Po zakończeniu rozgrywek ligowych Jan Firlej nie miał czasu na odpoczynek. Został powołany do gry w reprezentacji Polski, w której przyszło mu debiutować. – Spełniam swoje marzenia, bo przecież od początku siatkarskiej przygody marzyłem o tej chwili. Nie narzucam sobie żadnej presji, jestem debiutantem i wszystko wokół mnie jest nowe – powiedział o tym doświadczeniu.
Przenosiny do zespołu z Olsztyna to był chyba trafny wybór, wszak zaowocował nominacją do kadry…
Jan Firlej: – To prawda, ułożyło się nieźle. Oczywiście, każda zmiana ma w sobie element ryzyka, ale sezon mieliśmy udany. Byliśmy krok od strefy medalowej i tylko należy żałować kilku piłek w tie-breaku z PGE Skrą Bełchatów. Trochę to bolało po tej rywalizacji. Jak każdy zespół mieliśmy problemy, z którymi musieliśmy się zmagać, ale summa summarum wyszło dobrze. Mieliśmy zgraną ekipę, która funkcjonowała i trzymała się razem. I tylko ten nieszczęsny tie-break… Zdobyłem cały bagaż nowych doświadczeń i zrobiłem kolejny krok do przodu. Nie ukrywam, choć może zabrzmi to dziwnie, ale rozegrałem swój najlepszy sezon. Przede wszystkim dużo grałem i zostałem obdarzony zaufaniem ze strony trenera oraz kolegów.
Sezon dobiegał końca, a pan zastanawiał się, dokąd wybrać się na wakacje?
– Oj, tak nie było (śmiech). Dochodziły mnie słuchy, że jestem kandydatem do szerokiej kadry. Otrzymałem nie tylko nominację, ale też szansę debiutu w reprezentacji. Spełniam swoje marzenia, bo przecież od początku siatkarskiej przygody marzyłem o tej chwili. Nie narzucam sobie żadnej presji, jestem debiutantem i wszystko wokół mnie jest nowe. Pragnę pokazać się z jak najlepszej strony i wyciągnąć maksa z tego, co daje mi praca z trenerem Nikolą Grbiciem. Mam zap… równo od początku do końca. Takie jest moje zadanie. Do czego mnie ta praca doprowadzi, okaże się później. Może będzie mi dane nadal występować w reprezentacji w tym sezonie? A może będę tylko zawodnikiem do treningu? A może po występach w Gdańsku otrzymam wolne? Nie szukam odpowiedzi na te pytania, lecz żyję tym, co tu i teraz. Każdego dnia pracuję na 100 procent swoich możliwości i pragnę doskonalić swoje umiejętności.
Przed ogłoszeniem szerokiej kadry rozmawiał pan z trenerem Grbiciem?
– Nie miałem okazji. Dopiero kilkanaście dni przed pierwszym zgrupowaniem w Spale mieliśmy okazję zapoznać się z planami. Trener wyjawił, że jestem przewidziany na wyjazd na turniej Ligi Narodów w Ottawie i dodał, że czeka mnie ciężka praca.
Czy debiutowi towarzyszyło przyspieszone bicie serca?
– A jakże! Było tak do połowy pierwszego seta meczu z Argentyną. Trener Grbić doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc zdejmował z nas stres, który fajnie rozszedł się po kościach. Mimo wszystko mam niedosyt po występie w Kanadzie. Przede wszystkim można było uszczknąć nieco więcej w spotkaniu z Włochami (Polacy przegrali 1:3 – przyp. red.). Prowadziliśmy w drugim secie trzema punktami, wypuszczając go na własne życzenie. Potem rywale złapali właściwy rytm, a myśmy stracili jakość. Trochę nas to zabolało, bo była szansa na wygraną. Ale potem były kolejne dobre mecze w naszym wykonaniu. Z Bułgarią nie grałem, ale koledzy dobrze się zaprezentowali. Największą satysfakcję przyniósł nam jednak mecz z Francuzami. Ograliśmy przecież mistrzów olimpijskich i to dla naszej grupy był impuls do pracy. Nie wiem jak rywale potraktowali ten mecz, ale nas to mało obchodziło. Generalnie była to udana wyprawa.
Po turnieju w Ottawie pańska przygoda z reprezentacją się nie skończyła. Co było dalej?
– Trener Grbić – jak sam powiedział – z bólem serca podjął kolejne decyzje personalne i część kolegów już rozstała się z kadrą. Mieliśmy perturbacje z lotem z Kanady, stąd nasze wolne nieco się skróciło. Gdy koledzy pojechali na turniej do Sofii, myśmy przenieśli się do Piły na zgrupowanie kadry młodzieżowców i trenowaliśmy pod okiem trenera Daniela Plińskiego.
Jak się trenuje pod okiem trenera, który wcześniej był rozgrywającym?
– To nie jest dla mnie nie nowość, bo przecież w Warszawie miałem okazję z pracować z Jakubem Bednarukiem, zaś w Olsztynie z Javierem Weberem. Teraz ćwiczę pod kierunkiem trenera Grbicia i kolejne nowe doświadczenie. Podczas treningów technicznych otrzymuję wiele cennych uwag i staram się je wdrażać. To świetny czas, by doskonalić swoje umiejętności.
Turniejowi w Gdańsku już nie towarzyszy presja, bo miejsce w finałowym rozdaniu jest pewne. Czy teraz również odczuwa pan stres?
– Ale przecież gramy przed własną publicznością i nie możemy sobie pozwolić na żadną taryfę ulgową. Jesteśmy po mocnym treningu w siłowni, bo to był dobry czas dla dźwigania ciężarów. Może nam brakować trochę świeżości, ale jestem przekonany, że kibice swoim dopingiem nas zmobilizują. Zrobiłem spory krok do przodu, lecz pragnę kontynuować tę drogę. Nie wiem co się wydarzy po turnieju w Gdańsku. Najważniejsze, że jestem w reprezentacji, chcę pracować i spełniać swoje marzenia. Oby tylko zdrowie dopisywało, bo ono jest najważniejsze.
*Tekst Włodzimierza Sowińskiego dostępny na stronie sportdziennik.com
źródło: sportdziennik.com