Polacy wygrali Ligę Narodów. – Ten wynik zamyka usta niedowiarkom i sceptykom – powiedział po finale były trener biało-czerwonych, Ireneusz Mazur.
Ireneusz Mazur: Amerykanie zdjęli z nas finałową presję
– Wygrany set przez Amerykanów mógł odwrócić losy tego meczu. Obawiałem się, że sytuacja może się odmienić i możemy nie wrócić do dobrego grania, szczególnie, że Amerykanie mają potencjał, który pokazali w meczu z Włochami – powiedział po wygraniu Ligi Narodów przez biało-czerwonych były trener reprezentacji, Ireneusz Mazur.
Mimo że męska reprezentacja Polski od kilku lat zaliczana jest do światowej czołówki, to nie miała zbyt wielu sukcesów w Lidze Narodów. Dopiero po raz drugi wygrała te rozgrywki, więc chyba można mówić o sporym sukcesie?
Ireneusz Mazur: – Jest to dla nas sukces zarówno sportowy, jak i medialny. Wygranie Ligi Narodów jest ważne prestiżowo, ale zwycięstwo przed własną publicznością nabiera dodatkowego smaczku, ponieważ presja jaka towarzyszy wynikom w tego typu imprezach w naszym kraju jest bardzo duża. W związku z tym bardzo trudno jest wytrzymać oczekiwania z nią związane. Tym razem się to udało.
A zgodzi się pan z taką tezą, że ten sukces smakuje jeszcze lepiej, bo w fazie interkontynentalnej Polakom nie zawsze szło dobrze?
– Trener Grbić szeroko prowadził tę reprezentację. Sięgnął po zawodników, którzy rzadko wcześniej grali w kadrze albo nawet wcale. Mając świadomość, że będziemy organizatorami turnieju finałowego, potrafił zachować spokój. Należy jednak pamiętać, że siatkówka jest w Polsce bardzo popularna. Nie ma więc przyzwolenia na przegrywanie i granie poniżej pewnego poziomu. Dlatego z punktu widzenia szkoleniowego jest to bardzo ważne zwycięstwo, bo cel został zrealizowany we wszystkich elementach. Ten wynik zamyka usta niedowiarkom, sceptykom i powoduje, że przy naszej reprezentacji jest pozytywna atmosfera oraz powiew sukcesu.
Nie dali się przełamać
A obawiał się pan tego finału, patrząc przez pryzmat tego, co Amerykanie pokazali w półfinale z Włochami?
– Wiele rozmów toczyłem przed finałem z różnymi ludźmi, którzy mówili, że ciężko będzie pokonać Amerykanów. Ale ja zachowywałem spokój i zwracałem uwagę, że gramy u siebie, a publiczność robi świetną atmosferę. Powtarzałem też, że w finale przeciwnikiem Amerykanów już nie będzie zaskoczona drużyna włoska, ale Polacy mentalnie przygotowani do tego meczu. Paradoksalnie Amerykanie zdjęli z nas presję, która w takim finale zawsze występuje. W związku z tym łatwiej było nam się odnaleźć. Co więcej, ten mecz powinien skończyć się 3:0. W drugim secie przecież było 16:11 i 21:18. To my narzucaliśmy Amerykanom rytm gry i graliśmy siatkówkę, która była dla nich momentami nieosiągalna.
Ale ta wygrana końcówka drugiego seta mogła napędzić Amerykanów…
– Oczywiście, ten wygrany set przez Amerykanów mógł odwrócić losy tego meczu. W siatkówce często bywa tak, że pewność siebie i swoboda gry pryska po tak przegranym secie. To była heroiczna walka z obu stron, bardzo ciekawa, stojąca na bardzo wysokim poziomie siatkówka. Oczywiście, popełniliśmy więcej błędów. Zaczęliśmy też przyjmować piłkę na siódmy metr, a później zderzaliśmy się ze ścianą amerykańskiego bloku. To był duży problem. Z punktu widzenia mentalnego obawiałem się, że sytuacja może się odwrócić i możemy nie wrócić do dobrego grania, szczególnie, że Amerykanie mają potencjał, który pokazali w meczu z Włochami.
Ale w trzecim secie przyjęcie ustabilizował Fornal, dalej świetny w ataku był Kaczmarek, a Polacy wrócili do swojego grania z początku meczu.
– Fornal wszedł w końcówce drugiego seta i został zablokowany przy piłce setowej. Pojawienie się jego w takim momencie na boisku było jak chodzenie po brzytwie gołymi stopami. Znalazł się w piekielnie trudnej sytuacji. Jestem pełen podziwu dla tego chłopaka, że się nie zagotował, że nie szedł na siłę, na szczęście się odnalazł na boisku. Ukłony należą się trenerowi, który nie zdjął Fornala po drugim secie. Najpierw popstrykał kilka razy, ale jak się rozbujał, to grał już w ataku tak jak potrafi, a dodatkowo uspokoił przyjęcie, dzięki czemu na boisku odnalazł się też Zatorski. Wtedy zaczęła się spokojna gra na przyjęciu, która napędzała nasze akcje w ataku.
Ukłony należą się też Łukaszowi Kaczmarkowi, który do tej pory nie błyszczał, a w finale zagrał jeden z lepszych meczów w kadrze, a swoimi atakami doprowadzał Amerykanów do rozpaczy.
– Nie grał najlepiej, bo rzadko występował w podstawowym składzie reprezentacji. Zawsze ustawiało się Kaczmarka na drugiej pozycji. Trudno było więc wymagać od niego, jak desygnuje się go do gry przy stanie 16:24, że nagle odmieni losy seta. Nagle Kaczmarek znalazł się w sytuacji, w której miał sufit nad głową i otworzył się na świetne granie.
To na koniec zapytam jeszcze o skład. Wiele dyskutowano o tym, że w Gdańsku trener postawił na trzech środkowych i pięciu przyjmujących. Przed mistrzostwami Europy Nikola Grbić będzie miał jeszcze większy ból głowy z wytypowaniem kadry na ten turniej?
– Sytuacja wymusiła ból głowy u Grbicia. W finałowym meczu urazu doznał Bieniek, a nasza reprezentacja została z dwoma środkowymi w składzie. Szczęście polegało na tym, że Norbert Huber pojawił się na boisku i nie tylko utrzymał jakość gry Bieńka, ale nawet dał od siebie więcej niż można było się od niego spodziewać. W takich okolicznościach Grbiciowi mogła zaświecić się czerwona lampka: a co będzie jak postawię na trzech środkowych, a któryś z nich dozna urazu na początku mistrzostw Europy? Oczywiście, w sytuacji awaryjnej można przestawić zawodnika skrzydłowego na środek, ale łatwiej jest przestawić przyjmującego na atak. Dlatego prawdopodobnie w tych okolicznościach Grbić będzie skłaniał się na 4 środkowych i 4 przyjmujących.
Czyli mimo wszystko Grbić będzie miał twardy orzech do zgryzienia?
– Praca z reprezentacją Polski, która ma tak szeroki skład, to jest pewnego rodzaju cymes. Ale trochę trzeba też pogłówkować i czasami skreślić jakieś nazwisko. Czasami szkoleniowcy czekają na przełamanie, a Grbicia stać na ryzyko, co pokazał w ostatnim czasie. Potrafi szybko zareagować, gdy coś nie funkcjonuje. Myślę, że jest to jeden z pozytywów w jego pracy.
źródło: inf. własna