Serbski przyjmujący Milan Katić opuszcza PGE Skrę Bełchatów po czterech latach spędzonych w tym klubie. – Trochę smutno jest odejść z miejsca, w którym czujesz się jak w domu, jak ze swoją rodziną. To jednak też fajny moment dla mnie jako zawodnika. Teraz mogę odejść, zrobić krok do przodu na mojej pozycji i to dobra sytuacja zarówno dla mnie, jak i dla klubu – przyznał siatkarz.
W PGE Skrze spędziłeś cztery lata… Jakie były?
Milan Katić: – Muszę powiedzieć, że kiedy jeszcze grałem w Serbii, to wspólnie z kolegami obserwowaliśmy PGE Skrę. Pamiętam, że każdy z nas marzył, by grać na takim poziomie, z takimi zawodnikami jak Michał Winiarski czy Mariusz Wlazły. Po kilku sezonach miałem okazję trenować w Bełchatowie, widzieć jak to wszystko wygląda od środka. Te cztery miesiące były dla mnie na początku ogromnym sukcesem, a potem przekształciło się to w cztery lata. Mogę powiedzieć, że to był mój najlepszy czas za granicą i mogę mówić o klubie w samych superlatywach. Tak było od samego początku do końca.
Widać po tobie było, że kochasz ten klub. Nie jest ci smutno odchodzić?
– Zawsze starałem się dać tej drużynie serce, czułem się w Polsce jak w domu. Czułem doping kibiców, czułem się jak w Serbii. Wszystko naprawdę było super i zawsze nie mogłem doczekać się powrotu. Trochę jest smutno odejść z miejsca, w którym czujesz się jak w domu, jak ze swoją rodziną. To jednak też fajny moment dla mnie jako zawodnika, ale też dla klubu. Po czterech latach czasem czuje się chęć zmiany i ja to mam. Teraz mogę odejść, zrobić krok do przodu na mojej pozycji i to dobra sytuacja zarówno dla mnie, jak i dla klubu.
Zawsze byłeś gotowy, by pomóc drużynie.
– Moją rolą było zawsze pomóc drużynie w trudnych momentach. Wtedy nie można tylko myśleć o swoich statystykach i indywidualnej grze. Zawsze robiłem wszystko, żeby drużyna wygrała, by miała zarówno dobre przyjęcie, blok i zagrywkę. Przez te cztery lata statystyka mnie nie interesowała. Nieważne czy grałem od początku czy wchodziłem na zmianę, to dawałem z siebie wszystko.
Jakie jest więc twoje najlepsze wspomnienie z tego okresu?
– Było dużo fajnych momentów. Pierwszy sezon w zasadzie był idealny, bo zdobyliśmy Superpuchar i mistrzostwo Polski. Potem w PlusLidze nie mieliśmy tak dobrego roku, ale zagraliśmy w półfinale Ligi Mistrzów i to był nasz sukces. W trzecim sezonie pojawił się koronawirus i skończyliśmy na ostatnim miejscu podium. Uważam, że gdyby sezon nie został przedwcześnie zakończony, to zagralibyśmy w finale, a nawet zdobyli złoto. Ostatni nie był idealny, spotkało nas sporo problemów. Od początku nie graliśmy dobrze. Nie wywalczyliśmy półfinału Ligi Mistrzów, a w PlusLidze skończyliśmy na czwartym miejscu, czyli najgorszym dla sportowca. Byliśmy blisko medalu i chciałem tę misję skończyć z krążkiem na szyi, bo wiedziałem już wcześniej, że odchodzę z PGE Skry. Nie udało się, ale mam nadzieję, że klub w przyszłych sezonach zrobi progres i wywalczy ten medal.
Świetnie mówisz po polsku!
– Po pięciu sezonach w Polsce byłoby dziwnym, gdybym nie rozmawiał po polsku. Pamiętam jednak sezon w Bydgoszczy, kiedy nic nie mówiłem i było słabo. Dziękuję Srećko Lisinacowi, który w PGE Skrze pomagał mi i tłumaczył, ale potem pojawiła się moja inicjatywa, że nauczę się waszego języka. Potem było już bardzo dobrze, rozmawiałem z polskimi zawodnikami i ludźmi pracującymi w klubie. Czasem, gdy wyjeżdżam z Polski, trochę zapominam, ale po kilku miesiącach wszystko wraca.
Co dalej?
– Na razie nie mam jeszcze planów. Czekam na informacje od mojego agenta, który teraz pracuje i szuka mi klubu. Pytał czy chcę zostać w Polsce. To kraj, który mnie akceptował, jest świetny i nie mam problemów z barierą językową, więc chętnie bym dalej tam grał. Jeśli zmienię kraj, to będzie oznaczało, że chcę zobaczyć coś nowego, ale potem może wrócę do Polski? Zobaczymy, jestem otwarty na wszystko.