Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Polski fenomen – 40 lat w jednym klubie. To jego miejsce na świecie

Polski fenomen – 40 lat w jednym klubie. To jego miejsce na świecie

fot. Klaudia Piwowarczyk

– Wygraliśmy już dużo, ale nie wygraliśmy wszystkiego. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chcielibyśmy kolejny raz zdobyć mistrzostwo Polski i kolejny raz zagrać w finale Ligi Mistrzów i w końcu wygrać te rozgrywki – powiedział w rozmowie z Marcinem Fejkielem w klubowej gazecie Moc Siatkówki Leszek Dejewski, który od 40 lat związany jest z Jastrzębskim Węglem.

Zaczęło się w 1983 roku

W tym roku mija Twój 40. rok pracy w jastrzębskim klubie z roczną przerwą na występy w tureckim Emlak Bank Ankara. Co takiego jest w tym klubie, że połączyła cię z nim tak silna więź?

Leszek Dejewski: – Niektórzy wygrywają w „totka”, a ja wygrałem na tym, że w 1983 roku przyszedłem do Jastrzębia. Ściągnął mnie trener Wiktor Krebok, który akurat zaczął tu trenować. Przy trenerze Kreboku dużo pracowało się nad techniką. Dzięki temu mogłem grać praktycznie na każdej pozycji. Zacząłem od przyjęcia, a skończyłem jako środkowy. Wraz z pojawieniem się Wiktora Kreboka w Jastrzębiu zaczął tworzyć się zawodowy klub, on to wszystko robił bardziej profesjonalnie. Przyszedł także Jurek Pawełek, reprezentant kraju. W następnych latach cały czas mieliśmy szanse na awans, ale z rożnych względów nam to nie wychodziło. W Jastrzębiu miałem przyjemność pracować z fajnymi ludźmi. Cenię kolejnych prezesów klubu. Ci ludzie to pasjonaci. Dzięki nim to wszystko tutaj jest. Ten klub cały czas idzie do przodu. Na początku może nie było wielkich pieniędzy. Byliśmy zatrudnieni w kopalniach, choć na dół nie zjeżdżaliśmy. Mogłem iść grać do Nysy, Częstochowy, ale nie skorzystałem z tych ofert. W 1989 roku awansowaliśmy do I ligi, potem zaczęły się wyjazdy zagraniczne. Przez ten klub przewinęła się masa świetnych ludzi – czy to zawodników czy trenerów. Z wieloma z nich spotykamy się do dziś, dzwonimy do siebie w święta. Mam przez to wielu przyjaciół i znajomych.

U boku wielu trenerskich sław

W jastrzębskim klubie spełniałeś wiele różnych ról – od zawodnika, przez drugiego trenera, trenera Młodej Ligi do asystenta pierwszych szkoleniowców. Która z tych ról przysporzyła Ci najwięcej frajdy?

Teraz tak po latach myślę, że najlepiej być zawodnikiem. Potrenujesz, bierzesz torbę i idziesz do domu. Stres meczowy oczywiście jest, ale da się wytrzymać. Zawodnik wychodzi z założenia, że wszystko ma być i już. Obecnie trzeba działać pod względem organizacyjnym. Przez lata byłem kapitanem zespołu – od 25. roku życia do końca kariery, czyli czasu, kiedy miałem 39 lat. Była to odpowiedzialna rola, zwłaszcza na początku, w czasach kiedy się nie przelewało. Mam tę przyjemność, że kilku moich kolegów z zespołu dostało się do kadry narodowej. Sławek Gerymski do dziś zwraca się do mnie „panie kapitanie”. Tego za pieniądze się nie kupi… Od 2000 roku byłem u każdego kolejnego trenera asystentem i o każdym mogę mówić tylko dobrze. Jan Such – to trenerski „stary wyga”, Igor Prielożny wniósł do klubu pewien powiew Zachodu, bo pracował wcześniej w Szwajcarii oraz Niemczech. Pojawiły się kamery, statystyki. Ryszard Bosek to znawca siatkówki, który u nas zapanował nad mieszanką wybuchową i wystarczyło to do wicemistrzostwa kraju. Totolo – to był zupełnie inny świat. Trochę żartowaliśmy, że przychodzi statystyk, ale on otworzył nam oczy na trening pod przeciwnika, na konkretne sytuacje na boisku. Nie było gadania, każdy wiedział, co ma robić. Roberto Santilli – to klasa sama w sobie. Na początku współpraca może nie dawała wybitnych rezultatów, ale efekt końcowy był świetny. Później za kadencji Lorenzo Bernardiego dzieliłem pracę w pierwszym zespole, z pracą związaną z budowaniem Akademii Talentów. Do pierwszego zespołu wróciłem ponownie za kadencji Roberto Piazzy i o tym trenerze mogę wypowiadać się wyłącznie w superlatywach. Moim zdaniem warsztatowo był to najlepszy szkoleniowiec, który pracował w Jastrzębskim Węglu. Następnie Mark Lebedew, Ferdinando de Giorgi, Slobodan Kovać, Luke Reynolds, Andrea Gardini. Każdy z nich miał swoją wizję siatkówki i każdy wniósł coś pozytywnego w budowanie potęgi klubu. Obecny trener Marcelo Mendez to jedyny szkoleniowiec Jastrzębskiego Węgla, który zdobył dwa tytuły mistrza Polski. Bez wątpienia jest to fachowiec o uznanej klasie międzynarodowej.

