Jeszcze nie skończyły się trwające mistrzostwa świata na Filipinach, a już trzeba powoli myśleć o następnych, tym bardziej, że po raz kolejny to my będziemy gospodarzem turnieju. Sebastian Świderski w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet zdradził, jakie zmiany mogą zajść w stosunku do filipińskiego czempionatu.
Nie powielać błędów poprzedników
Polska awansowała do półfinałów mistrzostw świata i wciąż ma szansę bronić tytułu na własnym podwórku za dwa lata. Nasz kraj po raz trzeci będzie gospodarzem mistrzostw świata. Oczywiście na koncie mamy dziesiątki zorganizowanych imprez międzynarodowych i chyba nie ma na obecnie na świecie kraju który organizacyjnie mógłby nam dorównać. To sprawia, że przyglądając się trwającym mistrzostwom, prezes Sebastian Świderski już widzi pewne rozwiązania, których nie należy stosować w naszym czempionacie. Jedną z nich na pewno jest narzucanie przez FIVB cen biletów. Tutaj stanowisko Polski jest twarde i nie będzie zgody na taki przymus.
System rozgrywek pozostanie podobny, jak podczas trwającego czempionatu. Najpierw zostanie rozegrana faza grupowa w ośmiu czterozespołowych grupach. Po dwie najlepsze ekipy z każdej grupy uzyskają awans, a następnie rozegrana zostanie klasyczna faza play-off. Zmianie ulegnie dobór drabinki po meczach grupowych. Planowany jest taki układ, żeby zespoły z tej samej grupy nie mogły wpaść na siebie ponownie w ćwierćfinale.
Pierwsza faza rozegrana zostanie w czterech miastach. Dwa z nich pozostaną gospodarzami w kolejnych dwóch rundach, czyli w 1/8 i 1/4 finału. Półfinały i finały odbędą się natomiast w kolejnym mieście. – Jesteśmy w trakcie rozmów, ale mimo tego, że mamy jeszcze dwa lata, to już część obiektów jest zarezerwowana w terminie turnieju. Wiele zależy od dostępności hal — mówi prezes PZPS Sebastian Świderski.’
Walka o frekwencję i pełne trybuny – pomysły są
Dobór hal będzie też kluczowy, żeby nie powielać filipińskich błędów, które skutkowały niską frekwencją. Przede wszystkim hale mają być dobrane pod względem pojemności, ale równie istotna będzie też kwestia cen biletów.
Ilość widzów na Filipinach nie zachwyca. Oczywiście na meczach gospodarzy było zazwyczaj ponad 10 tysięcy ludzi (14 240 widzów w meczu przeciwko Iranowi). Jednak na innych meczach już tak różowo nie było. Mecz Polaków, który przyciągnął najwięcej widzów, to starcie z Kanadą w 1/8 finału (5306).
Nie jest to oczywiście zły wynik, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, że 5 tysięcy ludzi zasiądzie w 20-tysięcznej hali, to taki obraz w telewizji wygląda już mocno przeciętnie. Oczywiście problem frekwencji nie dotyczy tylko Filipin. Rzeczą oczywistą jest, że mecze drużyn, które są mniej atrakcyjne sportowo, niż czołówka, na każdym turnieju przyciągają minimalną liczbę osób. Polacy mają pomysł na rozwiązanie tego problemu. – Nie wszystkie mecze będą się odbywać w największych halach. Dlatego na spotkania „niepolskiej” grupy wystarczy cztero- czy pięciotysięczny obiekt, w którym może być świetna atmosfera — zaznaczał ostatnio Świderski.
Nie damy sobie narzucić cen – to droga donikąd
Na Filipinach sporym problemem okazały się ceny biletów. W fazie grupowej ceny wahały się od 32 do 560 zł, co przy zarobkach Filipińczyków mogło już stanowić barierę nie do przejścia (średnie miesięczne zarobki na Filipinach to 1100 zł). Ceny były narzucane, a przynajmniej sugerowane przez Volleyball World, czyli de facto przez FIVB, bo to właśnie tej spółce światowa federacja zleca organizację turniejów. – W Polsce też często chcą dyktować warunki cenowe, na co my się nie zgadzamy, bo lepiej znamy realia w naszym kraju i możliwości finansowe kibiców – mówi Świderski.
Do tematu biletów trzeba podejść bardzo analitycznie. Zbyt wysoka cena (jak podczas mistrzostw Europy w 2017) powoduje pustki na trybunach. Natomiast zbyt niski pułap cenowy, to gratka dla koników, którzy wykupują hurtowo bilety i odsprzedają z dużym zyskiem.









