– Powtarzam sobie, że dwa lata w ZAKSIE były moim najlepszym okresem w karierze trenerskiej. Powiedziałem Sebastianowi Świderskiemu, żeby dał mi odejść, bo muszę być z rodziną, ale nawet dodałem: „Nie chcę stąd wyjeżdżać jako zdrajca, czy wróg. Następnym razem, gdy cię zobaczę, chcę, żebyśmy oboje byli szczęśliwi na swój widok” – mówi w rozmowie dla Sport.pl Nikola Grbić, który odchodzi z ZAKSY Kędzierzyn-Koźle do Sir Safety Perugia.
Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że możesz odejść z ZAKSY?
Nikola Grbić: To było mniej więcej w czasie półfinałów PlusLigi z PGE Skrą Bełchatów. Dostałem wtedy telefon z klubu Sir Safety Perugia, ale na początku nie byłem nawet pewien, czy z nimi porozmawiam. Piętnaście dni zajęło mi, żeby zastanowić się, czy powinienem w ogóle zaczynać negocjacje. Jeśli zacząłbym zbyt szybko, istniało ryzyko, że zrobią wszystko, by mnie ściągnąć. Najpierw musiałem zrozumieć, czy chcę z nimi rozmawiać.
Podjąłeś decyzję przed finałem Ligi Mistrzów? Powiedziałeś już w jednej z rozmów, że ogłosiłeś to swoim zawodnikom dzień po meczu w Weronie. Zastanawiam się, czy to zwycięstwo coś dla ciebie zmieniło – prawdopodobnie trudniej było podjąć taką decyzję?
– Nie ma dobrego czasu, żeby przekazywać takie wieści. Decyzja zapadła na jakiś czas przed meczem, Perugia potrzebowała odpowiedzi dużo wcześniej. Czekaliśmy z ogłoszeniem tego, że przechodzę do Serie A, ale dogadaliśmy się już wcześniej. Naprawdę nie chciałem, żeby sprawa mojego kontraktu i odejścia tworzyła problem dla drużyny przed finałem Ligi Mistrzów, a nawet PlusLigi. Nie chciałem, żeby w tym momencie mieli jakieś myśli niezwiązane z meczami. Jeszcze przed rozpoczęciem rozmów z Perugią powiedziałem im: „Chłopaki, chcę tu być w 100 procentach. Wygrać mistrzostwo i Ligę Mistrzów, a potem zobaczymy, co się stanie”. Nadal nie wiedziałem, czy zostanę. Oczywiście wybuch emocji po finale był również spowodowany tym, że wiedziałem, że to mój ostatni mecz w ZAKSIE.
W grudniu 2020 roku przedłużyłeś kontrakt z ZAKSĄ i wtedy zapewne byłeś pewny, że dalej będziesz pracował w polskiej lidze. Jak zmieniło się twoja sytuacja od tego momentu? Wiem, że wpływ na to miało wiele okoliczności.
– Oczywiście nie podpisujesz umowy, jeśli nie chcesz kontynuować pracy w klubie. W tamtym czasie trwały negocjacje niektórych zawodników na temat ich przyszłości w następnym sezonie. W Polsce to zawsze zaczyna się wcześniej niż w innych ligach, bo we Włoszech czy Rosji zawodnicy i kluby czekają prawie do końca sezonu. Tutaj jest trochę inaczej, bo budżet na kolejny sezon ustalany jest w styczniu. Tym razem zaczęło się jeszcze wcześniej, bo około półtora miesiąca wcześniej, kiedy niektóre kluby zaczęły kontaktować się z zawodnikami i próbować zbudować drużynę na kolejny sezon. Gdyby tak nie było i to wszystko nie nastąpiłoby jeszcze przed połową sezonu ligowego, może nie zgodziłbym się na to przedłużenie umowy. W tamtym czasie, kiedy musiałem zdecydować, czy zgadzam się na nową umowę, nie miałem nic innego. Nikt z Rosji czy Włoch nie szukał trenera i nie kontaktował się ze mną, bo było po prostu za wcześnie. A potem z ZAKSĄ zaczęliśmy grać świetnie w Lidze Mistrzów, wygraliśmy z Cucine Lube Civitanova i Zenitem Kazań. Z tymi wynikami przyszło zainteresowanie z silniejszych klubów, pojawił się telefon i oferta z Perugii, które wszystko zmieniły.
Wyjaśniłeś już także, że jedną z najważniejszych kwestii, które skłoniły cię do przyjęcia oferty z Włoch, była twoja rodzina. Jak czuła się twoja żona i dzieci, gdy trenowałeś ZAKSĘ i jak zmieni się ich sytuacja, gdy przejdziesz do Perugii?