Czynnym zawodnikiem pozostajesz do dziś. Bierzesz udział w rozgrywkach Amatorskiej Ligi Siatkówki oraz Mistrzostwach Polski Oldbojów. Tak ciężko rozstać ci się z siatkarskim parkietem?

– W moim wieku głównie chce się dotrwać do końca meczu w pełnym zdrowiu, ale sprawia mi to dalej wielką przyjemność. Wracają wspomnienia, a stały kontakt z kolegami z boiska to jest coś, co warto pielęgnować.

Pasmo sukcesów

A który moment w historii jastrzębskiego klubu wspominasz najlepiej?

– Na pewno pierwszy medal dla Jastrzębia w sezonie 1990/1991 zdobyty z super zespołem, w którym bardzo żeśmy się ze sobą zżyli. Potem pierwsze mistrzostwo Polski, gdzie wygraliśmy wszystko, mając drużynę bez wielkich gwiazd. Nie sposób nie wspomnieć o Pucharze Polski. Mało kto pamięta, że na turniej finałowy do Bydgoszczy jechaliśmy po porażce w Lidze Mistrzów w Grecji, byliśmy zdołowani, a mimo to pokonaliśmy kolejno ZAKSĘ i Resovię w finale. No i oczywiście ostatnie lata, które wyniosły nas na sam szczyt europejskiej siatkówki, bo niecodziennie zespół występuje w czterech finałach ligi z rzędu, trzykrotnie je wygrywa, a do tego dwa razy gra w ścisłym finale Ligi Mistrzów.

Czy patrząc z dzisiejszej perspektywy przypuściłbyś, że Jastrzębski Węgiel aż tak się rozwinie?

– Wykonaliśmy gigantyczny skok. To nie podlega dyskusji. Pamiętam jak w latach 80-tych chcieliśmy zarabiać 50 dolarów miesięcznie do końca kariery, a ówczesne władze klubu nie zgodziły się na taki układ. I może to dobrze (śmiech)! Obecnie, jeśli chodzi o organizację, zmierzamy ku perfekcji.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia

Masz jeszcze jakieś marzenia związane z Jastrzębskim Węglem?

– Wygraliśmy już dużo, ale nie wygraliśmy wszystkiego. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chcielibyśmy kolejny raz zdobyć mistrzostwo Polski i kolejny raz zagrać w finale Ligi Mistrzów i w końcu wygrać te rozgrywki. Przed nami też następne sukcesy w Pucharze Polski, który zdobyliśmy tylko raz. Utożsamiam się z tym klubem na dobre i na złe. Jest to moje miejsce na świecie. Myślę, że jakaś kontynuacja pokoleniowa jest zachowana. Mój syn Jakub jest trenerem w Akademii Talentów Jastrzębskiego Węgla. Najstarszy wnuk Wiktor też zaczął trenować siatkówkę. Tak więc Dejewscy będą w tym klubie jeszcze przez długie lata…

Zobacz również: 
Sensacyjna porażka mistrza Polski. Fornal: Na tym nasze życie się nie kończy

źródło: jastrzebskiwegiel.pl

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga

Tagi przypisane do artykułu:
, ,

Więcej artykułów z dnia :
2024-10-09

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved