– Zadowala mnie, że mam takie zaufanie u Marcina, który w ciężkich momentach nie boi się do mnie grać, a ja odpłacam mu się punktami. Pozostaje nam tylko to doskonalić i szykować się na kolejne mecze – powiedział Strefie Siatkówki po wygranej z Aluronem CMC Wartą Zawiercie Kewin Sasak, atakujący Bogdanki LUK-u Lublin.
Bogdanka LUK Lublin pokonała Aluron CMC Wartę Zawiercie 3:2 na inaugurację PlusLigi. Jednym ze współautorów sukcesu był Kewin Sasak, który zdobył 22 punkty i atakował ze skutecznością 47%. W rozmowie ze Strefą Siatkówki nie tylko podsumowuje zwycięstwo, ale opowiada także o wyzwaniu, jakim jest dla niego zespół z Lublina oraz Wilfredo Leonie.
PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY
Krzysztof Sarna (Strefa Siatkówki): Dostrzegłem, jak dużo dla ciebie ważyły zdobywane punkty. Po każdej skończonej akcji bardzo ją celebrowałeś. Jakie są twoje pierwsze odczucia po ligowym debiucie w LUK-u? Czekałeś na niego?
Kewin Sasak: – Tak. Trenujemy prawie dwa miesiące. Każdy czekał na pierwszy mecz. Oczywiście były turnieje, przetarcia i sparingi, ale dopiero teraz zaczyna się poważne granie. Tak to powinno wyglądać. Jeśli drużyna chce funkcjonować, każdy musi dawać z siebie maksimum. Poza sportowo również. Moją rolą jest, żeby pobudzać zespół. Wszyscy dają z siebie 100%.
Przed meczem jeszcze w głowie tkwiło mi pytanie, czy będziesz w stanie wziąć odpowiedzialność tego zespołu na swoje barki i być jego liderem. Obserwując jednak mecz, odpowiedź nasunęła się sama.
– Przede wszystkim chcę dawać z siebie 100% i pomagać drużynie. Jeśli na tym polega bycie liderem, to okej. Tak naprawdę mamy tak szeroki i mocny skład, że w mojej opinii każdy może wziąć ciężar gry na swoje barki i pomóc naszej ekipie.
Pierwsze mecze rządzą się tym, że nie brakuje chaosu na boisku. Wpadło wam całkiem sporo prostych piłek z zagrywki rywala.
– Zgadzam się z tym. Drużyna z Zawiercia dysponuje niesamowitą zagrywką. Może czasami jest to pewnego rodzaju boiskowe niedogadanie. To jednak pierwszy mecz, przetarcie i być może towarzyszyło dużo emocji. Mam nadzieję, że wraz z każdym kolejnym starciem będziemy eliminować te błędy, a także grać jeszcze lepiej.
Jak czujesz się na wysokiej piłce? W pierwszych dwóch odsłonach wyglądało to przyzwoicie.
– Myślę, że moja pozycja również jest od tego, żeby kończyć trudne piłki. Cieszy mnie to, że byłem w tym meczu w takiej dyspozycji.
W kolejnych dwóch odsłonach niekoniecznie byłeś najczęściej widoczny. Uaktywniałeś się jednak w kluczowych momentach, jak chociażby w skończeniu akcji na wagę piłki setowej przy stanie 23:23 trzeciego seta.
– Po to trenujemy i chcemy się doskonalić. Zadowala mnie, że mam takie zaufanie u Marcina, który w ciężkich momentach nie boi się do mnie grać, a ja odpłacam mu się punktami. Pozostaje nam tylko to doskonalić i szykować się na kolejne mecze.
Jak oceniłbyś waszą współpracę po dwóch miesiącach?
– Bardzo dobrze.
NA JĘZYKACH
Czy was jako jednostki w zespole z Lublina powoli nie deprymuje nieustanne mówienie o Wilfredo Leonie? Wiele się mówi, że cała gra będzie spoczywać na jego barkach. Oczywiście tym spotkaniem daliście dobrą odpowiedź tej tezie. Niemniej jednak nie czujecie się momentami w cieniu, chcąc nie chcąc?
– Nie. Osoba Wilfredo Leona ma taki urok, że jednak jest w centrum zainteresowania. Jeśli dziennikarze o niego pytają, to oznacza, że jest kimś ważnym w tym sporcie. Mnie osobiście to nie przeszkadza (śmiech). Może Leo czasami jest zmęczony, ale taki jest sport. Taka jest również jego rola.
Czy LUK Lublin to twoje największe wyzwanie w dotychczasowej karierze? Mógłbyś to porównać z rokiem spędzonym w VK CEZ Karlovarsko?
– Każdy krok do przodu jest coraz większym wyzwaniem. Póki co w mojej sportowej karierze zespół z Lublina rzeczywiście jest tego typu wyzwaniem. Jest wysoko (śmiech).
Zobacz również:
Minimalna niespodzianka w Zawierciu. Kwolek uspokaja: Do maja jeszcze daleko
źródło: inf. własna