– W grudniu, gdy przedłużyłem umowę z ZAKSĄ zdecydowaliśmy, że wrócą do Serbii. Żeby zrozumieć moją decyzję, należy najpierw znać kolejność zdarzeń i jak wpływały na moją rodzinę. Sytuacja z transferami w ZAKSIE wyjaśniała się bardzo szybko, więc jak wcześniej wyjaśniłem, musiałem podjąć decyzję o pozostaniu w klubie dużo wcześniej niż zwykle. Sytuacja nie była łatwa dla moich synów, bo przechodzenie przez zmianę środowiska, szkoły czy przyjaciół co rok lub dwa lata nigdy nie jest łatwa. Mają dziesięć i czternaście lat, więc zdecydowaliśmy: OK, ja zostaję tutaj, a oni jadą do Serbii. Plan był taki, że wrócę i ewentualnie obejmę jakąś reprezentację – może nawet Polskę, jeśli nadarzy się okazja. Podczas pierwszego roku w ZAKSIE moja rodzina została w Weronie. Żyliśmy osobno i każdemu było naprawdę ciężko, więc na drugi rok przyjechali tutaj, bo nie chcieliśmy już być sami. Ale wciąż było nam trudno, bo żeby być razem, musieliśmy mieszkać w Katowicach. Tu była jedyna szkoła w regionie, w której dzieci mogły uczyć się po angielsku. Moja żona nie mówi po polsku, więc dla nich zwykłe funkcjonowanie sprawiało już trochę problemów. A ja prawie codziennie jeździłem dwie godziny do Kędzierzyna-Koźla i z powrotem do Katowic. Wszystko się nawarstwiało i powiedzieliśmy sobie, że zostanę tu jeszcze rok, a potem wrócę do nich do Serbii. Ale kilka miesięcy później otrzymałem ofertę z Perugii i zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak będzie najlepiej dla naszej rodziny, to był mój priorytet. Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy wrócić do Włoch, bo tam możemy być razem, że to najlepsze rozwiązanie.
Wszyscy słyszeliśmy o sytuacji finansowej w ZAKSIE – że nie była najlepsza i pojawiła się nawet sytuacja, kiedy zawodnicy słyszeli, że nie ma pewności co do ich przyszłości w klubie. Jaki to miało wpływ na ciebie i całą drużynę?
– Po pierwsze, klub rozważał zmniejszenie budżetu, ale po tym, jak niektórzy zawodnicy podpisali kontrakty z innymi klubami, powiedzieli, że mogą przywrócić ten, który mieliśmy w tym roku. Dla mnie w przypadku opuszczenia ZAKSY pieniądze nie były jednak problemem. Opinie wielu osób brzmią tak, jakbym zarabiał tutaj 30 tysięcy euro, a w Perugii miałbym mieć 100 tysięcy. Zależy mi, żeby to było jasne: moje odejście nie wiąże się z żadną obecną sytuacją w ZAKSIE. Nie z sytuacją finansową, nie ze składem – oba kluby mają według mnie bardzo dobrych zawodników – i nie z żadnym innym czynnikiem. Niczym. Moja decyzja jest związana tylko z potrzebami rodziny. Praca w Kędzierzynie pozostanie dla mnie wyjątkowym doświadczeniem. Mogłem liczyć na każdego, a warunki w klubie były optymalne, nie działo się nic złego. Powtarzam sobie, że to były moje najlepsze lata pracy w karierze trenerskiej. Powiedziałem Sebastianowi Świderskiemu, żeby dał mi odejść, bo muszę być z rodziną, ale nawet dodałem: „Nie chcę stąd wyjeżdżać jako zdrajca, czy wróg. Następnym razem, gdy cię zobaczę, chcę, żebyśmy oboje byli szczęśliwi na swój widok”. Byłbym gotowy, żeby kiedyś tu wrócić, bo jestem naprawdę dumny z tego, co udało się tu osiągnąć. Zwycięstwo w Lidze Mistrzów było historyczne i nikt nie może nam tego odebrać. Chcę wyjechać stąd jako przyjaciel, bo być może kiedyś nadejdzie okazja, aby ponownie to wszystko tu przeżyć.
Oczywiście był taki moment, kiedy sytuacja finansowa miała dość duży wpływ na klub: kiedy władze myślały o zmniejszeniu budżetu, a my musieliśmy spróbować przekonać zawodników, że to mimo wszystko dobry moment na pozostanie w klubie. Nie chcę mówić, że to nieprawda, bo to były trudne chwile. Ale to był też właściwie krótki okres, ponieważ działacze wrócili do budżetu na ten rok, a my wciąż mogliśmy szukać najlepszych opcji na poszczególne i zastępować tych, którzy odchodzą najlepszymi zawodnikami z rynku.
*Cała rozmowa Jacka Balcerskiego w serwisie sport.pl.
źródło: sport.pl