28 kwietnia 2023 r. to wyjątkowa data dla siatkarza Trefla Gdańsk. Legendarny atakujący Mariusz Wlazły meczem z Projektem w Warszawie kończy karierę zawodniczą. Trwała aż 20 lat i była jedną z najpiękniejszych historii w polskiej siatkówce. – Nie wiem dokładnie jak to będzie, kiedy zagram w piątek ostatni mecz, a w sobotę będzie już „po frytkach”. Moje życie z siatkówką się nie kończy, tylko się zmieni – mówi słynny gracz w wywiadzie dla „Super Expressu”.
Ciężko się żegnać?
Mariusz Wlazły: – Pewien etap mojego życia się kończy i nie jest tak, że można się przygotować na towarzyszące temu silne emocje. Natomiast można być gotowym na sam moment przejścia z roli zawodnika do nowych zadań i tutaj wykonałem sporą pracę, z dobrym efektem. Uważam, że to wszystko przebiegło optymalnie i łagodnie. Poza tym fajnie pożegnać się przy tak miłym udziale kibiców.
Od kiedy wiedziałeś, że ten sezon będzie pożegnalnym?
– Mniej więcej od dwóch lat szykowałem się do tej chwili. Dokładnej daty wówczas nie określałem, przypuszczałem, że zagram jeszcze sezon lub dwa. W tym roku jasno została określona moja rola w klubie, pomagałem na ile mogłem, wyciszyłem się sportowo. Wiedziałem, że zbliża się koniec i praktycznie od początku sezonu miałem świadomość, że będzie ostatnim.
Dałbyś radę grać dłużej?
– Dałbym, nie zmusza mnie do odejścia jakiś problem ze zdrowiem, chociaż na pewno nie regeneruję się już tak jak moi 20-letni koledzy. Tyle że nie mógłbym przez cały sezon grać na swoim optymalnym poziomie. A chciałbym wykonywać wszystko perfekcyjnie, co jest i wadą, i zaletą. Przed klubem stoją określone cele i ja z pełną odpowiedzialnością nie mógłbym zagwarantować wysokiego poziomu. Wiele razy mówiłem, że nie będę przeciągał kariery w nieskończoność, po to tylko, żeby jakoś funkcjonować. Gdyby to mnie dotyczyło, to źle bym się z tym czuł.
Jaka jest tajemnica twojej sportowej długowieczności?
– Myślę, że każdy chciałby dotrwać do czterdziestego roku życia w zawodowym sporcie, to z pewnością duże osiągnięcie. Mój sekret polegał na tym, że potrafiliśmy ze sztabami klubowymi dopracować taki system i plan treningowy, który mi pozwalał na przekraczanie granic organizmu bez ponoszenia uszczerbku na zdrowiu.
Kiedy patrzysz wstecz na karierę, jest jaki moment, jakiś mecz, który wspominasz najcieplej, najważniejszy w życiu?
– Nie umiem odpowiedzieć, chociaż często jestem o to pytany. Musiałbym przeanalizować 20 lat i olbrzymią liczbę spotkań. Jak wybrać ten jeden, jedyny, najważniejszy? Dla mnie najważniejsza była informacja, jaką dawały kolejne mecze, pewność siebie, jaką u mnie budowały i to, że niosły mnie do osiągania coraz wyższych celów. Porażki też miały znaczenie, bo pozwalały lepiej analizować to, co się robi i czy się to robi dobrze. W tym sensie każdy mój mecz miał swoją wagę.
Rozmawiał Marek Żochowski – Super Express
źródło: Super Express