– W meczu z GKS-em w trzecim secie zagraliśmy źle, nasi rywale to wykorzystali i doprowadzili do tie-breaka. Tym samym podaliśmy naszym rywalom pomocną dłoń. Cieszę się, że dostałem szansę gry w tym spotkaniu i ją wykorzystałem – powiedział Patryk Łaba. Trefl Gdańsk pokonał GKS 3:2 i jest o krok od zajęcia 7. miejsca w sezonie 2021/2022.
W meczu z GKS-em Katowice prowadziliście 2:0 i kontrolowaliście jego przebieg. W trzecim secie przegrywaliście 5:11 w tym momencie pojawiłeś się na boisku. Co z twojej perspektywy wydarzyło się w tym spotkaniu?
Patryk Łaba: – Myślę, że sam początek trzeciego seta obrazuje to, co się wydarzyło. Podaliśmy pomocną rękę drużynie z Katowic, a GKS to wykorzystał. To dobry zespół, który pokazał, że potrafi walczyć z najlepszymi. Poprzez naszą pomocną dłoń gospodarze doprowadzili do tie-breaka. Na całe szczęście piąty set zakończył się na naszą korzyść, ponieważ podobno za każdym razem, kiedy w Katowicach dochodziło do tie-breaka, to przegrywaliśmy.
Na wasze szczęście powiedzenie, że ten, kto nie wygrywa 3:0, to przegrywa 2:3 się nie sprawdziło. W zespole jesteś osobą od stosunkowo trudnych i awaryjnych sytuacji. Wszedłeś i zdobyłeś łącznie dziesięć punktów – dziewięć w ataku i jeden blokiem. Trener Michał Winiarski praktycznie zawsze może na tobie polegać.
– Mam nadzieję, że trener tak o mnie myśli. Wiem, jaką mam rolę w drużynie, a chodzi właśnie o tę awaryjną. Jestem na to gotowy i przygotowany także, by wejść do pola zagrywki. Staram się jak najlepiej wykonywać to zadanie i wspierać chłopaków z boiska, jeśli mogę. Kiedy nie mam takiej możliwości, to dążę do bycia dobrym duchem poza parkietem i napędzam kolegów do jeszcze lepszej gry.
Z jakim nastawieniem przejeżdżaliście na pierwszy mecz o 7. miejsce do Katowic? GKS pokazał, że tanio skóry nie sprzeda, o czym idealnie świadczy walka do samego końca w postaci wygranych dwóch setów. Spodziewaliście się łatwej przeprawy, czy liczyliście się z pięciosetowym bojem?
– Oczywiście, że liczyliśmy się z tym, że będzie to trudny pojedynek. Tak naprawdę GKS jest naszym bezpośrednim rywalem w tabeli. Do ostatnich kolejek to między innymi z drużyną z Katowic rywalizowaliśmy o wejście do najlepszej ósemki. Finalnie sprawy zakończyły się trochę inaczej. Może liczyliśmy trochę na to, że nie będzie aż pięciu setów, bo jesteśmy w takim cugu meczowym, że gramy praktycznie co trzy dni. Dopadła nas jeszcze choroba, więc walczymy nie tylko z przeciwnikiem, ale także z sobą i naszym zdrowiem. Jeśli chodzi o nastawienie, to trudno być tak samo zmotywowanym na 125%, jak w poprzedniej rundzie play-off, gdzie udało nam się wygrać pierwszy mecz z aktualnym mistrzem Polski i biliśmy się o bycie w TOP4 bieżącego sezonu. W momencie, w którym odpada się z tej walki trudno o to, by ta adrenalina w jakiś sposób nie zeszła. Z nas na pewno zeszła, aczkolwiek dwa pierwsze dni były bardzo ciężkie. W meczu z GKS-em pokazaliśmy, że będziemy walczyć do końca i mimo tego, że odpadliśmy z walki o mistrzostwo to gramy dla siebie i dla kibiców o siódme miejsce.
W pierwszym meczu pokonaliście Jastrzębski Węgiel po pięciu setach, ale dwa kolejne starcia zostały gładko wygrane przez zespół ze Śląska. Gdzie można upatrywać winy? Czy była to wspomniana przez ciebie choroba, czy też może skuteczność w ataku, która była stosunkowo niska w trzecim starciu i najwyraźniej w świecie nie szło wam w aspekcie ofensywnym.
– Rzeczywiście nie szło nam w ataku. Muszę jednak powiedzieć, że i tak było super, patrząc na to, jak chłopaki wyglądali po przyjściu po chorobie, a nawet w trakcie infekcji. Niektórzy mieli gorączkę kilka godzin wcześniej, a stawili się na meczu. Wyszli na boisko i dawali z siebie 100% tamtego dnia. Naprawdę zagraliśmy dobrze, bo było widać, że są jeszcze chorzy. Nie mogliśmy jednak niczego zrobić, ponieważ terminy spotkań były sztywne i musieliśmy grać. Jestem pewien, że choroba miała znaczący wpływ i gdyby nie to, to nie powiem, że wygralibyśmy z Jastrzębskim Węglem, ponieważ jest to bardzo mocna drużyna, aczkolwiek ta rywalizacja być może byłaby bardziej zacięta.
To twój debiutancki sezon w PlusLidze, a jednocześnie ostatnie wyjazdowe spotkanie w inauguracyjnym okresie. Jakie są twoje wrażenia z gry na parkietach najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce? Siódme, a w najgorszym wypadku ósme miejsce to satysfakcjonujący wynik jak na pierwszy sezon w twoim wykonaniu?
– Na pewno apetyt drużyny był większy. Ten sezon był i jest bardzo trudny dla nas. Przez chwilę byliśmy w dolnej połowie tabeli i nie było łatwo. Wraz z początkiem nowego roku wstąpiła w nas nowa energia i pojawiła się spora mobilizacja. Nasz bilans meczów wygranych i przegranych prezentował się zdecydowanie lepiej. Powinniśmy się cieszyć z faktu, że w ostatniej kolejce udało nam się wejść do fazy play-off, spoglądając na przebieg całego sezonu. Apetyty jednak były większe. Jeśli chodzi o mój debiut, to widać ogromny przeskok w porównaniu do gry w I lidze. Mogę powiedzieć, że w PlusLidze jest większa powtarzalność i o wiele więcej się wymaga. Pierwsze miesiące w drużynie były z pewnością trudne, ponieważ musiałem się przestawić i dopasować. Później zaczęło to wyglądać lepiej. Pod koniec sezonu czuje się coraz bardziej swobodnie. Mam nadzieję, że pomimo swojego podeszłego wieku (śmiech) będę się jeszcze siatkarsko rozwijał.
Raz jeszcze zapytam o nastawienie. Z jakimi nastrojami wyjdziecie do tego ostatniego spotkania w sezonie, tym razem przed własną publicznością?
– Przed własną publicznością będziemy chcieli postawić kropkę nad “i” oraz zająć siódme miejsce w tym sezonie PlusLigi.
źródło: inf. własna