– Mimo że ZAKSA po finale PlusLigi odczuwała dużą sportową złość i rozczarowanie, to potrafiła wzbudzić w sobie dalszą potrzebę wygrywania i determinację w dążeniu do triumfu w Lidze Mistrzów – powiedział Ireneusz Mazur, były szkoleniowiec klubów PlusLigi, a także reprezentacji Polski.
W ostatnich latach głównie męska reprezentacja odnosiła sukcesy i była kołem zamachowym polskiej siatkówki. Teraz dołączyła do niej ZAKSA, która triumfowała w Lidze Mistrzów. Na taki sukces Polska czekała od 43 lat…
Ireneusz Mazur: – Nasze kluby systematycznie dobijały się do formuły finalnej Ligi Mistrzów. Nie bez powodu mieliśmy w niej aż trzy drużyny. Miejsc w tych rozgrywkach nie rozdaje się za darmo. Są one efektem pracy poszczególnych klubów, ale również całej PlusLigi. Od dawna lokomotywą wyników była reprezentacja, ale przyszedł czas, aby kluby także zaczęły odnosić sukcesy. Rozgrywki klubowe stały się równie mocnym filarem jak reprezentacja, która od wielu lat napędza naszą jakość siatkówki. W tym roku także kluby udowodniły, że potrafią wygrywać, a sukces ZAKSY jest tego dowodem.
Na finał Ligi Mistrzów trzeba było trochę poczekać, ale paradoksalnie te dwa tygodnie przerwy chyba pomogły ZAKSIE pozbierać się po przegranej w finale PlusLigi?
– Ten czas pozwolił na wypoczynek i odpowiednie przygotowanie drużyny. Nie da się obliczyć czy był to optymalny okres. Gdyby drużyna przegrała, to twierdzilibyśmy, że tego czasu było za mało albo za dużo, a jak wygrała, to mówimy, że był to optymalny okres. ZAKSA była zdecydowanie lepiej przygotowana do tego finału niż jej rywale, którzy mieli nawet więcej czasu, ale nie potrafili przekuć go na formę sportową wystarczającą na pokonanie drużyny z Kędzierzyna-Koźla. ZAKSA odbudowała się po porażce w PlusLidze, a przede wszystkim była głodna sukcesu – to był klucz do tego zwycięstwa.
A jak z pana perspektywy wyglądał ten finał? Przez dwa i pół seta wydawało się, że ZAKSA ma przewagę, a potem niewiele brakowało, aby Itas doprowadził do tie-breaka…
– Itas był blisko, ale nie na tyle blisko, aby doprowadzić do tie-breaka. Przez dwa sety ZAKSA grała bardzo dobrze taktycznie i kontrolowała boiskowe wydarzenia. Szybciej dopasowała się do warunków panujących w hali i problemów z oświetleniem. Po dwóch wygranych setach w jej szeregach nastąpiła dekoncentracja, a rywale zdobyli przewagę zagrywką, blokiem, kontratakiem. Gianelli coraz częściej gubił nasz blok, a Abdel-Aziz coraz lepiej grał w ataku. Czwarty set był podobny, chociaż już bez tak dużej przewagi przeciwników jak w poprzednim secie. Tak działo się do stanu 19:16, ale im bliżej końcówki seta, tym bardziej zaczynała brać górę siła, którą imponowała wcześniej ZAKSA, czyli skuteczna zagrywka, umiejętność gry o blok, doskonała gra w defensywie, cierpliwość w przedłużonych akcjach. To wszystko ponownie zaczęło się zazębiać. Po kilku meczbolach Kaczmarek pokazał potencjał w zagrywce, kończąc całe spotkanie.
A ten sukces lepiej smakuje, kiedy po drodze do finału kędzierzynianie pokonali takie potęgi jak Lube i Zenit?
– Każdy sukces w Lidze Mistrzów wiąże się z pokonaniem drużyn z najwyższej półki. Nie da się ominąć trudnych przeciwników. Trzeba z nim po prostu grać. Wygrywanie z najlepszymi spowodowało, że budowała się siła i wiara w siebie ZAKSY. Ma ona tą satysfakcję, że pokonała mistrza Włoch, odradzający się Zenit, w fazie grupowej także PGE Skrę. W jej grze nie było przypadkowości. Przegrała mistrzostwo Polski, ale stało się to z różnych powodów. Wypadł jej z gry libero, a jednocześnie trafiła na świetnie dysponowany Jastrzębski Węgiel. Mimo że po finale PlusLigi odczuwała dużą sportową złość i rozczarowanie, to potrafiła wzbudzić w sobie dalszą potrzebę wygrywania i determinację w dążeniu do triumfu w Lidze Mistrzów.
Dużą siłą ZAKSY było też to, że była konsekwentnie budowana. Co roku wymieniane były w niej tylko pojedyncze ogniwa, co miało duży wpływ na wynik, bo zespół był zgrany.
– Ten sukces nie jest przypadkowy. Ta drużyna nie była budowana przez rok. Przez kilka lat utrzymywane były filary kędzierzyńskiej drużyny. Zmieniały się pojedyncze ogniwa, chociażby trenerzy, ale nie zmieniał się trzon i Sebastian Świderski, który nad wszystkim czuwał. ZAKSA napisała historię siatkówki. Po tym sukcesie będzie trzeba jednak na nowo budować drużynę. Przynajmniej trzej zawodnicy mogą odejść.
Pojawiły się opinie, że przed ZAKSĄ dwa, trzy „chudsze” sezony. Zgodzi się pan z taką tezą?
– Będzie trudno dorównać tej drużynie i osiągnąć podobne wyniki w Lidze Mistrzów w najbliższych sezonach. Potrzebny będzie czas, aby ten zespół zbudować od nowa i zgrać. Czasami będzie trzeba wyeliminować niepasujące ogniwa, bo nie zawsze jest tak, że trafi się w 100% w transfery. Nie zawsze poszczególne ogniwa błyskawicznie dopasują się do drużyny. Potrzebny będzie czas, ale warto wykazać cierpliwość, aby ta drużyna przez rok czy dwa się odbudowała, szczególnie, kiedy czuwał będzie nad tym Sebastian Świderski. Być może po tym sukcesie pojawią się dodatkowe środki od sponsorów i wówczas będzie można dokonać bardziej spektakularnych transferów. Tego jeszcze nie wiemy. Na razie cieszmy się tym sukcesem, a budowanie zespołu zostawmy działaczom ZAKSY.
źródło: inf. własna