Reprezentacja Polski siatkarzy po nieudanych igrzyskach olimpijskich ma przed sobą jeszcze występ w mistrzostwach Europy. Ten turniej Polacy zagrają u siebie. – Nie ma wehikułu czasu i nie da się zmienić biegu wydarzeń. Chłopaki powinni się od tego odciąć i pokazać światu, że drużyna zasługuje na miano najlepszej – powiedział w rozmowie z TVP Sport Krzysztof Ignaczak.
Co myślisz o nadchodzących mistrzostwach Europy w kontekście tego, co wydarzyło się w Tokio?
Krzysztof Ignaczak: – Mogły być dwa scenariusze. Trudno jest zebrać się po tak dotkliwej porażce, jak ta w Tokio. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak dużym ona była ciosem. Chłopaki dali z siebie wszystko, by zdobyć medal. Byliśmy jednym z faworytów do sięgnięcia po krążek. Większość uznawała nas za głównych kandydatów do złota. Okazało się, że scenariusz był inny – taki, jak w przypadku poprzednich czterech igrzysk.
Po tym wszystkim drużyna mogła być w mentalnej rozsypce. Pewnie niektórzy bili się z myślami odnośnie do tego, czy dołączyć do kadry na mistrzostwa Europy, czy kontynuować karierę w reprezentacji. Wydaje mi się, że bardzo dużą rolę w tym wszystkim odegrało to, co Vital Heynen powiedział zespołowi po igrzyskach olimpijskich i przegranym ćwierćfinale. Z tego, co wiem, rozmawiał z chłopakami i poprosił ich o udział w mistrzostwach.
Drugi scenariusz oscylował wokół tego, że wszyscy chętnie wzięliby udział w nadchodzącym turnieju. Tegoroczne mistrzostwa Europy będą miały inny wymiar. Gramy u siebie i z kibicami. Jest to okazja, by udowodnić wszystkim, że ta drużyna pozbierała się po Tokio i będzie grać o najwyższy cel. To moment pokazania, że porażka na igrzyskach to był wypadek przy pracy. Jak to przy takich bywa, trzeba zagryźć zęby i zapomnieć. Nie ma wehikułu czasu i nie da się zmienić biegu wydarzeń. Chłopaki powinni się od tego odciąć i pokazać światu, że drużyna zasługuje na miano najlepszej. Cieszę się, że poprzez uczestnictwo w zgrupowaniu w Spale zespół zadeklarował współpracę z trenerem. To dobry znak, bo wiem, że przez to drużyna będzie chciała coś udowodnić podczas nadchodzącego turnieju.
Dwa tygodnie na przygotowanie zespołu, prawie ten sam skład. Czy jest szansa na to, by doszło do rewolucji w systemie gry?
– Prawda jest taka, że od dłuższego czasu w czasie igrzysk nie wszystko nam się układało. Podczas innych imprez nie mamy problemów takich, jak na najważniejszej czterolecia. Może to przez multidyscyplinarność? Nie wiem. Nie ma co winić poszczególnych chłopaków, cały zespół nie wywalczył medalu. Popatrzmy też na to, że mieliśmy pięciu debiutantów. Można sobie mówić, co się chce, ale pierwsze olimpijskie doświadczenie jest dla takich osób trudne.
Odpowiedzialność za wynik jest po stronie trenera i sztabu. Ten pierwszy zbudował zespół na Michale Kubiaku. Sam to podkreślał w wywiadzie. Powiedział, że czuje zagrożenie, musi coś zmienić, bo oparł drużynę o jednego lidera. Miał już przykład z mistrzostw świata, kiedy Michał dostał odmiedniczkowego zapalenia nerek, że cały system mógł mu się wywrócić. Całe szczęście kapitan doszedł wtedy do zdrowia i dał z siebie maksa, ciągnąc kolegów do mistrzostwa. W tym roku ten scenariusz nie wypalił.
Nie wiemy, czy Michał przyjechał do Tokio z kontuzją czy też złapał ją w Japonii. Jeśli było tak, że uraz pojawił się na igrzyskach, to jest ok. W tym przypadku jednak, jeśli był już zdolny do gry, to dlaczego nie został do niej desygnowany w tie-breaku ćwierćfinału? Jeśli wybiera się lidera teamu, to w momencie kryzysu jest niezbędny. Nie szło wtedy Aleksandrowi Śliwce, Kamilowi Semeniukowi. Wypadałoby więc wpuścić na boisko kogoś, kto miał w tamtym momencie największe doświadczenie.
*Cała rozmowa Sary Kalisz w serwisie TVP Sport
źródło: sport.tvp.pl