– Łatwiej może być wygrać zmagania ligowe niż później baraż. Ta druga szansa jednak rzeczywiście jest. PlusLiga zostanie powiększona do 16 drużyn. Tym bardziej warto więc się w tym sezonie zmobilizować. Wszystkie ręce na pokład – powiedział prezes BBTS-u Bielsko-Biała Mirosław Krysta. – Jeden jedyny kroczek. Będziemy się o to bić. Wiadomo jednak, że to jest sport i nie tylko my chcemy tego awansu. Drużyn aspirujących do PlusLigi będzie przynajmniej cztery, a może nawet pięć. Niespodzianki zawsze się mogą pojawić. Co roku 1. liga będzie mocniejsza i co roku ten awans będzie trudniej uzyskać. Poziom się bardzo wyrównuje.
Nie sposób nie rozpocząć naszej rozmowy od tego co się działo w sezonie minionym. Teraz, gdy emocje już nieco opadły czuje się pan rozczarowany, czy wręcz przeciwnie? Jaka jest ostateczna ocena?
Mirosław Krysta: – Sezon można ocenić dwojako. Czysto sportowo, z analitycznego punktu widzenia wypadliśmy wręcz rewelacyjnie. Tak naprawdę nie mamy prawa się do niczego „przyczepić”. Wiele klubów chciałoby być na naszym miejscu. Pobiliśmy rekord TAURON 1. Ligi wygrywając 17 meczów z rzędu. Dołożyliśmy do tego 5 zwycięskich pojedynków pucharowych, co daje nam łącznie 22 spotkania bez porażki. Wywalczyliśmy po raz drugi Puchar Polski I Ligi, a na koniec zostaliśmy wicemistrzami i zdobyliśmy srebrne medale mistrzostw Polski 1. Ligi. Cóż więc chcieć więcej? Niestety, tutaj pojawia się ta druga strona. Dla nas celem było jedno miejsce wyżej. Chcieliśmy awansować do PlusLigi. Pozostał więc niedosyt. Powiedzieć, że czujemy się przegrani to jakby powiedzieć jedno słowa za dużo, ale nie osiągnęliśmy celu, który sobie założyliśmy. Trudno jednak mieć jakieś wielkie pretensje do naszych wyników, bo tak jak wspomniałem osiągnęliśmy naprawdę dużo. Zagraliśmy bardzo dobry sezon. Nasz rozgrywający, Jarosław Macionczyk, któremu wiele osób wytyka wiek, pytając dlaczego gramy właśnie z nim zdobył 8 statuetek MVP i tylko dlatego nie został MVP całej Ligi, że tyle samo „figurek” wywalczył Grzegorz Pająk z Lublina. Tytuł przypada zawodnikowi, którego drużyna była wyżej w tabeli. Reszta zespołu też wypadła bardzo dobrze. Zabrakło tylko tej przysłowiowej kropki nad „i” i stąd ten niedosyt.
W styczniu zaczęliście borykać się z coraz to nowymi; większymi bądź mniejszymi problemami. Niestety tych większych, bardzo poważnych było więcej, a z czasem wyglądało to coraz gorzej. Nie mówiliście wówczas o nich głośno, ale może teraz warto o nich wspomnieć, bo nie pozostały one bez wpływu na play-off?
– Po pierwsze COVID. Mieliśmy tego pecha, że wirus dopadł nas w najważniejszej fazie rozgrywek, w marcu. Kilku zawodników, i to tych kluczowych włącznie z Olkiem Krikunem rozchorowało się. Zostali poddani kwarantannie, a tym samym wyłączeni z treningów. Wrócili osłabieni, choroba dała im się dość mocno we znaki. Potrzebowali sporo czasu by dojść do pełnej formy wydolnościowej, do tego poziomu, który prezentowali przed chorobą. COVID dopadł wszystkie drużyny, ale nasz pech polegał na tym, że nam przydarzył się w najgorszym z możliwych momentów, tuż przed play-off. Poradziliśmy sobie, ale los znowu nie był dla nas łaskawy. W drugim meczu finału straciliśmy obu przyjmujących. Kontuzji nabawili się Michał Makowski i Tomasz Piotrowski, który doznał urazu stawu skokowego. Nasza dyspozycja w końcówce sezonu nie była optymalna. Osłabił nas COVID, ale przede wszystkim kontuzje. Nie puszczaliśmy tych informacji w świat ponieważ nie chcieliśmy ułatwiać przeciwnikom zadania, podając informacje, że nie jest z nami zdrowotnie ok. Cóż taki jest sport, szczęście też tutaj jest potrzebne.
