W swoim pierwszym sezonie pracy jako trener osiągnąłem z drużyną dobry rezultat. Moim celem było, aby zawodnicy zrobili postępy w swojej grze. W kolejnym sezonie zamierzam w podobny sposób trenować drużynę bez względu na to kto w niej będzie grał – powiedział Michal Masny szkoleniowiec Visły Bydgoszcz.
Julia Rogowska: – Rozmawiamy zaraz po zakończeniu sezonu. Na początek wielkie gratulacje, trzecie miejsce w Tauron 1. Lidze w Twoim debiucie trenerskim to jest znakomity wynik. Spodziewałeś się tego, jak obejmowałeś drużynę, że zajdziecie tak daleko?
Michal Masny: – Dziękuję bardzo. Nie rozpatruję tego w kategoriach, że to jest mój debiut, albo, że super początek. Bardziej cieszy mnie to jako wynik całego zespołu i tej pracy, którą razem wykonaliśmy, bo to nie jest tylko moja praca, ale przede wszystkim chłopaków. Fajnie to usłyszeć, ale nigdy na to nie patrzyłem, pod względem: pierwszy sezon to super, że od razu medal, bo to oznacza dobry początek. Patrzę bardziej pod względem tego, że wykonaliśmy dobrą robotę. Mówiłem przed sezonem, że nie skupiam się na tym, jaki będzie wynik, tylko na tym, żeby chłopacy robili progres w trakcie tego sezonu. Powiedziałem też, że to będzie mój główny cel, żeby codziennie robili jakiś progres. Jeżeli będzie widać progres, wtedy o wynik nie musimy się martwić. Myślę, że troszkę się to potwierdziło.
A jak się czułeś przed pierwszym meczem, kiedy to nie ty wchodziłeś na boisko, tylko stałeś za linią boiska?
– Nie był to dla mnie wielki problem. Miałem to poukładane w głowie. Zaraz po tym jak skończyłem swój ostatni mecz jako zawodnik, wiedziałem, że muszę się przełączyć na funkcję trenera. To jest inna praca, inne rzeczy do zrobienia, do martwienia się. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu, kiedy byłem gdzieś w klubie, albo w biurze, czy rozmawiałem z prezesem, to mówiłem, że chciałbym żeby to się już zaczęło, żebym mógł już coś robić. Przed pierwszym meczem nie miałem z tym jakiegoś wielkiego problemu. Wiedziałem jaka jest moja rola i co będę robił.
Jeżeli chodzi o decyzję o zakończeniu kariery, to wiedziałeś wcześniej na jakim etapie chcesz skończyć grać, czy podjąłeś tę decyzję dlatego, że poczułeś, że teraz jest odpowiedni moment?
– Z jednej strony to było szybko, a z drugiej strony było to długoterminowo zaplanowane. Jak przychodziłem do Bydgoszczy, to w ogóle nie planowałem żeby skończyć karierę. Kiedy pojawiła się możliwość, że mógłbym rozpocząć tutaj swoją karierę trenera, a zawsze to chciałem robić, to ta decyzja zapadła w miarę szybko. Kiedy podpisywałem kontrakt, było już wiadomo, że w którymś sezonie zostanę trenerem, więc może dlatego to przejście było dość łatwe. Jestem człowiekiem, który jak sobie coś wezmę do głowy, to decyduje się na to tu i teraz.
Podczas rozmowy z Emilem dowiedziałam się, że Ty już w poprzednim sezonie robiłeś treningi tym młodszym zawodnikom. Chciałeś przetestować, co będzie „grało” czy chciałeś się trochę wrzucić się w ten tryb trenera?
