Siatkarze Jastrzębskiego Węgla zostali pierwszymi półfinalistami tegorocznej PlusLigi. W drugim meczu ćwierćfinałowym podopieczni Andrei Gardiniego 3:1 pokonali Aluron CMC Wartę Zawiercie, ale mecz zaczęli od porażki w premierowej odsłonie. – Po pierwszym secie pozytywnie zdenerwowaliśmy się sami na siebie. Wiemy doskonale, że potrafimy grać o wiele lepszą siatkówkę, tylko trzeba się skoncentrować, zwłaszcza na tych prostych elementach. Kiedy one nam wychodzą, to nasza gra zupełnie inaczej wygląda, zdecydowanie lepiej – powiedział w rozmowie ze Strefą Siatkówki środkowy jastrzębian Łukasz Wiśniewski.
Porażka w pierwszym secie wynikała z tego, że gdzieś z tyłu głowy zdawaliście sobie sprawę, że w Zawierciu może być trudniej?
Łukasz Wiśniewski: – Na pewno zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że przyjeżdżamy na trudny teren, do tego do wymagającego rywala. Przede wszystkim jednak chcieliśmy właśnie tutaj zakończyć tę rywalizację i nie wracać do Jastrzębia-Zdroju, bo trzeci mecz na takim etapie play-off to może być loteria. Cieszymy się, że się udało. W pierwszej partii pojawiło się zdecydowanie za dużo błędów po naszej stronie, ale ciężko mi powiedzieć skąd one się wzięły. W drugą partię weszliśmy już bardzo dobrze, więc wątpię, żeby to była kwestia braku koncentracji czy jakiegoś rozluźnienia.
Bloki zawiercian w tym pierwszym secie trochę was tak pozytywnie zdenerwowały?
– Myślę, że pozytywnie zdenerwowaliśmy się sami na siebie. Wiemy doskonale, że potrafimy grać o wiele lepszą siatkówkę, tylko trzeba się skoncentrować, zwłaszcza na tych prostych elementach. Kiedy one nam wychodzą, to nasza gra zupełnie inaczej wygląda, zdecydowanie lepiej. To z resztą było widać później, kiedy wygraliśmy trzy kolejne sety, które udało nam się kontrolować i doprowadzić do zwycięstwa.
Nie obyło się jednak bez nerwowych końcówek, zwłaszcza w trzecim i czwartym secie.
– Byliśmy przygotowani na nerwowe końcówki, nerwowe sety. Bardzo ważne było to, że w każdym z setów udawało nam się wypracować na początku kilkupunktowe przewagi, które dowieźliśmy do końca. Gdybyśmy grali punkt za punkt, to wiadomo, że różnie mogłoby to wyglądać. Udawało nam się to jednak rozstrzygnąć na naszą korzyść.
źródło: inf. własna