Kontuzjowany Michał Makowski i Tomasz Piotrowski, a dodatkowo Kajetan Marek, który tak naprawdę powinien wziąć chwilowy rozbrat z siatkówką już w styczniu…
– Kajetana nie powinno w ogóle być na boisku. On jednak zacisnął zęby, poddał się rehabilitacji i został. Wiedział o co gramy i nie chciał nas zostawić na przysłowiowym „lodzie”. Nie kryjmy jednak, że jakość gry w jego wykonaniu nie była już taka sama, bo i być nie mogła. Przed kontuzją Kajetan grał na niemalże 70% skuteczności w przyjęciu, a w końcówce było to już niestety tylko 30%. Trudno go o to obwiniać. Nie każdy zdecydowałby się dograć sezon w takich warunkach. Nie każdy wykazałby się taką charyzmą i siłą. Warto wspomnieć, że zaledwie tydzień po zakończeniu play-off przeszedł operację, w trakcie której okazało się, że tkwił mu w biodrze kawałek odłamanej kości, średnicy niemalże jednego centymetra.
Pozostając na granicy sezonu ubiegłego i tego, który dopiero nadchodzi, zdecydowaliście się na pożegnanie z Luciano Vicentinem. Przygoda Argentyńczyka z BBTS trwała zaledwie rok…
– Luciano był naszą nadzieją. Młody chłopak miał dołączyć do drużyny i zacząć grać. Niestety, założenia czasami weryfikuje los i życie. Tak też było i tym razem. Początek był bardzo nieszczęśliwy ze względów od nas niezależnych. Luciano przyjechał do Polski dużo później niż było planowane. W tym czasie drużyna była już ponad miesiąc w treningu. W Argentynie panował całkowity lock down. Nie pracowała Ambasada Polski. Nie było szans, by Luciano dostał wizę z pozwoleniem na pracę, bez której nie mógł wlecieć do Unii Europejskiej, do Polski. Koniec końców dzięki różnego rodzaju interwencjom, prośbom o pomoc udało nam się go tutaj ściągnąć. Wyleciał z Buenos Aires zdrowy. Miał natomiast dwie przesiadki w Hiszpanii; w Madrycie i Barcelonie. W Polsce skierowany został na przymusową kwarantannę. My chcąc mu ją skrócić zdecydowaliśmy się wykonać test. Okazało się, że jest zarażony COVID, a to wiązało się z przedłużeniem izolacji. Ostatecznie Luciano rozpoczął treningi dopiero w połowie września, w momencie kiedy zaczynaliśmy ligę. Na tym nie koniec…jako młody chłopak spragniony siatkówki po długiej przerwie, wygłodniały tak rzucił się do treningów, że przeszarżował na siłowni. Skończyło się kontuzją barku. Kolejne wyhamowanie. Tak naprawdę do dyspozycji doszedł w grudniu. I szczęśliwie dla nas , bo wszedł na zmianę w finałowym meczu Pucharu Polski. W dużej mierze dzięki niemu to spotkanie wygraliśmy. Został tam zresztą wybrany MVP. W tym momencie jednak szóstka była już ustabilizowana. Wiadomo, że trener w drugiej części sezonu, gdy jesteśmy blisko decydujących spotkań, nie eksperymentuje. Luciano był więc zawsze tym pierwszym do wejścia. Można było zresztą to zauważyć. Zawsze, gdy były potrzebne jakieś zmiany pojawiał się na boisku. Szóstka była już jednak stabilna. Luciano spędzał więc więcej czasu na ławce niż na parkiecie. Jego możliwości są olbrzymie. To młody, dwudziestoletni chłopak, ale potrzeba mu gry. My budując drużynę na kolejny rok, widzieliśmy, gdzie były nasze największe braki, niedociągnięcia, które dziury trzeba było załatać. Potrzebujemy przyjmującego z mocnym atakiem. Nasza lewa strona, w przypadku gdy Maku miał problemy z kolanem, była niewystarczająca. Cały ciężar ataku spoczywał na środku i na Olku. Bez ataku z lewego skrzydła gra się ciężko. Luciano nie jest jeszcze tym zawodnikiem, który jest w stanie wziąć na siebie ciężar gry. Zdecydowaliśmy się więc na rozstanie, ale nie koniecznie pożegnanie.
Brak awansu wpłynął w jakiś sposób na finanse klubu,a co za tym idzie na budowę drużyny na sezon 2021/2022?
