– Skład jest mocno przemeblowany, dlatego nie ukrywam, że odcinam się od tego, co było w poprzednim sezonie. Powtarzam jednak wszystkim, że nie możemy podchodzić przez pryzmat ubiegłych rozgrywek, ponieważ pozostały tylko trzy zawodniczki – mówił w rozmowie ze Strefą Siatkówki Krzysztof Zabielny, trener Trans-Ann Płomienia Sosnowiec.
W meczu z Kamanem Warszawa uratowaliście końcówkę pierwszego seta skuteczną grą w bloku.
Krzysztof Zabielny: – Tak. Rozmawialiśmy z moim asystentem Michałem, że najmniej przewidywalny element uratował nam seta i w kluczowych momentach dawał punkty. Osobiście wolałbym, żeby nie tylko blok o tym decydował, ale przede wszystkim dobra skuteczność w ataku. Zabrakło jej w pierwszym secie. Skuteczność na siatce jest naszą bolączką na ten moment.
W tym meczu weszło sporo zmienniczek. Jak ocenia pan przygotowania do zbliżającego się sezonu?
– Przygotowania są dość trudne. Rozgrywające są z nami dopiero od września. Przez cały sierpień pracowaliśmy bez rozgrywających. Jedna z nich, Oliwia Milkowska była drugą rozgrywającą w reprezentacji Polski U21 na mistrzostwach świata. Natomiast druga, Oliwia Poreda miała być z nami od początku okresu przygotowawczego, ale w dalszym ciągu leczy kontuzję i przechodzi okres rehabilitacji. Musimy na nią jeszcze trochę poczekać. Dzięki uprzejmości Oli Buczek, która grała u nas dwa lata temu, zdecydowała nam się pomóc i do momentu powrotu Oliwii Poredy będzie z nami trenowała i grała. Pierwsze tygodnie były dla nas mocno skomplikowane.
Od września możemy spokojnie pracować, ponieważ mamy dwie rozgrywające. Widać jednak po innych zespołach, że jest jeszcze dużo pracy przed nami. Szczególnie dostrzegliśmy to po spotkaniu z MKS-em Imielin, który od sierpnia pracuje w pełnym zestawieniu. To zgranie i komunikacja na linii rozegranie-atak funkcjonują o wiele lepiej niż w naszej drużynie.
Skład gruntownie przemeblowany względem tego z ubiegłego sezonu. Czy trudno było go skompletować?
– Skład jest mocno przemeblowany, dlatego nie ukrywam, że odcinam się od tego, co było w poprzednim sezonie. Był ogromny sukces i brązowy medal. Powtarzam jednak wszystkim, że nie możemy podchodzić przez pryzmat ubiegłych rozgrywek, ponieważ pozostały tylko trzy zawodniczki. To nie są nasze wybory, tylko siatkarek, które otrzymały ciekawe i atrakcyjne finansowo propozycje, przez co nie byliśmy w stanie ich zatrzymać. Dlatego doszło do kolejnej rewolucji kadrowej. Pojawiło się dziewięć nowych zawodniczek, więc potrzebujemy też czasu, żeby się zgrać.
Tak naprawdę nie wiem, jaki ostatecznie będzie poziom po naszej stronie i gdzie dojdziemy. Nie ukrywam, że marzy nam się powtórka, czyli awans do turnieju finałowego. Będzie bardzo ciężko, ponieważ liga się mocno spłaszczyła i nie ma już faworyta, jakim w ubiegłym sezonie była Stal Mielec. Jest natomiast kilka zespołów, które dokonały dużych wzmocnień. Pierwszym celem jest wejście do fazy play-off, która daje de facto możliwość gry o czwórkę. Na ten moment zamiarem jest graw pierwszej ósemce.
Jak pan ocenia zmianę końcowego systemu rozgrywek względem dwóch poprzednich sezonów? Czy lepsza była faza play-off, czy jednak turniej finałowy, który ma miejsce teraz?
– Byliśmy uczestnikiem turnieju finałowego, więc uważam, że ta formuła się sprawdziła. Było to święto pierwszoligowej siatkówki . Turniej w Mielcu był bardzo dobrze zorganizowany, a poziom wysoki. Miały miejsce transmisje telewizyjne. Myślę, że jest to dobra droga do popularyzacji i promocji I ligi siatkówki kobiet. Uważam, że to wydarzenie wpisało się idealnie. Jest to korzystna forma, tym bardziej, że nie ma w nadchodzącym sezonie zespołów, które otwarcie mówią o awansie do TAURON Ligi. Na pewno takie drużyny wolałyby grać w systemie play-off z finałem. Jednak w przypadku, kiedy jest kilka dobrych ekip, turniej jest bardzo dobrym pomysłem.
Czy brązowy medal był swego rodzaju kartą przetargową w mieście, jeśli chodzi o negocjacje z zawodniczkami?
– Niestety nie. W poprzednim sezonie biorąc pod uwagę wszystkie gry zespołowe i dyscypliny byliśmy jedyną drużyną, która zdobyła medal w jakichkolwiek rozgrywkach w Sosnowcu i nie przełożyło się to. Nie narzekam, bo miasto wspiera nas na tyle, na ile może, ale brązowy krążek nie dał nam dodatkowego bonusu. Mamy dopięty budżet i jesteśmy zabezpieczeni, ale jest on skromny. Zbudowaliśmy tę drużynę na tyle, na miarę tego, jak było nas stać. Koncert życzeń może byłby inny, gdybyśmy dysponowali większymi środkami, ale jestem zadowolony z tego zespołu, który mamy.
Jeśli chodzi o budżet, to mówimy o środkach większych czy mniejszych względem ubiegłego sezonu?
– Wydaje mi się, że mamy porównywalny budżet z ubiegłym sezonem. Biorąc pod uwagę inflację, koszty i wydatki nie ukrywam, że przydałyby nam się większe środki. Wtedy też moglibyśmy myśleć o innych celach i rozmawiać o powtórce z zeszłego sezonu czy grze o medal. Uważam, że jeśli znajdziemy się w pierwszej ósemce, to już to będzie dobry wynik. W momencie, kiedy się w niej jest, to każdy ma taką samą szansę.
Czy trudno jest o pozyskanie sponsorów?
– Niestety jest to bardzo trudne. Udało nam się utrzymać sponsorów z poprzedniego sezonu, ale oni również mają swoje problemy i środki, które przekazywali nam wtedy, są aktualnie mniejsze. Pula sponsorów jest taka sama, ale pieniądze, które od nich płyną, są mniejsze niż były.
Udało nam się pozyskać trzech nowych sponsorów, w tym wyższą uczelnię z Sosnowca, Akademię Humanitas, z którą podpisaliśmy umowę o współpracy. Poza tym, że jest naszym sponsorem, to jeszcze udostępnia studia naszym zawodniczkom bezpłatnie, a jest to prywatna, płatna uczelnia. Siatkarki, studentki z zespołu mogą kontynuować tam swoją naukę na dowolnie wybranym kierunku bezpłatnie, za co bardzo dziękujemy uczelni.
Mamy nowego sponsora, dość poważnego w postaci firmy Hospel. Mamy trzech-czterech nowych, ale summa summarum udało nam się uzbierać budżet taki sam, jak w poprzednim sezonie. Szału nie ma, ale nie narzekamy i robimy swoje.
Nie pojawił się z tyłu głowy pomysł, żeby zagrać na nowo wybudowanej hali w Zagłębiowskim Parku Sportowym czy jednak atut własnej hali w Milowicach wiedzie dla was prym?
– Czujemy się tutaj dobrze. Wiemy, że przyjezdne drużyny trochę narzekają na obiekt. Mamy tu komfortowe warunki, także treningowe. Dostajemy tyle godzin, ile potrzebujemy na przygotowania, więc nie mogę narzekać. Doskonale wiemy, że obiekt na Środuli w Sosnowcu przeszedł pod władanie spółki. Koszty trenowania i grania na nim są dla nas zbyt wysokie.
