– Po covidzie robiono nam badania, żeby sprawdzić czy jesteśmy już zdolni do gry. To były badania wydolnościowe, sprawdzenie płuc i serca. EKG wyszło mi średnie, no to zaczęli mnie badać dalej. Chyba bardziej z ciekawości niż z obawy. Ale skończyło się na rezonansie, który pokazał, że mam zapalenie mięśnia sercowego – powiedział Jakub Kowalczyk, środkowy stołecznej drużyny.
Jakub Kowalczyk rozegrał w minioną sobotę setny mecz w barwach warszawskiej drużyny, ale okazji do świętowania po nim nie miał. Nie dość, że VERVA przegrała, to jeszcze okazało się, że doświadczonego środkowego czeka przymusowa przerwa od grania. – Powinienem teraz świętować okrągły jubileusz, pocelebrować, że stówka pękła, a tu – kurczę – przerwa – powiedział Jakub Kowalczyk, u którego wykryto zapalenie mięśnia sercowego.
Zostało ono zdiagnozowane w trakcie badań po przebyciu przez zawodnika koronawirusa. – To było tak, że po covidzie robiono nam badania, żeby sprawdzić czy jesteśmy już zdolni do gry. To były badania wydolnościowe, sprawdzenie płuc i serca. EKG wyszło mi średnie, no to zaczęli mnie badać dalej. Chyba bardziej z ciekawości niż z obawy. Ale skończyło się na rezonansie, który pokazał, że mam zapalenie mięśnia sercowego. No i klops. Brzmi bardzo poważnie i groźnie, na szczęście zostało to wykryte bardzo szybko – zaznaczył Kowalczyk, który przez najbliższe tygodnie będzie musiał odpoczywać. Liczy jednak, że szybko wróci do treningów. – Przerwa może trwać nawet trzy miesiące. Ale nie wierzę, że będę musiał odpoczywać aż tak długo. Jestem z natury pozytywnie do wszystkiego nastawiony. To raz. A dwa – wcześnie to wykryto, dobrze się czuję, więc nie chce mi się wierzyć, że będę musiał bardzo długo odpoczywać od siatkówki – dodał.
Niewykluczone, że zapalenie mięśnia sercowego jest pochodną zakażenia korona wirusem. – Po covidzie zdarzały mi się zadyszki, kiedy pracowałem nad powrotem do formy. Za dużo czasu na treningi wtedy nie było, więc w meczach czułem się zmęczony – wyjaśnił środkowy, który koronawirusa przeszedł łagodnie. – Naprawdę nie miałem ciężkich przejść. Gdybym się nie zbadał, to normalnie bym trenował, bo tylko przez jeden dzień plecy mnie bolały. Na szczęście wszystko przechodzę łagodnie – dodał.
Jakub Kowalczyk wcześniej borykał się także z boreliozą oraz z pękniętym tricepsem. – To był lewy triceps, więc mogłem grać. Triceps jest nie do urwania, wszystkie głowy się trzymały, on pękł w środku ile się tylko dało. Nie wiem jak to możliwe, że przygarnąłem w tym roku wszystko, co mogłem przygarnąć. Borelioza to najpewniej pozostałość po kleszczu. Nie znalazłem go, ale na brzuchu miałem rumień i lekarz nie miał wątpliwości. Borelioza, antybiotyk na dwa tygodnie – klasyka – zakończył doświadczony środkowy VERVY Warszawa Orlen Paliwa.
*Rozmawiał Łukasz Jachimiak
*Więcej w Gazecie Wyborczej
źródło: inf. własna, sport.pl