– To wyróżnienie, kiedy trener wierzy w ciebie i twój potencjał. Myśl szkoleniowa jest dla nas jasna i zrozumiała. Nasz zespół jest bardzo wyrównany. Każdy może wejść i pomóc drużynie. To nasz ogromny atut. Rozumiemy się wzajemnie, wspieramy. Atmosfera w drużynie również jest znakomita. Jestem w szoku, że to możliwe w takim stopniu – o swoim debiutanckim sezonie w 1.Bundeslidze opowiada przyjmujący VfB Friedrichshafen, Jan Fornal.
Plotek i spekulacji na temat transferów Jana Fornala przed sezonem było sporo. Padło jednak na zagraniczny kierunek.
Skąd decyzja o tym, żeby spróbować sił za zachodnią granicą?
Jan Fornal: – Propozycja od VfB Friedrichshafen nie była jedyną, jaką otrzymałem. Miałem kilka ofert z Tauron I Ligi i PlusLigi. Dla mnie najbardziej korzystną ofertą była właśnie ta z Niemiec, bo jest to jeden z najlepszych klubów w tutejszej lidze, który ma już niesamowitą historię. NIejednokrotnie zdobył mistrzostwo w rozgrywkach, przewinęło się przez ten klub wielu znanych zawodników, których teraz widzimy chociażby w PlusLidze, jak również w innych czołowych ligach światowej siatkówki. Dodatkowo fakt, że mamy dużo grania — puchar Niemiec, Superpuchar, była również perspektywa udziału w rozgrywkach Ligi Mistrzów, która nie doszła do skutku ze względu na ograniczony budżet klubu. Niemniej jednak meczów jest sporo, bo oprócz regularnych spotkań ligowych dochodzą innego rodzaju turnieje, które trzeba rozegrać. Nie da się ukryć, że osoba Marka Lebedewa, naszego szkoleniowca, jednego z najlepszych na świecie, który chciał ze mną pracować, również skłoniła mnie do podjęcia tej decyzji. To wyróżnienie, kiedy trener wierzy w ciebie i twój potencjał. Jeśli go dobrze wykorzystasz, to będzie to owocowało dobrymi sezonami.
Czy rodak – Michał Superlak w jakiś sposób pomógł ci podjąć decyzję o transferze?
– Znaliśmy się z Michałem. Wiedziałem, że tu jest i mogłem liczyć na jego pomoc. Za każdym razem, kiedy mam jakieś pytanie, służy mi pomocą. Jest tutaj drugi rok i doceniam to, jak wiele dla mnie zrobił. Dzięki temu wejście do zespołu było dla mnie łatwiejsze. Zarówno w sam sezon, jak i przygotowania. To duże ułatwienie i udogodnienie, kiedy masz w zespole rodaka. Mało kto wie, że żona naszego szkoleniowca również jest Polką i pochodzi z okolic Żor. Zawsze możemy z nią porozmawiać. Jest w Friedrichshafen od wielu lat i kiedy tylko zachodzi potrzeba, możemy swobodnie zwrócić się do niej po pomoc. W klubie panuje wręcz rodzinna atmosfera.
trudne początki
Jak oceniasz waszą dyspozycję obecnie?
– Początek sezonu był dosyć ciężki. Do tej pory nie mogę uwierzyć w to, jak mogliśmy rozegrać takie trzy mecze z Berlin Recycling Volleys w ciągu dwóch tygodni. Mieliśmy dość napięty harmonogram, bo najpierw rozgrywaliśmy Superpuchar, po którym od razu pojawiły się mecze w ramach pucharu Niemiec. Nie ma tu niestety bezpośredniego awansu jak w rozgrywkach w polskiej lidze, gdzie te czołowe drużyny spotykają się już w kolejnych etapach. My najpierw trafiliśmy na drużynę z Berlina, co ma swoje plusy, bo wiedzieliśmy, że jeśli wygramy to spotkanie, to mamy duże szanse na zdobycie pucharu. Jeśli jednak nie powiodło by nam się w tym meczu, to możemy już spokojnie skupić się na rozgrywkach ligowych. Finalnie ten mecz przegraliśmy po tie-break’u. Zabrakło nam naprawdę niewiele do zwycięstwa. Wygrana byłaby poniekąd sensacją. Później przyszła kolej na mecze wyjazdowe w Luneburgu i Giesen, które nie poszły po naszej myśli. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nasza drużyna musi wygrywać takie mecze. Oczywiście nie możemy argumentować tego presją. Podobnie jak z drużynami z Kędzierzyna-Koźla czy Jastrzębia-Zdroju w PlusLidze — są mecze, które zwyczajnie powinno się wygrywać. Uważam, że mieliśmy swój spadek formy. Nie chcę absolutnie zrzucać winy na karb napiętego wówczas kalendarza, bo wygraliśmy kolejne mecze z dobrymi rywalami. Nasz szkoleniowiec zaczął z nami inaczej pracować, jeszcze ciężej i intensywniej. Co warto zaznaczyć – mamy bardzo młody skład. Jestem nawet nieco smutny, bo jestem jednym ze starszych graczy, a mam zaledwie dwadzieścia osiem lat. Może to sporo dla zawodnika, ale trzydziestki jeszcze nie przekroczyłem. (śmiech) Mając młody zespół trzeba wymagać. Wiem to, bo sam nieraz byłem w takim zespole – np. w Krakowie czy Będzinie i tylko takie podejście trenera jest w stanie dać korzyści młodym zawodnikom, bo nierzadko to skupienie im ucieka. Jak widać praca z naszym szkoleniowcem dała pozytywne rezultaty. Wierzę, że mecze rewanżowe z rywalami z Luneburga czy Giesen po nowym roku pójdą już po naszej myśli. Zdajemy sobie sprawę z tego, że wielu kibiców siatkówki uważa ligę niemiecką za słabą. Porównując ją do ligi włoskiej lub polskiej owszem, rzeczywiście tak jest. Jednak są tutaj zespoły, na które warto zwrócić uwagę.
Czy coś cię zaskoczyło w 1. Bundeslidze sportowo?
– Wiele w tej lidze mnie zaskoczyło. Jedną z takich rzeczy był chociażby flot. Jest to jedna z trudniejszych zagrywek tutaj. Jak dotychczas nie miałem z nią problemu, ale w Niemczech jest jednym z trudniejszych elementów. Kolejnym jest chociażby blok — bardzo dobrze tutaj szkoli się ten fragment. Dużo jest asekuracji, obrony. Akcje nie są tak krótkie i dynamiczne. Liga niemiecka nie jest ligą słabą. W mojej opinii sześć zespołów prezentuje dość wyrównany poziom. W spotkaniach z tymi rywalami trzeba powalczyć, bo mecz sam się nie wygra.
Na chwilę obecną zajmujecie szóstą lokatę. Obserwując rezultaty waszych spotkań można dojść do wniosku, że trochę falujecie. Z czego według ciebie wynika taki obrót wydarzeń?
– Całkowicie się zgadzam. Rzeczywiście falowaliśmy. Teraz to trochę się zmieniło, moim zdaniem. Tak to bywa, kiedy masz młodą drużynę. Ciężko jest utrzymać jakość na przestrzeni całego meczu, bo traci się to skupienie. Chociażby w ostatnim spotkaniu na boisku występowali sami młodzi gracze – poza naszym libero i niespełna 30-letnim Michałem Superlakiem. Nasz rozgrywający Aleksa Barak ma 23 lata, Tim Peter – przyjmujący na 26 lat… Niektórzy zawodnicy dopiero uczą się tej „poważnej” siatkówki. Niemniej jednak słusznie zauważyłaś, że były te momenty słabsze. Mieliśmy swoje lepsze mecze w Superpucharze, był też puchar Niemiec, w którym zabrakło nam zaledwie kilku punktów do wygranej z Berlinem. Wydaje mi się, że jesteśmy już na właściwych torach i wszystko zmierza ku dobremu.
stary znajomy trener
Trenujesz pod okiem znanego w polskim środowisku siatkarskim szkoleniowca. Mark Lebedew pracował w klubach z Jastrzębia-Zdroju, Zawiercia i Wrocławia. Jak oceniasz waszą współpracę?
– Współpraca z trenerem Markiem to coś wyjątkowego. Ma doskonałe podejście nie tylko jako trener, ale i jako przyjaciel czy nawet ojciec. Kiedy mam potrzebę rozmowy z nim, to mogę na niego liczyć zarówno w kwestiach sportowych, jak i pozasportowych. Umie porozumieć się z młodymi zawodnikami, bo wie, że wymagają oni cierpliwości. Kiedy pojawia się potrzeba, żeby unieść ton na któregoś z graczy, to oczywiście również tak się zdarza. Każdego zawodnika traktuje równo. Treningi są urozmaicone, przemyślane. Rzecz jasna, kiedy w meczu któryś z elementów zawiedzie, to właśnie na nim skupiamy się na kolejnej jednostce treningowej. Myśl szkoleniowa jest dla nas jasna i zrozumiała. To, że ja rozpocząłem sezon grając wyjściowym składzie nie oznacza, że mamy słabszych zawodników na ławce. W dwóch ostatnich spotkaniach to ja odpoczywałem. Jedna przerwa spowodowana była lekkim wirusem, z którym się zmagałem. Nasz zespół jest bardzo wyrównany. Każdy może wejść i pomóc drużynie. To nasz ogromny atut. Podobnie było chociażby w ubiegłym sezonie w Jastrzębskim Węglu. Wiemy, że to ważne. Każdy może wejść i nawet wygrać mecz.
VfB Friedrichshafen to utytułowany zespół, który jest jednak drużyną z ligowej elity. Czy władze klubu przed sezonem postawiły wam jakieś konkretne cele i określiły oczekiwania, jakie musicie spełnić?
– Nie było takiego spotkania, na którym władze określiłyby nasze cele. Szczerze mówiąc byłem trochę zaskoczony faktem, że po naszych przegranych meczach nie było od władz słów krytyki skierowanych do drużyny. Tym bardziej, że były to teoretycznie dwa mecze, które powinniśmy byli wygrać. Podeszliśmy do wszystkiego z chłodną głową, bo wiedzieliśmy co trzeba poprawić i nad czym pracować. Trener wspomniał, że potrzeba nam czasu, bo tworzymy nowy zespół. Z ubiegłego sezonu został tak naprawdę wyłącznie jeden szóstkowy gracz i jest nim właśnie Michał. W zespole mamy zawodników z każdej części świata. Mamy Kubańczyka, Kanadyjczyka, rozgrywającego z Porto Rico, trener przygotowania motorycznego i jeden z zawodników jest z Norwegii. To całkiem różne środowiska, inne tradycje, które fajnie jest poznawać. Nie czujesz się tutaj samotny. Będąc odosobnionym w drużynie, w której jest się jednym z nielicznych, a nawet jedynym obcokrajowcem nie jest łatwo się odnaleźć. Tutaj jest nas więcej. Rozumiemy się wzajemnie, wspieramy. Atmosfera w drużynie również jest znakomita. Jestem w szoku, że to możliwe w takim stopniu.
Jesteś już doświadczonym zawodnikiem. Czy dla ciebie wyjazd za granicę to jeszcze jakieś wyzwanie mimo wszystko? Czy traktujesz to nadal w kategorii pozyskiwania doświadczenia?
– Można powiedzieć, że jedno i drugie. Jest to z pewnością wyzwanie, bo pierwszy raz jestem za granicą. Nie mogę przyznać, że czuję na sobie presję, choć rzeczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dużo mogę dać drużynie i trener na mnie stawia. To daje ogromną satysfakcję, kiedy jesteś zawodnikiem szóstkowym i masz świadomość, że stanowisz o sile drużyny. Szczególnie, kiedy walczysz z nią o najwyższe cele. Wiadomo, że nie są to igrzyska Olimpijskie czy mistrzostwa świata, ale trzeba wyznaczyć swoje cele i je realizować. Jest to również doświadczenie, bo podobnie jak mój tata (Marek Fornal – przyp. red.) wyjechałem za granicę. Tata wspomniał mi, że nie jest to łatwa sprawa. Znamy przypadki, w których polski zawodnik opuszcza rodzimą ligę i nie odnajduje się później w innym klubie. Niemniej jednak to doskonała okazja, aby zobaczyć coś innego, doświadczyć nowych rzeczy. Dostałem samochód, mieszkanie, które również zapewnia mi klub. Nie muszę niczym się martwić. Pierwszy raz od wielu, wielu lat mam również pieniądze na czas. (śmiech)
kłopoty
Nie zagracie w Lidze Mistrzów, z uwagi na… fundusze. Klub nie dostał zgody na rozgrywanie meczów w Bodensee-Airport Arena, a wynajem innego obiektu wiązałby się z dodatkowymi kosztami. Twoim zdaniem, jak wielka to strata dla klubu z Friedrichshafen?
– Częściowo może być to strata. Ja osobiście szanuję taką decyzję, bo lepiej nie brać udziału w czymś, co może nadwyrężyć budżet klubu i ktoś inny mógłby na tym ucierpieć – na przykład kontrakt któregoś zawodnika czy przykładowo brak kolacji po meczu. Podoba mi się to, że w tym klubie wszystko jest rozsądnie przemyślane. Ja swój kontrakt podpisałem już po otrzymaniu informacji o wycofaniu się klubu z udziału w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Nie przed nią. Wiedziałem, że w tej prestiżowej imprezie nie weźmiemy udziału. Dochodzą mnie głosy, że w przyszłym roku powinno się to zmienić. Jestem dobrej myśli. Fakt, trochę byłem tą sytuacją rozczarowany i smutny. Tliła się nadzieja, że będzie okazja zmierzyć się z bratem. Podszedłem jednak do tego na chłodno. Może uda się za rok, zobaczymy co czas przyniesie.
Jak już zapewne słyszałeś, władze ligi podjęły decyzję o zmniejszeniu ilości zespołów w rozgrywkach PlusLigi w sezonie 2025/26. Co za tym idzie – zmniejszy się ilość meczów, nieznacznie – obciążeń, ale i… miejsc dla zawodników. Jak zapatrujesz się na tę decyzję i perspektywę chociażby swojego powrotu do ligi polskiej? Czy masz świadomość, że może być ci trudniej znaleźć tutaj swoje miejsce?
– Oczywiście, że tak. Zabraknie miejsca dla około czterdziestu zawodników. Ma to swoje plusy i minusy. Zdecydowanie skorzystają na tym drużyny z czuba tabeli. Jak rozmawiałem z bratem, to nadmienił, że rozgrywają mecze niemalże co trzy dni. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, Jastrzębski Węgiel, Asseco Resovia Rzeszów, Aluron CMC Warta Zawiercie to drużyny, które biorą udział w meczach w ramach pucharu Polski, Ligi Mistrzów, czy pucharów europejskich. Cały czas podróżą. Sezon kończy się w maju i bezpośrednio po nim reprezentanci udają się na zgrupowanie kadry. To jest uciążliwe. Kiedy liga będzie skrócona, to istnieje szansa na dłuższy odpoczynek po zakończeniu rozgrywek. Drużny takie jak Enea Czarni Radom, GKS Katowice czy Exact Systems Hemarpol Częstochowa mają nieco mniej meczów do rozegrania, więc w tym wypadku nie ma to aż takiego znaczenia. Jednak władze zadecydowały o tym, żeby zmniejszyć ilość zespołów, więc musiało znaleźć się na to odpowiednie uzasadnienie.
Obecnie masz porównanie co do intensywności rozgrywania meczów raz i dwa razy w tygodniu. Owszem, lepiej gra się mecze niż trenuje – takie przekonanie powszechnie wśród zawodników pokutuje, niemniej jednak organizm ma pewne granice. Jak ty postrzegasz te różnice w ilości meczów i ich wpływ na ciebie, personalnie?
– Ja ze swojego doświadczenia wiem już, że Superpuchar Niemiec jest nieco inną formą niż Superpuchar Polski. Tutaj nie walczą dwa najlepsze zespoły bezpośrednio, jak miało to miejsce w przypadku drużyn z Kędzierzyna-Koźla i Jastrzębia-Zdroju. Do walki o Superpuchar przystępowaliśmy w ramach turnieju rozgrywanego od piątku do niedzieli. W ciągu dwóch tygodni rozegraliśmy w tamtym okresie sześć spotkań, co odczułem „w nogach”. Wtedy właśnie trzykrotnie zmierzyliśmy się z drużyną z Berlina. Później mieliśmy mecze wyjazdowe w Gizen i Luneburgu, kolejno osiem i dziesięć godzin spędziliśmy w autokarze. Po meczu z drużyną z Luneburga wróciliśmy o dziewiątej rano, tego samego dnia mieliśmy trening o szesnastej, bo kolejnego już czekał nas następny pojedynek z drużyną z Berlina w ramach pucharu Niemiec. To był tydzień. Próbuję sobie wyobrazić, jak czują się zespoły, które funkcjonują tak niemalże przez cały sezon…
gra, gra i gra
Czy jest coś, co dotychczas uważasz za najlepszy pozytyw z transferu, na jaki się zdecydowałeś?
– Możliwość grania. To samo tyczy się warunków, które tutaj klub dla mnie stworzył. Organizacja stoi na bardzo wysokim poziomie – chociażby takie rzeczy jak hotele czy jedzenie na wyjazdach. Nie mogę na nic narzekać. Nawet gdybym chciał znaleźć coś, do czego można się przyczepić, to nie ma takiej rzeczy. Jeśli już, to wyłącznie długie podróże, bo te trwają czasem dwanaście godzin.
Dostaniecie wolne na Święta Bożego Narodzenia? Wrócisz do Polski?
– Niestety nie wrócę na święta do domu. Gramy mecz 23 i 28 grudnia. Nawet jakbym chciał, to nie jestem wstanie tak zorganizować podróży czy wyszukać lotów, żeby dotrzeć z powrotem na czas. Nie wyobrażam sobie również prosić trenera o wolny dzień, mając świadomość, że chłopaki trenują, a ja korzystam ze Świąt. Do Michała Superlaka przyjeżdżają rodzice, do mnie przyjadą po Świętach, a te najpierw spędzą z moim bratem Tomkiem.
Znowu musiałeś ustąpić młodszemu (śmiech).
– Tak, dokładnie. Na szczęście pamiętają o starszym synu. (śmiech) Z tego co wiem, to Jastrzębski Węgiel również gra mecz w okresie świątecznym, więc brat też nie będzie miał zbyt dużo wolnego.
źródło: inf. własna