W środowe południe gracze Jastrzębskiego Węgla po raz pierwszy w historii awansowali do finału Ligi Mistrzów. Choć całe spotkanie przegrali 2:3 to po ostatnim gwizdku sędziego, a w zasadzie po czwartym secie, w hali w Jastrzębiu-Zdroju wybuchł szał radości. Po wygranej 3:1 w Ankarze miejscowi potrzebowali bowiem zwycięstwa w dwóch partiach, aby przypieczętować swój awans. Mecz ten był nerwowy, ale nie ma się co dziwić, gdyż presja jaką na siebie nałożyli zawodnicy, ale także całe środowisko siatkarskie była spora. Cel udało się zrealizować i 20 maja w Turynie powalczą o wygranie całych rozgrywek.
Po wygraniu pierwszego seta do 17 przez jastrzębian wydawało się, że zwycięstwo w kolejnym to tylko kwestia czasu. Jednak sytuacja na boisku zmieniła się i to Turcy zaczęli przeważać, a gospodarze sprawiali wrażenie nieco uśpionych. – To nie było ważne, że wygraliśmy pierwszego seta. Później gracze Halkbanku pokazali, że przyjechali odrabiać straty i zaczęli prowadzić 2:1. Uważam, że momentem przełomowym była pogoń w końcówce trzeciego seta, gdzie doszliśmy ich i wiedzieliśmy, że odbudowaliśmy się mentalnie. Czwartego seta zaczęliśmy dobrze od samego początku. Potem już było z górki, gdyż przewaga była dość wysoka. Mówiłem przed tym spotkaniem, że to nie będą łatwe dwa pierwsze sety tylko tak jak mecz pokazał trzeba było się liczyć z nimi do końca. Mógł on podobać się kibicom, którzy zapełnili całą halę. Jeszcze to do nas nie dociera – podsumował Jurij Gladyr.
Miejscowi źle weszli w to spotkanie. Grali nerwowo i dopiero z biegiem trwania pierwszej odsłony uspokoili się i zaczęli punktować. – Początek pierwszego seta był efektem buzującej adrenaliny w naszych żyłach. Było widać, że jesteśmy speszeni i mieliśmy delikatną tremę na początku. Potem jak wypuściliśmy powietrze z siebie to zaczęła się gra. Odrobiliśmy stratę i go wygraliśmy – dodał. Presja jaką sami na siebie nałożyli plus dodatkowa ze strony całej polskiej siatkarskiej społeczności nie pomagała im. Po efektownej wygranej w Ankarze do awansu do finału Ligi Mistrzów potrzebowali tylko dwóch setów, a takie myślenie często bywa zgubne. – Myślenie, że potrzebujemy tylko dwóch setów to byłby wielki błąd. Takie coś może się skończyć katastrofą i przez chwilę tak to wyglądało. Wydaje mi się, że po pierwszym wygranym secie zbyt mocno uwierzyliśmy, że zaraz wygramy też drugą odsłonę i będzie już luz, ale tak się nie stało. Zespół z Ankary pokazał charakter. Zaczął mocno strzelać zagrywką, z czym się liczyliśmy, że tak się może stać – ocenił środkowy jastrzębian.
Pomarańczowi nie znają jeszcze swojego rywala. Rozstrzygnie go dopiero starcie pomiędzy Sir Sicoma Monini Perugią, a Grupą Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Jak do swojego potencjalnego rywala podchodzi Gladyr? – Dla wszystkich w Polsce najlepiej by było, aby grały dwa polskie zespoły. To byłoby święto polskiej siatkówki. Nawet po dwóch latach, gdy kędzierzynianie zdominowali te rozgrywki, to dalej słychać głosy z Półwyspu Apenińskiego, że to ich liga jest najlepsza. Nie dociera do nich, że polska liga jest naprawdę mocna, że się rozwinęła i jest obecnie na lepszym poziomie. Gdyby kędzierzynianie pokonali Perugię to byłaby to piękna kropka nad i. Tego wszyscy im życzymy. Polskie starcie w finale byłoby pokazem ogromnej siły naszej ligi – powiedział. Na koniec jasno sprecyzował swoje marzenie. – Zawsze trzeba mierzyć jak najwyżej, dlatego my nie poprzestaniemy teraz na tym. Marzę o tym, by wygrać te upragnione trofeum – zakończył.
źródło: inf. własna