– Przed zakończeniem reprezentacyjnej kariery zrobiłem rachunek sumienia – mówi żartobliwie Sport.pl Piotr Nowakowski. Najbardziej utytułowanemu ze współczesnych polskich siatkarzy zawodnikowi podjęcie tej decyzji nie przyszło łatwo, ale przyniosło mu też pewną ulgę: – Już wcześniej zacząłem się do tego przygotowywać, więc spadł mi kamień z serca, że klamka zapadła i można ten etap oddzielić grubą kreską.
Kiedy po raz pierwszy pomyślał pan, że pora już pożegnać się z kadrą?
Piotr Nowakowski: – Kończący się sezon ligowy pokazał, że z moim zdrowiem nie jest jakoś super. Ta decyzja kiełkowała w mojej głowie już wcześniej, ale teraz mocno urosła. Znałem więc tak naprawdę odpowiedź wcześniej, ale odkładałem ją jak najdłużej mogłem. Teraz, kiedy musiałem ją podjąć, to powiedziałem trenerowi Nikoli Grbicowi, jak wygląda moja sytuacja i przyjął to do wiadomości.
Nie próbował przekonywać do zmiany zdania?
– Nie. Wcześniej przedstawił mi swój pomysł na kadrę – na trenowanie, rozgrywanie meczów i wyjazdy. Tym samym utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że mimo wszystko pora już odpocząć od gry w drużynie narodowej. I to nie na chwilę, ale już definitywnie. Co prawda „nigdy nie mów nigdy”, ale wydaje mi się, że już wystarczy.
Przed podjęciem ostatecznej decyzji o zakończeniu gry w kadrze sporządził pan listę „za i przeciw”?
– Rachunek sumienia został zrobiony. Rozmawiałem z żoną i omówiliśmy, czego będzie bardziej szkoda, czego mniej, co jest ważniejsze – dla nas i dla mnie. Ale jak mówiłem, decyzja i tak już podjęta była wcześniej. Rozmawialiśmy bardziej o tym, jak to teraz będzie. Kiedy – że tak powiem – zapadł wyrok i potem przyszedł czas powołań, to poczułem pewną ulgę. Już wcześniej zacząłem się do tego przygotowywać, więc spadł mi kamień z serca, że klamka zapadła i można ten etap oddzielić grubą kreską. Moja żona zaś trochę się rozkleiła, przeżyła to bardziej emocjonalnie niż ja.
Próbowała nakłaniać pana do dalszej gry w kadrze czy wręcz przeciwnie?
– Troszkę zachęcała, ale też trochę dawała sygnał, że jednak wolałaby mieć mnie już w domu. Tak samo rozkładały się głosy innych – rodziny i znajomych. Część mówiła, że może bym spróbował, a część, że to dobry moment, by dać sobie już spokój. Że zdrowie jest tylko jedno i ono jest najważniejsze. I za tym głosem poszedłem.
Obecne kłopoty zdrowotne to coś, co już wcześniej dawało się panu we znaki czy nowe przypadłości?
– Generalnie teraz wszystko już strzyka i boli. Te najgorsze problemy, które miałem kiedyś – odpukać – nie wracają, ale pojawiają się nowe. Teraz dość mocno mi doskwierają kłopoty z barkiem, ale też mam troszkę pozasiatkarskich przypadłości, z którymi chciałbym się na spokojnie uporać. Myślę, że jest odpowiednia pora na to.
Igrzyska w Tokio ułatwiły panu decyzję czy utrudniły?
– Nie wiem, czy miały jakiś większy wpływ na to, prawdę mówiąc. Ogromnie szkoda, że tym razem się nie udało. Byliśmy bardzo napompowani na ten sukces. Nie udało się, ale widocznie tak już miało być i niektórym z nas nie jest pisane być medalistą olimpijskim. Co prawda Paryż już za dwa lata, ale na moim koncie już 35 lat i ciężko byłoby mi dotrwać do tej imprezy. A jeszcze utrzymać odpowiedni poziom, żeby godnie się tam zaprezentować, to już byłoby ogromnie trudno. Więc jak mówiłem, Tokio nie miało zbytnio znaczenia, chociaż może gdybyśmy zdobyli tam ten upragniony medal, to większa część chłopaków mogłaby podziękować i powiedzieć, że już im wystarczy. Ale to znów tylko gdybanie.
Czuje się pan spełniony?
– Nie do końca. Zabrakło tego upragnionego medalu olimpijskiego, ale jak mówiłem – nie był mi pisany. Miałem trzy próby i za każdym razem skończyło się na tym nieszczęsnym ćwierćfinale.
Przegranie którego z nich najbardziej boli?
– Najmniej tego w Rio de Janeiro, bo i tak nie byłem wtedy w jakiejś świetnej dyspozycji, a i nasza drużyna nie grała wówczas jakoś świetnie. Najbardziej wspominam teraz ten ostatni z Francją, gdzie przynajmniej powalczyliśmy, był tie-break. Wcześniej to się kończyło o wiele szybciej. Z łezką w oku wspominam też Londyn, gdzie przegraliśmy – tak jak w Tokio – z późniejszymi mistrzami olimpijskimi. Troszkę szkoda, ale przetrwaliśmy to wszyscy, przepłakaliśmy to, co trzeba było przepłakać i cieszymy się z tego, co mamy.
Rozmawiała Agnieszka Niedziałek – cały wywiad w serwisie sport.pl
źródło: sport.pl