– Zapytałem wówczas trenera Ogonowskiego, czy nie przeszkadzałoby mu, gdybym zrobił treningi młodym zawodnikom. Nie było zbyt dużo czasu w tamtym sezonie i skończyło się na trzech, może czterech wspólnych treningach. Głównie skupialiśmy się na pracy nad blokiem i atakiem ze środkowymi. Nie robiłem tego żeby się sprawdzić, chciałem po prostu trochę tym chłopakom pomóc, a trener mi na to pozwalał i nie miał z tym żadnego problemu. Chłopacy wtedy też widzieli, że to co staram się im podpowiadać i to co robiliśmy na treningu ma sens i działa.
Chciałabym porozmawiać jeszcze o przejściu z roli zawodnika do pozycji trenera. W wywiadach zawodnicy mówili mi, że nie był to dla nich jakiś duży przeskok, żeby przejść z tobą z relacji koledzy z boiska, a trener. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
– Nie był to absolutnie żaden problem. Nie chciałem robić czegoś takiego, że nagle jestem trenerem, to wszyscy się do mnie zwracajcie pan trener. Widziałem po chłopakach, szczególnie tych młodszych, że na początku nie za bardzo wiedzieli, jak się do mnie odzywać. Od razu im powiedziałem, że absolutnie nic się nie zmieniło, co do naszego zwracania się do siebie. Wiadomo, ta relacja się zmieniła, bo moja pozycja była inna i te rozmowy musiały trochę inaczej wyglądać. Z mojej strony nie było żadnego problemu, a ze strony zawodników myślę, że też nie musieli niczego zmieniać, albo czegoś się obawiać. Od samego początku powiedziałem im, że jako były zawodnik mam wyobraźnię jakbym chciał, żeby trener się zachowywał i jak pracował ze swoimi zawodnikami. Powiedziałem, że będę się starał zrobić wszystko, aby oni mieli jak najlepiej. Dla przykładu, jeżeli można zrobić trening poranny lub rozruch przed meczem później, żeby chłopacy mogli się wyspać, to wolałem po prostu zrobić to wg tych potrzeb, żeby oni zyskiwali komfort. Pamiętam, że niektórzy trenerzy robili tak, że mieliśmy o dziewiątej śniadanie, o dziesiątej wideo, a potem było piętnaście minut przerwy, bo był już wyjazd na trening. Takich sytuacji nie chciałem. Wolałem, aby to było płynne, a zawodnicy mieli swój spokój. I tak się starałem to robić. Zawsze też pytałem o samopoczucie i dopasowywałem trening do tego jak drużyna wygląda i jak się czuje. Jeśli chłopacy byli zmęczeni, to było krócej, albo ktoś mógł skończyć trochę wcześniej. Pod tym względem chyba mi się to udało i ten mój plan, który miałem w głowie już dawno, udało się zrealizować w stu procentach. Można też później zapytać zawodników, czy im takie podejście pasowało. Z tego co zaobserwowałem to na takich treningach było sporo uśmiechu i na samym końcu nie było nawet takiego zmęczenia. Czasami się zdarza, jeżeli sezon jest długi, to siatkarze oczekują na zakończenie rozgrywek. Wydaje mi się, że w naszym zespole w tym roku czegoś takiego nie było. Oczywiście jakieś zmęczenie się pojawiło, to jest jasne, ale nie było takiego psychicznego zmęczenia, że już wszyscy czekali na koniec.
Z tego co rozmawiałam z zawodnikami w trakcie sezonu, to byli zadowoleni z twoich treningów.
– To się cieszę, jeżeli tak mówisz i chłopacy też tak mówią, Z tego powodu mogę być zadowolony.
Co ciebie najbardziej denerwowało u twoich trenerów, jeszcze jak byłeś zawodnikiem? Starasz się teraz wyeliminować u siebie takie rzeczy?
– Jestem człowiekiem, który nie lubi robić bezsensownych rzeczy, nawet najmniejszych. Z przykładów, które podpowiadałem chłopakom – trzymasz piłkę, to nie rzucaj jej byle gdzie, bo ktoś inny będzie musiał dwadzieścia metrów po nią biec. Jak już ją trzymasz w ręku to oddaj komuś lub sam po prostu odłóż do kosza. Niby prosta rzecz, a można już ograniczyć robienie czegoś bezsensownie. W mojej karierze byli trenerzy, którzy mieli wszystko poukładane godzina po godzinie. Czerpiąc z tych dobrych wzorów, starałem się wszystko zaplanować, aby cały team wiedział, o której, gdzie i co robić. Chodzi o to, żeby nie było takich sytuacji, że śniadanie jest od 9 do 9:30. Potem idziesz na 10 czy 15 minut do pokoju, aby wracać na półgodzinne wideo i znowu mieć 15/20 minut przerwy i zameldować się o 10:45 w autokarze. Wolałem to zaplanować tak, żeby wideo było od 10 do 10:30 i od razu wyjeżdżamy na trening. Chciałem, żeby to nie było takiego szarpania i aby chłopacy mieli czas na odpoczynek i dobrze się wyspali, szczególnie przed meczem. Dzień meczowy to jest dzień dla nich, nie dla trenera. Ja mogę sobie paradować od poniedziałku do piątku, ale sobota – dzień meczowy jest dzień dla nich. Bezpośrednio przed meczem nie wymyślam żadnych wyjątkowych ćwiczeń, kluczową sprawą jest spokój i zachowanie rytmu meczowego.
A współpracę, z którym trenerem oceniasz najlepiej?
– Miałem dużo trenerów. Najlepiej wspominam chyba współpracę z Roberto Piazzą i Markiem Lebedewem. Mark jest w ogóle typem troszeczkę innego trenera. Ma inne spojrzenie na siatkówkę, które wpłynęło także na mnie. Do dziś jesteśmy w stałym kontakcie. Od każdego trenera, mogłem się czegoś nauczyć, nawet jeżeli coś co mi nie pasowało, to było dla mnie także jakąś nauczką czy lekcją, żeby później tego nie robić.
Wzorujesz się na pracy któregoś z trenerów, czy chcesz znaleźć swój styl?
– Skłamałbym, jakbym powiedział, że od jakiegoś trenera czegoś nie wziąłem. Wchodziłem w rolę trenera z jakąś wizją, swoim wyobrażeniem jakbym chciał, żeby to wyglądało. Później wszystko do tego dopasowywałem. Potrzebowałem coś wyciągnąć od jakiegoś trenera, no to sobie wyciągałem, ale dopasowuję wszystko do siebie.
Wróćmy do tematu Visły Bydgoszcz. Czym kierowałeś się budując skład na ten sezon?
– Na to pytaniem jest ciężko odpowiedzieć. Są statystyki oraz materiały wideo, które mogą pomóc przy wyborze zawodnika, ale spoglądam na wiele elementów i nie do końca sugeruję się statystykami. Dlatego trudno jest mi odpowiedzieć jednoznacznie co decyduje o wyborze. Czasami dany zawodnik i jego statystyki wydają się wyborem kompletnie bez sensu, ale ja intuicyjnie widzę to „coś” i stawiam na danego gracza.
W tym sezonie przyniosło to bardzo dobre efekty.
– To prawda. Wszystko się udało połączyć i tak się dopasowało, że zadziałało na boisku i poza boiskiem. Nic tylko się cieszyć.
Który z zawodników był dla ciebie największym pozytywnym zaskoczeniem. Spodziewałeś się czegoś innego, a skończyło się dużo lepiej niż oczekiwałeś?
– Nie spodziewałem się niczego po nikim. Planowanie długoterminowe to jest najlepsza droga do tego, żeby być później zawiedzionym. Jak coś za bardzo planujesz, a potem nagle coś po drodze nie wyjdzie i nie jest tak, jak to sobie wyobrażałeś, to potem może być „trauma”, że miało być tak, a jest inaczej. Nie planowałem, że ten będzie grał tak, a ten inaczej. Zależało mi na tym, żeby z dnia na dzień robić progres. Na pewno Maciej Krysiak wyskoczył bardzo wysoko i widać, że ta głowa jest nastawiona na mega profesjonalizm. On jest bardzo świadomym siatkarzem. Wie co robi, wie czego chce i dąży za wyznaczonym celem. Ja się bardzo cieszę, że tak jest. Maciek idzie dalej i będzie dalej się rozwijał. Pod tym względem to może być jakieś zaskoczenie, że Maciek tak się rozwinął. Dla mnie to nie jest zaskoczenie. Każdy z chłopaków w drużynie zrobił jakiś progres. Ktoś mniejszy, ktoś większy, a ktoś musi bardziej popracować nad głową. Gdybyśmy popatrzyli na mecze sparingowe, które graliśmy w sierpniu czy we wrześniu, a później porównamy z meczami z połowy i końca sezonu, to są widoczne różnice w jakości gry wszystkich zawodników.
Chcę zapytać o Pawła Cieślika. Czy od początku był plan, aby zamienić pozycję Pawła z atakującego na środkowego, czy to wynikło w trakcie sezonu?
– To jest to „coś”, co jest mi trudno wytłumaczyć. Trochę to przyszło, powiedzmy, nie przez przypadek. Zawodnicy czasami robią coś z frajdy. Kiedy jest przerwa, to zrobią coś innego i warto to obserwować. Paweł czasami w przerwie mówił do rozgrywającego „rzuć pierwsze tempo”. Wówczas zapaliła się przysłowiowa lampka. Powstał w głowie plan, że jakby był jakiś problem w przyszłości, to można wrzucić Pawła na blok. Nikt o tym nie wiedział. W meczu we Wrześni mieliśmy dosyć duży problem, szczególnie w bloku i trochę w ataku. W końcówce jednego seta obróciłem się do kwadratu i mówię „wchodzisz na środek”, jeśli dobrze pamiętam za Emila. Sama końcówka seta, chyba nawet na przewagi była. Nie miałem obaw, że sobie nie poradzi. W ataku wiedziałem, że będzie bez problemów, a w bloku mógłby sobie nie poradzić, ale jest na tyle szybki, że jeżeli zagramy w miarę dobrą zagrywkę, to będzie OK. No i wyszło tak, że w tym secie to właśnie on zablokował ostatnią piłkę.
A nie brakowało wam trochę drugiego atakującego?
– Trochę brakowało, szczególnie w treningu, ale na szczęście nikt z chłopaków nie miał wielkich problemów zdrowotnych. Szczególnie Wierzba, który oprócz jednego meczu z Krakowem, gdzie ja zdecydowałem, że Piotrek wyjdzie jako atakujący, to każdy mecz grał od dechy do dechy. Tylko się cieszyć, że tak było. Ja też starałem się to dopasowywać do nich. Tomek Stasiak na siłowni pracował tak, aby ich nie przeciążać. Dużo rozmawialiśmy i konsultowaliśmy jak to zrobić optymalny trening. Jeżeli był jakiś problem, to ktoś wcześniej kończył, albo miał dzień wolnego. To podejście dobrze zgrało i dobrze funkcjonowało. Co do drugiego atakującego, problem był tylko w treningu, bo zamiast 3 środkowych i dwóch atakujących mieliśmy czterech środkowych i jednego atakującego, więc trochę kombinacji było, ale chłopacy sobie z tym poradzili. Czasami na ataku pomagali skrzydłowi Piotrek i Antek. Czasami środkowi grali jako atakujący, wtedy jak libero wchodzili na boisko. W tej sytuacji na poszczególnych pozycjach chłopacy pomogli i nikt nie miał z tym absolutnie żadnego problemu, żeby atakować nagle z prawego.
Który mecz był w tym sezonie najtrudniejszy?