– Nasz klub nie jest bogaty. Jest natomiast stabilny, a tą stabilność zapewnia nam miasto. Życzliwość pana prezydenta Jarosława Klimaszewskiego; życzliwość Rady Miasta i władz miasta – wszystkich osób, które decydują o podziale środków budżetowych na sport jest gwarantem tego, że jesteśmy klubem wypłacalnym. Miasto jest naszym głównym sponsorem, trzonem. Nie możemy jednakże zapominać o pozostałych darczyńcach. To ci wszyscy ludzie pozwalają nam co roku patrzeć optymistycznie w przyszłość. Jeszcze raz jednak podkreślam, my nie jesteśmy bogatym klubem. Kadrę zespołu budujemy w oparciu o budżet; on jest z roku na rok porównywalny. W sezonie 2021/2022 będziemy więc dysponować finansami podobnymi do tego czym dysponowaliśmy rok wcześniej. Czasami chciałoby się zakontraktować zawodników jeszcze lepszych sportowo, takich z „najwyższej półki”, ale niestety na nich nas nie stać. Uważam, że udało nam się stworzyć bardzo dobry zespół, ale taki, który jest dopasowany do budżetu. Dalej będziemy dobijać się do drzwi PlusLigi.
Jarosława Macionczyka na rozegraniu wspomóc ma Radosław Gil…
– Radek Gil wraca do Bielska. Do miasta, w którym się wychował, w którym stawiał pierwsze siatkarskie kroki, a potem poszedł w świat. Warto wspomnieć, że Radek Gil to Mistrz Świata Juniorów sprzed czterech lat. Chłopak, który w juniorskiej karierze osiągnął wszystko co mógł osiągnąć. Grał w takich klubach jak; Jastrzębie, Bydgoszcz, czy Olsztyn. Ostatni sezon spędził w Izraelu. Mamy nadzieję, że bardzo nam pomoże i że rywalizacja o miano pierwszego rozgrywającego nabierze rumieńców. Jarek jest takim człowiekiem, który zawsze pomoże. Nie jest egocentrykiem, umie i lubi współpracować ze swoimi partnerami. Ma olbrzymie doświadczenie i zawsze, gdy może doradzić to tak czyni. O tym kto będzie w „kwadracie” zdecyduje trener. U nas wszystko jest proste; gra ten, który prezentuje się lepiej na treningu. Mam nadzieję, że nareszcie będziemy mieli parę zawodników, z których każdy jest w stanie pociągnąć grę.
W sezonie ubiegłym dużo mówiło się, że brakuje wam siły rażenia na lewym ataku, w szczególności, gdy problemy z kolanami zaczęły doskwierać Michałowi Makowskiemu. Czy Bartosz Pietruczuk jest takim zawodnikiem, który pociągnie grę na skrzydle?
– Właśnie na to liczymy. Mamy nadzieję, że Bartek Pietruczuk oprócz przyjęcia da nam siłę na lewym ataku oraz na pipe. Jest to zawodnik doświadczony. Przychodzi z Trefla Gdańsk, co mówi już samo za siebie. Zresztą to jego macierzysty klub, pochodzi z tego regionu.
Odchodzi Kajetan Marek, a jego miejsce ma zająć Kacper Ledwoń. Czy jest on w stanie zastąpić świetnie prezentującego się w zeszłym roku Marka?
– Kajo to klasa sama w sobie. Nie tak łatwo mu dorównać. Niemniej jednak Kacper Ledwoń nie jest nowicjuszem. Grał w Jaworznie. Co prawda jego drużyna nie miała udanego sezonu, ale mimo to Kacper w rankingu ligi plasował się zaledwie dwa miejsca poniżej Kajetana. Pokazuje to, że ten chłopak ma potencjał i umiejętności. Co równie ważne jest to taki sam typ zawodnika, jak Kajo, czyli tzw. „walczak”. Myślę, że da radę.
Reasumując uważa pan, że ta drużyna, którą udało się zbudować, jest w stanie powalczyć o PlusLigę? Miejsca będą tym razem dwa….
– Wchodzą do PlusLigi dwie drużyny, ale czy to oznacza, że o miejsce będzie łatwiej to trudno powiedzieć. Trzeba wygrać baraż, a jednak różnice pomiędzy ligami nadal są, choć ostatnimi czasy nieco mniejsze niż jeszcze kilka lat temu, ale jednak wciąż. Nie waham się nawet stwierdzić, że łatwiej może być wygrać zmagania ligowe niż później baraż. Ta druga szansa jednak rzeczywiście jest. PlusLiga zostanie powiększona do 16 drużyn. Tym bardziej warto więc się w tym sezonie zmobilizować. Wszystkie ręce na pokład. Szukamy sponsorów, szukamy pomocy, gdzie się tylko da. Tak, by w końcówce ta drużyna była jak najlepsza. Tak byśmy zrobili ten jeden krok do przodu. Nam więcej nie trzeba. Jeden jedyny kroczek. Będziemy się o to bić. Wiadomo jednak, że to jest sport i nie tylko my chcemy tego awansu. Drużyn aspirujących do PlusLigi będzie przynajmniej cztery, a może nawet pięć. Niespodzianki zawsze się mogą pojawić. Co roku 1. liga będzie mocniejsza i co roku ten awans będzie trudniej uzyskać. Poziom się bardzo wyrównuje.
źródło: bbtsbielsko.pl