Po trzech latach owocnej współpracy trener Michał Winiarski odchodzi z Trefla Gdańsk. W rozmowie z Interia.pl opowiedział o tym, czego żałuje, o największej satysfakcji, trudnych momentach i nowych wyzwaniach.
Zakończyła się właśnie pana trzyletnia współpraca z Treflem Gdańsk, a ja chciałem wrócić do samego początku. Zadzwonił do pana prezes Dariusz Gadomski, który mówił o waszej rozmowie: „Zdobyłem numer Michała, porozmawialiśmy 20 minut i już wiedziałem, że mam trenera dla Trefla. To się słyszy”.
– Pamiętam bardzo dobrze tę rozmowę. Odebrałem telefon podczas spaceru z psem, faktycznie dość szybko znaleźliśmy wspólny język, okazało się że na wiele spraw patrzymy podobnie. Obie strony ryzykowały. Ja – wcześniej byłem tylko asystentem, Trefl miał doświadczonego trenera w osobie Andrei Anastasiego. Po rozmowie z prezesem obaj wiedzieliśmy, że dojdzie do współpracy. Powiedziałem żonie, że jedziemy do Gdańska.
Czy po trzech latach w PlusLidze czuje się pan już trenerem „pełną gębą”? W innych dyscyplinach zespołowych nie każdy świetny zawodnik zostaje świetnym trenerem.
– W siatkówce jest trochę inaczej. Dużo dobrych trenerów ma doświadczenie boiskowe i było świetnymi zawodnikami. Myślę nawet, że takich jest znacznie więcej, niż trenerów, którzy mają mniejsze doświadczenie zawodnicze.
Tak się mówi – zwycięstwa cieszą, porażki uczą. Dużo było radosnych momentów przez trzy lata, a który czas był najtrudniejszy?
– Sezon 2021/22 zakończył się dla nas dopiero kilkadziesiąt godzin temu, jeszcze go, przepraszam za wyrażenie, nie „przetrawiłem”. Bardzo żałuję tego co się stało po pierwszym, zwycięskim meczu play-off w Jastrzębiu. Mieliśmy trudny sezon, goniliśmy play-off, w tym kontekście wszystko się skończyło dla nas szczęśliwie. Finalnie jednak zapracowaliśmy sobie na tę sytuację, w której byliśmy o jeden mecz od wyeliminowania mistrza Polski. Po meczu w Jastrzębiu naprawdę wierzyłem, że jest szansa na sprawienie niespodzianki…
Sezon PlusLigi skończył się chwilę temu, a pan już na walizkach i wyjeżdża do Niemiec. Jak to się stało, że został pan selekcjonerem niemieckiej kadry?
– Wszystko zadziało się bardzo szybko, zadzwonił do mnie dyrektor sportowy reprezentacji Niemiec. Umówiliśmy się na spotkanie w Gdańsku, omówiliśmy wszystkie rzeczy, które interesują obie strony. Decyzję podjąłem szybko. Jedyna wątpliwość jaka była, to połączenie pracy trenera z życiem rodzinnym. W wakacje nie będę mógł być tak często żoną i dziećmi, których bardzo kocham. Będziemy musieli dużo podróżować. Oczywiście jestem szczęśliwy i dumny z tego, że dostałem możliwość pracy z reprezentacją. Nie byłoby tego, gdyby nie trzy lata w Treflu.
Zapytam wprost – dlaczego reprezentacja Niemiec, a nie Polski? Nie stanął pan nawet do konkursu na polskiego selekcjonera.
– Myślę, że było jasne kto zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski. To była naturalna sytuacja. Sebastian Świderski został prezesem i chciał Nikolę Grbicia na tym stanowisku, znał go, osiągnął z nim największe sukcesy z drużyną klubową w Europie. Uważam jego wybór za bardzo dobry.
*Rozmawiał Maciej Słomiński
*Cała rozmowa w Interia.pl
źródło: interia.pl