liga zdobywa uznanie i wyrabia sobie markę. Wracając do pytania, obecnie zostaję w Polsce, aczkolwiek nie wykluczam wyjazdu w przyszłości. Miałem jeden krótki, roczny epizod w Belgii, który bardzo dobrze wspominam pod względem sportowym i życiowym. Było to bardzo fajne doświadczenie i myślę, że chciałbym jeszcze kiedyś wyjechać. Jestem na takie wyzwanie otwarty, choć wiele czynników musi się złożyć, by taki wyjazd doszedł do skutku.

Jaki kierunek cię najbardziej interesuje?

– Chciałbym kiedyś spróbować gry w lidze włoskiej. Wiadomo, że ona zawsze była mocna. Grały tam największe nazwiska, wielkie tuzy siatkarskie. Zresztą i teraz gra tam wiele gwiazd i poziom jest również wysoki. Może Serie A już nie jest aż tak mocna jak kiedyś albo to nasza liga w ostatnich latach tak się sportowa podniosła, ale mimo wszystko wciąż fajnie byłoby spróbować swoich sił tam.

Jakie czynniki decydują o tym, czy daną ofertę przyjmiesz bądź odrzucisz?

– Finanse finansami, ale dla mnie ważne są też inne aspekty, jak chociażby miejsce i planowany skład drużyny na sezon. Z reguły najlepsze zespoły budując skład, zaczynają od linii rozegrania i ataku, więc często przy podejmowaniu decyzji rozgrywający nie wiedzą, kto na pewno będzie w drużynie. Oczywiście są plany, są przedstawiane nazwiska, ale nie ma pewności, że te plany wypalą. Poza tym biorę pod uwagę poziom ligi i cele drużyny. A jeśli chodzi o względy pozasportowe to, czy dana lokalizacja ma coś ciekawego do zaoferowania, czy można tam miło spędzać wolny czas.

KUSZĄ INNE KLUBY, ALE STOLICA MA PRIORYTET

W tym roku otrzymałeś poza ofertą z Warszawy jakieś inne? Długo wahałeś się przed przyjęciem tej oferty?

– Miałem propozycje z innych klubów, jednak nie chciałbym ich ujawniać. Kilka klubów wyrażało chęć prowadzenia rozmów, ale z racji tego, że dobrze się czuję w Warszawie, Projekt miał pierwszeństwo. Dogadaliśmy się bez problemu, więc nie było konieczności czy potrzeby rozglądania się za inną pracą. Otrzymałem zapytania z mocnych polskich zespołów, ale zdecydowałem się tutaj zostać. Dobrze się tutaj czuję. Myślę, że fajny zespół jest budowany – ciekawa ekipa, która wzmocniona w porównaniu do zeszłego sezonu, może się bić o najwyższe cele.

Gdy byłeś młodszy, marzyłeś, by grać w konkretnym klubie?

– Nie miałem chyba wymarzonego klubu. Może były jakieś momenty, że chciałem gdzieś bardziej czy mniej trafić za dzieciaka, ale niestety nie umiem sobie przypomnieć nic konkretnego. Zawsze chciałem zagrać w PlusLidze i w reprezentacji Polski. To były moje cele, które już dawno temu kiełkowały w mojej głowie. Cieszę się, że spełniłem te marzenia. Mam nadzieję, że w dobrym zdrowiu spełnię kolejne.

Z kim się trzymasz w klubie i w reprezentacji?

– Szczerze mówiąc, mamy naprawdę w Projekcie świetną ekipę, trzymamy się wszyscy razem. Myślę, że większość wolnego czasu spędzam z Bartłomiejem Bołądziem i Arturem Szalpukiem. Generalnie mamy po prostu bardzo fajną grupę, która żyje razem, nie ma podziałów, panuje wyśmienita atmosferę w zespole. Z każdym mogę pogadać, dobrze się ze sobą czujemy. Było to widać w zeszłym sezonie na boisku. Mam nadzieję, że to będzie dalej tak funkcjonować. W reprezentacji wygląda to bardzo podobnie. To grupa ludzi, którzy wiedzą, czego chcą i jak to chcą osiągać. Cieszę się, że mam przywilej grać z najlepszymi zawodnikami na świecie na swoich pozycjach. Wyniki budują atmosferę zarówno w klubie, jak i w kadrze, a ostatnie lata były szczególnie udane.

UZNANIE WIRTUOZA

Twoimi największymi siatkarskim idolami są Paweł Zagumny i Lucciano DeCecco. Jakie to było dla ciebie uczucie, gdy Argentyńczyk pochwalił twoje rozegranie umieszczone w social mediach? Kontaktowałeś się z nim potem lub miałeś okazję się z nim spotkać?

– Niestety jeszcze nie mogliśmy się zmierzyć na boisku. W moim debiutanckim sezonie w reprezentacji graliśmy z Argentyną, ale go nie było. Wtedy grał Matias Sanchez. Później z Argentyną nie miałem więcej styczności, więc nie udało się nam spotkać. A co do samego Lucciano – mega fajna sprawa, że taki wirtuoz rozegrania docenił zagranie. Było mi miło zobaczyć, że moja akcja mu się spodobała. Nie mam już 18 lat, więc trochę inaczej to odbieram, ale na pewno jest to bardzo miłe. Ciekawym doświadczeniem byłoby kiedyś zagrać na siebie.

Niewielu rozgrywających miało okazję jak ty grać w pierwszej szóstce w tak młodym wieku. Jak myślisz, dlaczego trenerzy nie stawiają na młodszych graczy zwłaszcza w reprezentacji?

– W klubach dosyć wcześnie zacząłem być jedynką. Od wyjazdu do Belgii w 2018 roku, czyli odkąd skończyłem 22 lata, w każdym sezonie gram w podstawowym składzie, z czego jestem bardzo zadowolony. Bardzo ciężko na to pracuję i chcę się stale rozwijać. Nie chcę spoczywać na laurach. Ciągle widzę u siebie to pole do poprawy, potencjał do wykorzystania. Jednakże rzeczywiście niewielu rozgrywających gra pierwsze skrzypce w tym wieku w klubach PlusLigi. Kreowałem grę GKS-u Katowice w wieku 23 lat, a zajęliśmy szóste miejsce na koniec ligi. Mimo że sezon przerwał nam COVID, to zaliczam go do udanych, gdyż stanowiliśmy świetną ekipę, grało nam się ze sobą bardzo dobrze. Jako młody gracz dostałem szansę i staram się jej nie zmarnować od tamtej pory. Po dwóch sezonach w Katowicach przeniosłem się do Olsztyna, gdzie z miejscową ekipą byliśmy o krok od czwórki. W meczu o awans do półfinału w tie-breaku mieliśmy prowadzenie i niestety na własne życzenie wypuściliśmy zwycięstwo z rąk. Ostatecznie zajęliśmy piątą lokatę w tabeli, więc był progres. Ze wszystkich klubów, w których grałem, najlepsze wyniki osiągnąłem dotychczas w Warszawie, bo zdobyliśmy Puchar Challenge i brązowe medale mistrzostw Polski.

Jeżeli chodzi o reprezentację, to Polska jest topową kadrą na świecie od wielu lat. Bycie pierwszym rozgrywającym oznacza sporą odpowiedzialność. Każdy trener ma swoją wizję i pomysł na drużynę, niezależnie czy jest to klub, czy kadra. Co zawodnik może w tej sytuacji zrobić, to skupić się na swojej grze, pokazaniu swoich atutów i przekonaniu szkoleniowca do swojej osoby. Decyzje personalne leżą w gestii trenera.

PRACA MARZEŃ

Jakie dostrzegasz plusy i minusy w życiu siatkarza?

– Plusem jest spełnienie marzenia. Dla mnie siatkówka jest całym życiem. Generalnie sport jest nieodłącznym jego elementem. Pod sport podporządkowałem swoje życie od rozpoczęcia nauki w gimnazjum. Jak już wspomniałem, omijały mnie pierwsze imprezy lub spotkania ze znajomymi i musiałem dojeżdżać. Siatkówka jest moją pracą marzeń, bo robię coś, co kocham i zawsze chciałem wykonywać. Dostawanie wynagrodzenia za to, co się kocha robić, jest wielkim przywilejem. Nie muszę przejmować się jutrem, mogę się utrzymać z tego – to jest super sprawa. Bardzo to doceniam, choć czasem można o tym zapomnieć przez natłok spotkań, znużenie. Z minusów wymieniłbym ograniczony czas dla najbliższych. Choć ja sam jeszcze nie założyłem swojej rodziny, obserwuję kolegów, jak im brakuje czasu z żonami i dziećmi. Poza tym zostawiamy trochę zdrowia na boisku. Większych minusów nie dostrzegam.

Co w sobie lubisz, a czego nie lubisz?

– Ciekawe pytanie, musiałbym się chwilę zastanowić. Bardzo cenię sobie pracowitość i zawziętość. Z rzeczy, za którymi nie przepadam, przyznam, że w życiu prywatnym czasem brakuje mi cierpliwości. Pół żartem, pół serio – mam spory problem z wczesnym chodzeniem spać (śmiech).

Wiem, że lubisz grać na komputerze, a niebieskie światło może utrudniać zasypianie.

– Akurat w minionym sezonie musiałem ograniczyć granie na komputerze, bo miałem niewiele czasu, ochoty albo siły. Graliśmy mecze co trzy dni, sporo było też wyjazdów. Myślę, że to akurat nie miało istotnego wpływu na sen. Ogólnie nasz harmonogram jest tak napchany, że jedyny moment, by zrobić coś dla siebie, to wieczór, więc chciałoby się go wycisnąć na maksa i później się kładę spać. Dla jasności – nie chodzę spać o drugiej czy trzeciej w nocy. Chciałbym po prostu regularnie chodzić wcześniej spać.

REZENDE I REACHER

W wolnych chwilach czy podczas podróży czytasz książki?

– Ostatnio mam rozbrat z książkami. Niedawno zakupiłem autobiografię Bruno Rezende, więc może ona mnie zachęci do czytania. Ogólnie lubię książki sportowe, np. autobiografia Koby’ego Bryanta. W zeszłym sezonie przeczytałem tylko tę pozycję i bardzo mi się spodobała. Lubię dowiadywać się, jak wygląda życie u topowych sportowców w innych dyscyplinach. Z innych gatunków sięgnąłem kiedyś po serię o losach Jacka Reachera i też przypadła mi do gustu.

Czy sukcesy minionego sezonu zmieniły coś w tobie?

– Każde osiągnięcie dodaje pewności siebie, niezależnie od dyscypliny sportowej czy branży, i utwierdza w tym, że wykonana praca przynosi efekty. Jest też motywacja do dalszej pracy i chęć rozwoju, bo czemu by nie poprawić tych wyników w następnym sezonie? Są cele. Zawsze może być lepiej. Siatkówka to gra błędów, więc trudno być zawsze zadowolonym.

Zobacz również:
Poznaj mistrza – Thales Hoss: Na pierwszym miejscu stawiam dobro mojej rodziny

źródło: inf. własna

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga, reprezentacja Polski mężczyzn

Tagi przypisane do artykułu:
, , , ,

Więcej artykułów z dnia :
2024-09-05

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved