Siatkarze Projektu Warszawa mają najlepszą serię w lidze i mogą jedynie żałować, że nieudany początek sezonu kosztował ich chociażby miejsce w turnieju finałowym Pucharu Polski. Jednak obecna forma stołecznej ekipy robi wrażenie i jest zapowiedzią emocjonujących play-off, w których już na pierwszym etapie warszawianie mogą podjąć dwukrotnego triumfatora Ligi Mistrzów – Grupę Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle.
Poprzedni sezon zakończyli poza ósemką i nie liczyli się w walce o medale, a początek obecnego zwiastował, że może dojść do przykrej powtórki. Dziś drużyna Projektu Warszawa, która jesienią przegrywała mecz za meczem, może popisać się serią, jakiej nie ma nikt w lidze i wygrała 15 z 16 ostatnich spotkań. Punktem zwrotnym była zmiana trenera na ambitnego debiutanta, który odmienił oblicze drużyny prowadzonej wcześniej przez szkoleniowca, u którego trudno było o zaufanie. A bez tego trudno zbudować coś na boisku – mówią zawodnicy.
Do dwunastej kolejki mieli na koncie siedem porażek. 27 listopada ubiegłego roku rywalizowali w Zawierciu z tamtejszym Aluronem CMC Wartą, a dotkliwa przegrana w trzech setach przechyliła czarę goryczy i pracę stracił wówczas dotychczasowy trener Roberto Santilli. Zatrudnienie Włocha jeszcze przed sezonem wzbudzało sporo wątpliwości, bo poprzednie miejsca pracy zmieniał praktycznie co roku, a rozstawał się z nimi nie zawsze w pokojowych relacjach, jak chociażby w przypadku polskiego klubu z Jastrzębia-Zdroju. — Decyzję o rozwiązaniu umowy z trenerem Santillim, w moim przypadku poprzedziło kilka nieprzespanych nocy. Szanuję go jako szkoleniowca, który od lat pracuje w środowisku i nie sugerowałem się jego wcześniejszą historią. Wychodzę z założenia, że każdy – tak zawodnik, jak i trener – wyciąga wnioski ze swoich dotychczasowych doświadczeń – podkreśla Piotr Gacek, wiceprezes zarządu i dyrektor sportowy Projektu Warszawa w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet.
Już pod koniec ubiegłego sezonu, kiedy warszawianom nie szło dobrze sportowo, pojawiały się głosy o gęstniejącej atmosferze w szatni Projektu. Nowy sezon miał przynieść nowe rozdanie, a efekt nowej miotły i przejęcie sterów po Andrei Anastasim przez jego rodaka, pomóc drużynie wrócić na właściwe tory. Jednak okazało się, że relacje na linii trener-zawodnicy były dalekie od ideału. Moment porażki w Zawierciu także nie był przypadkowy, bo jak zdradza kapitan zespołu, na tym wyjeździe doszło do sytuacji, która przelała czarę goryczy. — Miało to miejsce dobę przed meczem. Nazwijmy to roboczo brakiem zaufania ze strony trenera wobec zawodników, co dobitnie pokazało nam, że w takiej sytuacji trudno byłoby zbudować cokolwiek poza boiskiem. Padały dziwne oskarżenia wobec nas ze strony szkoleniowca i straciliśmy to połączenie między sobą. Wcześniej też zdarzały się pojedyncze sytuacje, które wpływały na naszą relację z trenerem – zdradza Andrzej Wrona, kapitan Projektu Warszawa.
I dodaje: — Z Santilim nie pracowaliśmy, jak dobrze naoliwiona maszyna, a wręcz przeciwnie. Nasz potencjał był z różnych względów niewykorzystywany. Było dużo złej krwi i niedomówień pomiędzy zawodnikami i trenerem, a nim czy resztą sztabu. Bez tej „chemii” trudno cokolwiek zbudować. Do tego nasz styl i wyniki nie satysfakcjonowały. Graliśmy, jak na zaciągniętym ręcznym. Dziś inna energia bije z tej drużyny – podkreśla 34-letni środkowy.
— Moment rozstania z poprzednim trenerem Roberto Santillim nie był łatwą sytuacją dla obu stron. Gdy później rozmawiałem z Piotrem Grabanem o prowadzeniu drużyny w roli pierwszego trenera, ten zadeklarował, że jest gotowy podjąć się tego zadania. Dlatego nie szukałem innych rozwiązań i cierpliwie czekałem na efekty. I ta cierpliwość się opłaciła. Trener Graban jest człowiekiem ambitnym, z ogromnym zapałem do pracy i dużo robił, by mieć odpowiednie przygotowanie do roli pierwszego trenera. Jego wieloletnie zaangażowanie pokazywało, że czeka na swoją szansę na wyższym poziomie rozgrywek – mówi Gacek.
Graban zbierał doświadczenie u boku cenionego przez siebie Anastasiego już od sezonu 2018/19. Wówczas został jego asystentem w Treflu Gdańsk, a później obaj przenieśli się do stolicy. Co ciekawe, od długiego czasu marzył o współpracy z Włochem, który przed laty był także selekcjonerem reprezentacji Polski (2011-13). Jaki jest trener Projektu w oczach swoich zawodników? — Ambitny i pracowity, a do tego sporo czasu poświęca na doskonalenie się. Czerpie też z tego, co było za czasów Andrei Anastasiego. Z ćwiczeń, które wykonywaliśmy, gdy prowadził nas Włoch, Piotrek wybrał te, które działały dobrze, inne zmodyfikował. Ma swoje pomysły, pozostając jednocześnie otwartym na nowe rzeczy i dialog z zawodnikami. Podchodzi do nas po partnersku. On wie, jak powinno się pracować na tym poziomie, choć to jego debiut w roli pierwszego trenera w PlusLidze, ale też ma świadomość tego, że my także mamy swoje doświadczenie, więc wspólnie staramy się coś wypracować. To podejście się sprawdziło, a Piotrek wykorzystuje swoją szansę. Parę razy musiał już pokazać charakter na treningu, gdy dochodziło do spięć, ale skutecznie je niwelował, jako pierwszy szkoleniowiec. Musiał pokazać jaja, bo albo zrobi się to za pierwszym razem, albo przylgnie do ciebie jakaś łatka – opowiada Wrona.
Na efekty po przejęciu przez Grabana sterów nad zespołem Projektu Warszawa nie trzeba było długo czekać. Po pamiętnej porażce w Zawierciu, zespół mierzył się z dołującym BBTS-em Bielsko-Biała (3:0), a w następnej kolejce dołożył jeszcze zwycięstwo z PSG Stalą Nysa (3:1), która na początku sezonu przez osiem kolejek zajmowała trzecie miejsce, zanim wpadła w dołek. Później warszawianie ulegli Asseco Resovii (0:3), a miało to miejsce 18 grudnia. Od tamtej pory nie przegrali ani jednego spotkania, co oznacza, że wychodzili wygrali 15 z 16 meczów, w których do tej pory poprowadził ich Graban. — Seria zwycięstw jest budująca, ale bardziej niż same punkty cieszy mnie poziom naszej gry, a to pomoże nam w realizacji celów, jakie założyliśmy sobie przed sezonem. Nie boimy się mówić, że czujemy się mocni, ale utrzymując prezentowany obecnie poziom, możemy naprawdę powalczyć, by zajść daleko w play-offach. Choć podchodzimy do nich z pełną pokorą i świadomością tego, jak trudna i nieprzewidywalna jest rywalizacja w PlusLidze. Nawet w pierwszej czwórce może być jeszcze sporo roszad do końca rundy zasadniczej. Teraz skupiamy się na tym, co przed nami, czyli ostatnich meczach fazy zasadniczej, podczas których najważniejsze będzie utrzymanie poziomu sportowego. Szczególnie zależy nam na wsparciu kibiców w ostatnim meczu domowym ze Stalą Nysa, który rozegramy na Torwarze w niedzielę. Jestem przekonamy, że późna pora nie będzie przeszkodą dla naszym wspaniałych fanów i pomogą nam stworzyć piękne widowisko przed fazą play-off – dodaje Gacek.
Więcej w serwisie przegladsportowy.onet.pl
źródło: przegladsportowy.onet.pl