Po zdobyciu brązowego medalu odbyłem rozmowę z prezydentem miasta, Arkadiuszem Chęcińskim. Wyraźnie zadeklarował, że możemy zagrać w nowej hali w momencie, kiedy awansujemy do TAURON Ligi. Myślę, że w najbliższym czasie to nie nastąpi i nie jest to kwestia zespołu, a brak budżetu. Doskonale wiemy, jakich funduszy potrzeba, żeby awansować do ekstraklasy i w niej grać. Mam świadomość, jakie pieniądze miały zespoły z Tarnowa i Mielca. Stąpamy twardo po ziemi i cieszymy się z I ligi, która jest w Sosnowcu.
Powiedział pan, że nie jesteście w stanie utrzymać dobrze rokujących zawodniczek. Czy to nie boli i nie jest przykro, że siatkarki zaczynają karierę w Sosnowcu, kształci się je, a następnie przechodzą do topowych klubów?
– Przyjęliśmy taką filozofię i strategię, że jesteśmy swego rodzaju trampoliną. Jeśli mielibyśmy budżet na poziomie miliona złotych, to wtedy może byłoby mi przykro. Natomiast w sytuacji, kiedy zawodniczka po dobrym, udanym sezonie w naszej ekipie idzie wyżej, to nas to cieszy. Kilka dziewczyn poszło do czeskiej ekstraklasy. Dwa lata temu Katarzyna Bagrowska zasiliła DevelopRes Rzeszów. W ubiegłym sezonie do BKS-u Bielsko-Biała dołączyła Nikola Abramajtys. To napawa dumą, że dzięki dobremu graniu w Płomieniu Sosnowiec siatkarki są zauważone, dostają propozycje z ekstraklasy i wchodzą na siatkarskie salony.
Znamy swoje miejsce w szeregu i chcemy być oknem na świat dla tych siatkarek. Dlatego w tym sezonie w składzie mamy dwie mistrzynie juniorek z Wieżycy Stężyca oraz wicemistrzynię Polski z MKS-u Kalisz U-20. Dajemy szansę młodym dziewczynom, które mogą się u nas rozwinąć i tak funkcjonujemy. Przyznam się szczerze, że nie ma żalu. Odcinamy się od poprzedniego sezonu, a skupiamy na tym. Gdybyśmy żyli wspomnieniami, że jesteśmy medalistami, to takie myślenie do niczego dobrego by nas nie zaprowadziło. Skupiamy się na celach na ten sezon, czyli pierwszej ósemce. Tak naprawdę później zweryfikuje boisko.
Powiedział pan o docieraniu się składu. Czy jest już wizja pierwszej szóstki na pierwsze mecze?
– Na ten moment mamy problem na pozycji przyjmującej, ponieważ zespół jest zbudowany tylko z trzech przyjmujących. Na okres ostatnich dwóch tygodni wypadła jedna z podstawowych przyjmujących, Gabriela Borawska. Po turnieju ma wrócić do trenowania z atakiem. Nie mamy aktualnie innego wariantu i obie przyjmujące niezależnie czy grają lepiej, czy gorzej i tak muszą grać. Wiem, że jest to dla nich duże obciążenie, ale dziewczyny zaciskają zęby i dają radę. Pierwsza szóstka się krystalizuje, bo wiadomo, jaki jest potencjał w tej drużynie.
Każda z zawodniczek zna swoje miejsce, wie, po co tutaj jest i jakie są jej zadania. Oczywiście żadnej nie zamykam drogi do gry. Boisko oraz cały tydzień pracy decydują, kto ma wyjść i w sobotę rozegrać spotkanie ligowe. Mamy jeszcze dwa tygodnie do startu ligi, a przed nami dwa sparingi. Zmierzymy się z ekipami z Mysłowic oraz czeskiej ekstraklasy, Frydkiem Mistek. Po tym będziemy mieć już wyjściowy skład w głowach.
źródło: inf. własna