Reprezentacja Włoch po raz drugi z rzędu sięgnęła po mistrzostwo świata. Fazę pucharową turnieju Italia rozegrała perfekcyjnie, tracąc zaledwie jednego seta – w samym finale. Tym razem jednak nie o wyniku, a o otoczce. Ceremonia medalowa – na plus, kibice – na ogromny plus, ludzie – kolejny wielki plus. Oczywiście, było kilka niedociągnięć, ale nic, co wybitnie utrudniało pracę. Myślę, że siatkarze, kibice w hali, jak i przed telewizorami, mogą być zadowoleni. Ja jestem zadowolona.
Korespondencja z Manili
Włosi byli murowanymi faworytami wielkiego finału mistrzostw świata 2025. Italia co prawda w fazie grupowej przegrała mecz z Belgią, ale od tamtej porażki minęło już sporo czasu, a zespół rósł z każdym kolejnym meczem. W fazie pucharowej dominowali. Pewnie pokonali Argentynę, Belgię, a w półfinale reprezentację Polski. To nie był przypadek, że i w finale byli w stanie swoją poukładaną grą i mocnymi zagrywkami triumfować.
Młode gwiazdy dowiozły
Finał był starciem dwóch młodych gwiazd. Po jednej stronie Alessandro Michieletto, po drugiej Aleksandar Nikołow. Co prawda w finale mocniej błyszczał Bułgar, ale statuetka MVP turnieju powędrowała do Włocha.
Myślę jednak, że nie byłoby kontrowersji, gdyby ten tytuł zdobył Yuri Romano. Nigdy nie byłam wielką fanką wyborów dotyczących drużyny marzeń konkretnych turniejów, ale o ile można się przyczepić do jednego czy dwóch wyborów, to zarówno z poziomu trybuny prasowej, jak i transmisji telewizyjnej, volleyballworld zrobiło z tego show. Godna oprawa uhonorowania siatkarskich gladiatorów. I przede wszystkim ogłoszona tuż po finale, a nie jak przy Lidze Narodów, dzień po w mediach społecznościowych.
Ceremonia na medal
Podobnie jak cała ceremonia medalowa. Owszem, nadal jestem fanką regularnego podium, ale potrafię przyznać, kiedy coś wygląda dobrze. A tak wyglądało wręczenie medali. Najpierw po meczu o brąz od razu uhonorowani zostali Polacy. Co prawda nie było pełnego podium, a jedynie podest, ale wyglądało ładnie. Tutaj pozwolę sobie dorzucić odrobinę goryczy – drogie volleyballworld, naprawdę nie ma nic złego w tym, jeśli na wspomnianym podeście stanie również cały sztab szkoleniowy, o czym wspomniał chociażby Tomasz Fornal. Owszem, wszyscy zachwycają się siatkarzami, ale ich gra to wypadkowa także pracy ludzi z komputerami, lekarzy, fizjoterapeutów i każdej innej osoby, która dba o to, żeby zawodnicy mogli skupić się jedynie na grze i treningach.
Podobnie jak brązowi medaliści, zostali uhonorowani wicemistrzowie świata. Rewelacja turnieju – Bułgaria, również znalazła swoje miejsce na podeście w jednej części hali. Warto tutaj wspomnieć, że gdyby nie rozszerzenie mundialu do 32 drużyn, dla podopiecznych Gianlorenzo Blenginiego zabrakłoby miejsca w turnieju. Ostatni, którzy według ówczesnego rankingu FIVB znaleźliby się w turnieju byli… Czesi, zajmujący wtedy 18. miejsce. Bułgarzy byli na 19. pozycji.
Uhonorowanie gospodarza
Największe wrażenie i wzruszenie dla mnie miało miejsce przy wręczaniu pucharu za mistrzostwo świata. Miejsce było wysoko, wyczytywany po kolei był każdy członek zespołu (oczywiście bez całego sztabu – medal oficjalnie otrzymał jedynie Ferdinando de Giorgi), a medale wręczała popularna na Filipinach była brazylijska siatkarka, a aktualnie senatorka Brazylii – Leila Barros.
Potem przyszedł czas na puchar i tutaj pojawił się gwóźdź programu – sztafeta. Puchar z poziomu boiska rozpoczął swoją drogę od trenera reprezentacji Filipin, Angiolino Frigoniego. Przechodził przez ręce całej filipińskiej drużyny, która była o jedno dotknięcie siatki od awansu do fazy pucharowej, aż w końcu na samą górę puchar w ręce Simone Giannelliego wręczył kapitan Filipińczyków i wielka gwiazda – Bryan Bagunas.

Moim zdaniem było to rewelacyjne uhonorowanie gospodarzy. Finał zresztą pobił rekord frekwencji. W oficjalnym raporcie wpisano 16 429 kibiców, co pokazuje, że Filipiny mają ogromny potencjał, uwielbiają siatkówkę i chcą ją oglądać na żywo. Pod warunkiem, że nikt nie ustawi zaporowych cen.
Uwag niewiele
Jedynie to i kilka niedociągnięć kładzie się cieniem na zakończonym turnieju. Absolutnie każda osoba z obsługi, z którą miałam do czynienia była uprzejma, chętna do pomocy i przyjazna. Nie było problemu, którego nie dało się rozwiązać i może co prawda nie zostanę fanką wrześniowej pogody na Filipinach, ani samej Manili, ale złego słowa nie jestem w stanie powiedzieć na osoby zaangażowane.
Czy można było zrobić coś lepiej? Na pewno. Rozgrywanie turnieju w jednym mieście pozbawiło przynajmniej kilku filipińskich fanów możliwości obejrzenia spotkań na żywo. Do tego rozgrywanie mistrzostw świata jedynie w dwóch halach, miało swoje minusy. Już faza grupowa była arcyciekawa, a niektóre mecze zaczynały się na tyle wcześnie, że trudno było tam o wybitną frekwencję. Z tym wiąże się również brak treningów w hali meczowej dla drużyn, które miały jedynie godzinę na zapoznanie się z obiektem przed startem fazy grupowej.
Klimat niestety również nie sprzyja, ale z tym nawet wszyscy prezydenci siatkówki nie byli w stanie nic zrobić. To jednak kwestia Polski i tego, do jakiej poogdy ja jestem przyzwyczajona. Jednak kontrast pomiędzy temperaturą na zewnątrz a w obiektach był spory i łatwo było złapać przeziębienie.
Z perspektywy mediów, było kilka rzeczy, które można poprawić, ale każda nasza prośba, którą dało się spełnić, była realizowana. Kilka niedociągnięć się zdarzyło, ale będąc kompletnie szczerą – bywałam już na o wiele gorzej organizowanych turniejach. Filipiny dostają ode mnie szkolną ocenę -5. A ostatnim akcentem, który również odrobinę mnie wzruszył – od osób odpowiedzialnych za organizację pracy mediów dostaliśmy upominem w postaci pina z flagą Filipin. Mała rzecz, a bardzo cieszy.