– Wszystkie były trudne, nawet ten z Sulęcinem, który graliśmy tutaj chyba w 55 minut. W każdym momencie musieliśmy być przygotowani, a jeżeli przeciwnik pozwalał na to, żeby wygrać 3:0 w 55 minut, no to powinniśmy to zrobić. Mnie ten mecz ucieszył i bardzo pochwaliłem po nim chłopaków, że nie zeszli na ten poziom Sulęcina i nie męczyli się, tylko grali swoje, grali każdą piłkę i to, o co ich prosiłem. To jest dla mnie najważniejsze i to jest największa wartość, że chłopacy nie myśleli o tym, co jest po drugiej stronie, nie myśleli o tym, co będzie za tydzień, tylko po prostu grali tylko tą jedną piłkę. Jak się skończyła pierwsza piłka, to od razy była następna, wiedzieli co mają robić i robili to na maksimum swoich możliwości. No i to jest super.
A te tie-breaki, ile możecie grać tie-breaków?
– Chyba z Boniem rozmawiałem o tym, że mieliśmy trochę szczęścia. Gdybyśmy na początku sezonu nie wygrywali kilku tie-breaków, to mogło wszystko ułożyć się zupełnie inaczej. Z drugiej strony nie było to szczęście na zasadzie, że ktoś nam podarował te punkty. Jak popatrzymy szerzej na wyniki, to faktycznie tie-breaki wywalczyliśmy swoją grą. Nie wiem, czy w ogóle któryś z tie-breaków był na przewagi. Szczególnie na początku było tak, że mieliśmy dosyć dużą przewagę i utrzymaliśmy ją do końca. Z jednej strony mieliśmy trochę szczęścia, ale z drugiej wygrywaliśmy mecze po naszej dobrej grze.
Jaki mecz z tego sezonu wspominasz najlepiej?
– Fajny był pierwszy mecz półfinałowy w Będzinie, bo tam gra na początku się nie kleiła i było dużo zmian. Później zmiennicy zrobili różnicę. Chociaż to nie wyglądało jakoś rewelacyjnie, ale walczyliśmy i byliśmy w stanie wyszarpać to zwycięstwo. Oba mecze ćwierćfinałowe z Kluczborkiem. Chłopacy wyszli na boisko tak jak chciałem, taktyka była naprawdę ustalona i oni byli w stanie ją wykonywać od pierwszej do ostatniej piłki praktycznie w stu procentach. Było to widać po wyniku, w Kluczborku nie było co zbierać. Graliśmy bardzo dobrze na zagrywce, w obronie, na bloku, w ataku, naprawdę wszystko funkcjonowało. Drugi mecz u siebie praktycznie to samo, zresztą chłopacy z Kluczborka sami później mówili, że przed tym meczem sobie powiedzieli, że niemożliwym jest, żebyśmy zagrali drugi taki mecz, a jednak. Te dwa mecze na pewno były takie ekstra-ekstra. Mecz z Będzinem u nas w grudniu, jeszcze w fazie zasadniczej, też był dobry. Ja się z każdego meczu cieszyłem, nawet kiedy przegraliśmy, to zawsze coś można było z tego wyciągnąć. Cieszyłem się też z rotacji, które robiłem, bo moim założeniem było, aby wszyscy pograli w mniejszym lub większym stopniu. Wiedziałem, że będę potrzebował wszystkich i każdy zawodnik powinien rozegrać jakiś mecz, aby wszyscy mogli się sprawdzić . To się udało, nawet jeżeli były te zmiany, no to ciągle byliśmy w stanie wygrywać i to było super.
A jakie jest twoje największe marzenie jeżeli chodzi o karierę trenerską? Co chciałbyś osiągnąć? Jaka jest pierwsza rzecz, która przychodzi tobie do głowy?
