– Odejście Mariusza Wlazłego wzbudziło emocje i trudno mi sobie wyobrazić, że go z nami nie ma. Pewnie to wrażenie minie dopiero wtedy, kiedy atakujący stanie po drugiej stronie siatki, gdy zagramy z Treflem Gdańsk. Ten widok będzie emocjonalny również dla mnie – powiedział Konrad Piechocki, prezes PGE Skry Bełchatów.
Czy budżet klubu kalkulowany jest w odniesieniu do liczby kibiców, którzy pojawią się na trybunach?
Konrad Piechocki: – Nasz budżet będzie niższy o około 20%, wciąż nad nim pracujemy. Mamy świadomość, że sytuacja nadal jest niepewna. Wszyscy mówią o zagrożeniach spowodowanych drugą falą covid-19, ja natomiast zastanawiam się, kiedy zakończyła się pierwsza. W sobotę odbyliśmy zgromadzenie Rady Nadzorczej i uznajemy, że każdy scenariusz jest możliwy. Najbardziej realny jest jednak taki, że wypełnienie hali wyniesie 50 procent. Na ten moment wydaje mi się on jednak nieco zagrożony. Współczynniki skaczą, a w niektórych pojedynczych strefach zakażenie rośnie. Drugi wariant zakłada, że rozgrywki odbędą się bez udziału publiczności.
Wszystkie procedury obowiązujące PGE Skrę Bełchatów wprowadzone zostaną zgodnie z wytycznymi Polskiej Ligi Siatkówki. Myślimy również o rozwiązaniu najczarniejszym dla dyscypliny, czyli skoszarowaniu zespołów, by można było dokończyć sezon. Najprawdopodobniej nie będzie to możliwe do przeprowadzenia w jednym miejscu – choćby w ośrodku w Arłamowie – a w dwóch, trzech, które byłby w stanie pomieścić tyle zespołów sportowych ze sztabami szkoleniowymi.
Planuje pan często testować zawodników na obecność wirusa?
– Każdy klub wewnętrznie to ustali. W najbliższym czasie PLS przedstawi sugerowane dyrektywy, które obowiązywać będą w nadchodzącym sezonie PlusLigi. Opracowane będą one przez autorytety w dziedzinie medycyny. Stosując się do nich, powinniśmy zminimalizować problem. Nie zmienia to faktu, że jeśli statystyki będą rosnąć, to chyba nic nie uchroni nawet siatkarzy przed zakażeniem. W końcu do tego wystarczy wyjście do sklepu.
Wyobraża sobie pan tak długą samoizolację siatkarzy?
– Nie ma innego wyjścia – takie zachowanie musi mieć miejsce. Siatkarze i członkowie sztabu szkoleniowego będą musieli unikać wesel czy imprez, podczas których mogliby się zetknąć z dużą liczbą ludzi. Dzięki odpowiedzialności można minimalizować ryzyko, a o to przede wszystkim chodzi. Przerwanie kolejnego sezonu byłoby bardzo dużym problemem nie tylko dla kibiców, ale przede wszystkim dla sponsorów.
W ostatnich dniach można było zobaczyć Mariusza Wlazłego w żółto-czarnych koszulkach, ale nie należących do Skry. Jak nietypowy jest to dla pana obraz?
– Można się łatwiej oswoić, bo w końcu to żółto-czarne barwy. (śmiech) Mówiąc poważnie, siatkówka to sport zawodowy i podobne transfery się zdarzają. Cristiano Ronaldo także odchodził z Realu Madryt. Takie ruchy to nie jest jednak codzienność. Mariusz Wlazły spędził w naszym klubie siedemnaście lat. Jego odejście wzbudziło emocje i trudno mi sobie wyobrazić, że go z nami nie ma. Pewnie to wrażenie minie dopiero wtedy, kiedy atakujący stanie po drugiej stronie siatki, gdy zagramy z Treflem Gdańsk. Ten widok będzie emocjonalny również dla mnie.
Mariusz Wlazły ogłosił odejście z klubu w dość specyficzny sposób. Rozmawialiście o tym później?
– Emocji trochę było, ale dziś nie ma to już żadnego znaczenia. W życiu sportowca i klubu takie rzeczy się zdarzają. To nie pierwsza taka sytuacja w historii. W głowie pozostaną same dobre wspomnienia. Ważne jest to, że tyle ile Mariusz zyskał w Skrze, tyle też Skra zyskała dzięki niemu. Przeszedł u nas prawie przez całą karierę, pod drodze zdobywając mistrzostwo świata i nagrodę MVP turnieju. To wyjątkowy siatkarz i niezależnie od wszystkiego taki też pozostanie dla naszego klubu już na zawsze.
Cały wywiad Sary Kalisz w serwisie sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl
