Mogą żałować będzinianie niewykorzystanych szans w meczu z GKS-em Katowice. Pierwszą partię przegrali po grze na przewagi, a w drugiej prowadzili przez cały czas i dopiero w samej końcówce w wyniku błędów własnych oraz skutecznych bloków ich rywali dali się dogonić, a następnie przegonić. Przygnębieni takim obrotem sprawy w trzeciej odsłonie meczu byli już tylko tłem dla swoich rywali. O przebiegu spotkania, trudności w skompletowaniu składu, treningach w czasie pandemii, a także panującym koronawirusie rozmawialiśmy z Jakubem Bednarukiem szkoleniowcem MKS-u, który z konieczności wpisany był do protokołu meczowego jako zawodnik.
Macie czego żałować, gdyż w decydujących momentach dwóch pierwszych setów popełniliście proste błędy i zamiast prowadzić sety zostały przegrane.
Jakub Bednaruk: – Żałujemy tych dwóch pierwszych setów. Pierwszą partię udało nam się wyciągnąć mimo dużych problemów, a w zasadzie sama końcówka została nam podarowana przez katowiczan. Przy piłce setowej Kamil Kwasowski na czystej siatce dotyka jej, ale w kolejnej akcji psujemy zagrywkę. W końcówce tego pierwszego seta mieliśmy też dużo złych naszych wyborów. W drugim secie prowadzimy cały czas. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się tak, że przegraliśmy seta przez dotknięcia siatki. Blokujemy, bronimy i cztery razy się ładujemy w siatkę przy stanie 16:14. My w drugim secie powinniśmy prowadzić 20:15 i kontrolować grę. Trzeci set to już jest konsekwencja takiej naszej frustracji, bo niby to wszystko szło na równo, ale padliśmy. Nie spodziewaliśmy się na pewno, że za trzy punkty tutaj przegramy i dlatego boli nas ta porażka mocno, ale trzeba się zbierać i jechać dalej.
Odnoszę wrażenie, że brakowało wam troszeczkę siły na lewym skrzydle, a Rafał Faryna był bardzo osamotniony. Może, gdyby ta skuteczność była ciut większa?
– Tak zawsze można mówić. Gdyby była skuteczność lepsza w przyjęciu, ataku, zagrywce i bloku to być może byśmy wygrali. Na pewno mieliśmy problemy na tym lewym skrzydle, ale katowiczanie też mieli podobne, bo zarówno Kamil Kwasowski, jak i Jakub Szymański w pewnym momencie krwawili i musiał Kuba Jarosz wziąć ciężar gry na siebie. U nas troszkę tego zabrakło, ale takie życie. Trzeba jakoś sobie radzić. Najtrudniejsze momenty są wtedy, kiedy zawodnik gra słabo, nie ma dla niego zmiennika i musi sobie poradzić.
No właśnie – u was był problem ze zmiennikami, a w zasadzie z ich brakiem.
– W meczu z GKS-em mieliśmy dziesięciu zawodników, ja byłem jedenasty, w tym trzech libero.
Mógłby pan opowiedzieć jak drużyna przygotowywała się do tego spotkania?
– Treningów, gdzie było dwóch rozgrywających zrobiliśmy dwa, ale ja nie chcę, żeby ktokolwiek się tłumaczył koronawirusem. Po pierwszym i drugim secie powinniśmy prowadzić 2:0 i dobić naszych rywali w trzeciej partii, a było na odwrót. Byłoby to niemęskie, gdybyśmy zwalali winę na inne rzeczy.
Nie boi się pan, że w decydujących spotkaniach o najważniejsze cele karty będzie rozdawał COVID-19?
– Jak już powtarzałem wielokrotnie: grajmy i dawajmy z siebie maksa, a co będzie na koniec to zobaczymy. Nie zwalajmy winy na koronawirusa, bo katowiczanie mieli podobne problemy. Jest ciężko, bo jak się ma dziesięciu zawodników, w tym trzech libero to mamy siedmiu do grania. Ja cały czas powtarzam zespołowi, że nawet sześciu wystarczy do grania, nawet pięciu plus ja, więc można grać. Nie ma się co tłumaczyć, ale sytuacja jest na pewno ciężka.
Kolejne spotkanie powinniście zagrać z Asseco Resovią Rzeszów. Niemniej teraz ciężko wyrokować, kto i kiedy z kim zagra.
– W niedzielę mamy zagrać z rzeszowianami, ale do tego momentu jeszcze jest wiele czasu, więc dużo może się zdarzyć. Zespoły teraz po kolei czekają kiedy zostaną trafione i na dodatek cieszą się, kiedy trafia się to naraz czternastu zawodnikom. Dużym problemem jest jak zachoruje jeden zawodnik, tak jak na przykład u jastrzębian, gdyż kwarantanna nic nie daje, bo nie przechorowali to zawodnicy i w każdym dniu może to przyjść ponownie. Wydaje mi się, że wszyscy to przejdą i tylko jest to kwestią czasu kiedy. Najlepiej dla całej ligi gdyby wszyscy to przeszli, bo wtedy moglibyśmy wrócić do normalnego grania.
Jakieś rady, doświadczenia, porady dla innych jak to przetrwać?
– Z naszego doświadczenia wygląda to tak, że najlepiej by było jakby wszystkie drużyny chorowały w całości: cały zespół, plus sztab i zarząd. Wydaje się, że wtedy drużyna miałaby spokój i rozgrywki mogłyby się toczyć dalej.
źródło: inf. własna