– Największa rzecz dla mnie, która już się wydarzyła, to jest to powołanie do kadry Słowacji. Z jednej strony to jest niesamowite, a z drugiej strony powiedziałbym, że śmieszne, w tym dobrym sensie oczywiście, bo tak naprawdę ja jeszcze nie zacząłem swojej pracy, jeszcze nic nie zrobiłem, niczego nie osiągnąłem, a już mówiło się, że ja coś zrobiłem, że ktoś chciałby już ze mną coś w przyszłości zaplanować. Pytałem „ale ludzie z jakiego powodu”? Karierę jako zawodnik mam za sobą, ale jako trener jestem nikim, więc czemu …? Chciałbym, aby mnie dobrze zrozumiano – to jest fajne i to w tym najlepszym sensie. Tylko dla mnie, to było strasznie dziwne skąd taki wybór. Jako trener nic jeszcze nie zrobiłem, nic nie zdobyłem. Budowałem zespół przed sezonem, a menadżerowie do mnie mówią: „słuchaj, tam były różne propozycje, ale jeżeli do Ciebie, to od razu chcą iść”. Mówię, no dobra, ale ja jeszcze nie zacząłem nawet. Wtedy dużo osób mówiło mi: „zawodnicy wiedzą, że będziesz tam trenerem i oni tam chcą iść”.
Myślę, że zbudowałeś sobie taką renomę jako zawodnik, że przyciągasz do siebie innych zawodników.
– Z jednej strony to rozumiem, a z drugiej strony znam wielu zawodników, którzy byli lepsi ode mnie, byli mistrzami świata, mieli wiele medali, a później jako trenerzy się w ogóle nie sprawdzili. Ja się z tego z jednej strony cieszyłem i było to fajne dla mnie, a z drugiej strony było to strasznie dziwne, bo wiesz, głupie może porównanie, ale nagle stajesz się chirurgiem i teraz wszyscy mówią „tylko do Ciebie chcemy, żebyś nas operował”. Dlaczego?
Budzisz zaufanie.
– Niby tak, ale jestem człowiekiem argumentów.
Chciałbyś kiedyś poprowadzić reprezentację Słowacji jako pierwszy trener?
– Jeżeli ktoś myśli o trenerstwie jako o czymś, co ma go spełniać, to na pewno bycie trenerem kadry swojego kraju to jest coś ekstra. Tak przynajmniej uważam. Teraz jest też moda, za moich młodych czasów tego w ogóle nie było, żeby być trenerem kadry kogoś innego. Można powiedzieć, że teraz jestem w dwóch krajach w domu, więc bycie trenerem na Słowacji i może w Polsce, a może kogoś innego to zawsze jest bardzo duży zaszczyt. To jest chyba jedno z największych osiągnięć dla trenera, które może sobie wymarzyć.
A jakie masz nastawienie przed twoim debiutem w roli drugiego trenera?
– To jest zupełnie inna praca, niż w klubie to po pierwsze, a po drugie zupełnie inną pracą jest bycie pierwszym terenem, a drugim. Kadra ma troszeczkę inny tryb życia, inaczej wszystko wygląda i różni się od pracy w klubie, a na dodatek będę jako drugi trener. Kiedy dostałem propozycję od prezesa federacji, najważniejszym było dla mnie, żeby porozmawiać z pierwszym trenerem. Powiedziałem od razu, że jeżeli mam być kogoś asystentem, to musimy mieć podobną albo taką samą wizję siatkówki. Jeżeli trener miałby jakiś swój system, a ja bym nie do końca się z tym zgadzał, albo go nie rozumiał, to byłoby to bez sensu. Marzenie bycia w kadrze, ale kosztem tego, że nie zgadzam się i nie pasuje mi to nie wchodziło w grę. Powiedziałem wprost, jakby to miało wyglądać. Miałem dwie rozmowy z pierwszym trenerem i Steven mi powiedział jakby to miało wyglądać, jakby on chciał żeby ta siatkówka i cały system wyglądał. Mniej więcej się zgadzaliśmy, więc powiedziałem, że ok, chętnie popracuję. Kolejną ważną rzeczą dla mnie przy tej rozmowie było to, że trener nie chce tam człowieka, który mu będzie zbierał piłki i nosił wodę, tylko chce, żebym aktywnie uczestniczył w treningu. Wiadomo, on tam jest szefem i będzie to wszystko organizował, ale jeżeli będzie element treningu, gdzie ja bym mógł coś powiedzieć, coś bym widział, to ja też będę mógł wchodzić w treningi i się trochę „wtrącać”. Mówił też, że pewnie będę miał możliwość prowadzenia indywidualnych treningów szczególnie z rozgrywającymi, ale nie tylko. Jest to dla mnie fajne, zdobędę doświadczenie i będę miał do czynienia z kolejnym trenerem, teraz już na innych relacjach. Będę to widział z innej strony, także będzie to tylko na plus.
Chcę wrócić jeszcze na chwilę do klubu. Co prawda sezon dopiero się zakończył, ale niedługo rozpocznie się następny. Wiem, że nie możesz mi na razie za wiele powiedzieć, ale jakie są plany na przyszły sezon, jakie cele?
– Cele to bardziej do prezesa. Plan jest taki sam jak na ten sezon. Zbudować drużynę, czy ktoś tu zostanie, nie zostanie, czy będzie dużo nowych twarzy, czy nie będzie. Chcemy to znowu poskładać tak, żeby to funkcjonowało i wycisnąć z chłopaków jak najwięcej. Tak będzie z każdym zespołem. Może będę kiedyś trenerem zespołu, w którym będą same gwiazdy, ale nieważne czy to są gwiazdy, czy to są zawodnicy, którzy są mniej znani. Zawsze będę starał z nich wyciskać jak najwięcej. Prowadzenie mniej doświadczonego zespołu będzie wymagało co innego niż doświadczonych zawodników, którzy są ograni. Tyle, taki jest cel, żeby ta siatkówka wyglądała tak, jak wyglądała w tym sezonie, żebyśmy walczyli, wygrywali. Jeżeli tak będzie, to trybuny, będą się coraz bardziej zapełniały. Zresztą było to widać, bo na początku było trochę średnio z ludźmi, co rozumiem, ale później, z każdym meczem, kiedy ludzie zaczęli zauważać, że walczymy i wygrywamy to pojawiało się ich coraz więcej. Nawet jak przegrywaliśmy, to opinie w internecie były całkiem w porządku. Szczególnie na drugim meczu półfinałowym z Będzinem było naprawdę sporo osób, jak na pierwszą ligę.
Jeżeli uda nam się porozmawiać za rok, to w jakim chciałbyś być miejscu z twoją karierą trenerską?
– Znowu daleko.
Tak, ale załóżmy, że rok, to jest takie bliższe daleko.
– Ja niczego nie zakładam. Zależy mi na na klubie w Bydgoszczy, bo jest tu dosyć duża tradycja siatkówki i chciałbym pomóc, żeby to wyciągać gdzieś w górę i żeby to dobrze wyglądało, żeby to miało sens. To bym chciał. Gdzie by miała być moja kariera?
Nie wiem, może chciałbyś być pierwszym trenerem w kadrze, już za rok?
– Żeby być pierwszym trenerem w kadrze, to musisz sobie zasłużyć, a żebyś sobie zasłużył to musisz dobrze pracować w trakcie sezonu i musisz mieć jakiś wynik, więc ja nie wychodzę i nie przeskakuje pewnych etapów. Jeżeli tak zrobię, to nie będę się skupiał po drodze na robocie, którą mam do wykonania. Jeżeli będzie to dobrze wyglądało i ktoś to zauważy, to później tamto to będzie łatwizna. Nie chcę zakładać, że ok, za trzy lata będę pierwszym trenerem w kadrze Słowacji, za pięć będę w Perugii, a za dziesięć będę trenerem Polski. To są marzenia, ale po drodze trzeba wykonać dużo roboty, żeby człowiek na to zasłużył.
Autorka wywiadu: Julia Rogowska – visla.bydgoszcz.pl
źródło: visla-bydgoszcz.pl